Małż dziś świętował 64 wiosenki. Jako że nie miałam dlań żadnego prezentu, postanowiłam zaprosić go na obiad. Nie za daleko od domu, wszak w takim upale jazda autem, nawet z klimatyzacją, to mała przyjemność.
Od dwóch lat w sąsiedniej gminie funkcjonuje lokal, o którym sporo słyszałam, choć nie było okazji odwiedzić. To ,,Cedrowy Dworek'' w Cedrach Wielkich. Dokładnie naprzeciwko miejsca, gdzie jeździmy z Beatą na aerobik.
Pojechaliśmy więc. Małż zupełnie w ciemno. Ja natomiast trochę poszpiegowałam poprzedniej nocy w internecie. Zapoznałam się z menu, cennikiem i galerią zdjęć. Wyglądało dość zachęcająco. Rano jeszcze zadzwoniłam, by spytać, czy czasem nie mają jakiejś zamkniętej imprezy. Nie mieli...
Zanim opowiem, jak było, mały wstęp. Nie jesteśmy z Małżem szczególnie ,,światowi''. W lokalach z najwyższej półki nie bywamy bynajmniej... Coś tam jednak się wie, np. o tym, jak powinna wyglądać poprawna obsługa. Nie ukrywam, że i programy kulinarne wyczuliły mnie (Małż nie ogląda telewizji wcale!) na pewne sprawy.
Pierwsze wrażenie - pięknie nakryte stoły! Z kompletem sztućców do przystawki, zupy i drugiego dania. Kremowo-czerwone serwetki z materiału, a nie z papieru.
Jeszcze dobrze nie usiedliśmy, już podeszła sympatyczna kelnerka w czerwono-czarnym ubranku. Karta dań bardzo ładna, potraw niedużo, co podobno dobrze świadczy o lokalu. Zaproponowano nam spoza menu dania dnia - rosół z węgorza i sznycel z jajkiem. Zastanawialiśmy się przez moment nad naszym ,,sztandarowym'' restauracyjnym przysmakiem, czyli wątróbką, którą to osobiście testuję gdziekolwiek jestem. Ale że mieliśmy ją dopiero co w domu, zdecydowaliśmy się na propozycję pani kelnerki.
Po chwili otrzymaliśmy tzw. ,,czekadełko'' w postaci dwóch małych roladek drobiowych otoczonych słodkawą galaretką. Całkiem smaczne! Zimne napoje nalano nam z butelek do szklanek, co nie zdarza się zbyt często w restauracjach o średnim standardzie. Pani dbała też bardzo, by zawsze najpierw obsłużyć mnie jako kobietę. To też nie jest wcale normą...
Na zupę Małż czekał dość długo, ale było warto. Spróbowałam odrobinkę. To była moja pierwsza zupa rybna w życiu i muszę powiedzieć, że się zachęciłam. Węgorza było w środku sporo, rosołek delikatny, dobrze doprawiony. I ładnie, oryginalnie podany...
Gdy tylko Małż skończył zupkę, otrzymaliśmy danie główne. Tu się troszkę rozczarowałam. Sznycel, choć smaczny, był zbyt słabo rozklepany, przez co trudny do krojenia, a panierka odpadała! Za to zaserwowane jako dodatek marynaty - rewelacyjne! Dwa rodzaje ogórków i maleńkie buraczki.
Pomimo tej małej sznyclowej ,,wpadki'', obiad bardzo nam smakował! Po uiszczeniu rachunku obeszliśmy jeszcze cały teren dworku. Bo tam i hotel, i mały park, kilka klatek z ptactwem rozmaitym i jedną wietnamską świnką, duża zadaszona hala do imprezowania przy grillu, łąka, na której pasły się koniki, stawek, gdzie moczył kij samotny wędkarz... A wszędzie bardzo, bardzo schludnie i czyściutko.
Aż mnie lekka zazdrość dopadła, że w naszej gminie podobnego obiektu nie ma i pewnie długo nie będzie!