czwartek, 31 stycznia 2013

Zeżarło...

...jakieś cztery piąte wpisu! Co się dzieje?...

Totalny misz-masz

Podaję przepis na tego filuta kurzęcego  w migdałach, bo to i prośba była, i ogólnie warto.


Rozklepane kotleciki posolić i popieprzyć, upanierować w mące, jajku i płatkach migdałowych. Mnie 100g  płatków starczyło na 7 kotletów dość sporych. Usmażyć na klarowanym maśle (przed włożeniem na patelnię jeszcze te migdały dobrze ,,przyklepać''), odstawić w ciepłe miejsce, by nie ostygły. Do pozostałego ze smażenia masła wlać sok wyciśnięty z pomarańczy (150-200 mililitrów) i przez kilka minut redukować. Potem położyć przekrojone na pół winogrona (sporą garść)  i jeszcze chwilę poddusić. Sosem polewamy kotleciki. Jest go niewiele, ale efekt? Fantastyczny!


<p style="text-align

środa, 30 stycznia 2013

Zapomniał wół...

...więc się nachodził bez sensu!


Dzień nie zachęcał do spacerów, bynajmniej. Na zmianę siąpiło, mżyło i lało. Buro i ponuro. Śnieg się prawie w całości roztopił, odsłaniając to co zwykle..


Ale przemożna żądza lektury wygoniła w tę burość. Od samego rana kombinowałam, ile i jakich książek nawypożyczać. Nawet nie przejmując się wysokością kaucji dla ,,inostranców''. Przecież na zawsze nie zabiorą...


Przed wyjściem pozbawiłam obuwie nakładek przeciwpoślizgowych, bo przecie odwilż. I to był pierwszy błąd. Albowiem tu i ówdzie trafiałam na lodowe poletka. Szczególnie wtedy, gdy sobie jakiś skrót umyśliłam. Drogę niby obejrzałam na planie miasta, ale tak do końca nie wiedziałam, gdzie początek ulicy docelowej, jeśli chodzi o numerację budynków.


Ostatnie kilkanaście metrów to była groza! Weszłam po schodach na wielki taras niemal całkowicie pokryty na zmianę lodem i kałużami... A biblioteka na samiutkim końcu. Człapałam na ,,kraczatych nogach'' w obawie przed niekontrolowanym poślizgiem. W końcu dotarłam do drzwi. Naciskam klamkę - NIC! Drugi raz, silniej - NIC! Spojrzałam na wywieszkę, a tam jak wół - ,,Środa - nieczynne!''.


Ot, skleroza! Powinnam była pamiętać. Przecież sama bywałam bibliotekarką...


Nie pozostało nic innego, jak przepowiedzieć sobie cichutko cytacik z ulubionego filmu: - To ja tu, ku..a, w deszczu, wilki jakieś!...


A lało już w tym momencie sążniście! Nic to, zarządziłam odwrót. Jakimiś bocznymi ulicami, w pobliżu starego przedszkola, skąd uciekałam namiętnie 53 lata temu, uprowadzając przy okazji Sister... Może przez tę aurę okolica robiła przygnębiające wrażenie . Obłażące z tynku bloki, biedne  i brzydkie sklepiki z ziewającymi z nudów ekspedientkami (próbowałam bezskutecznie kupić winogrona), wszędzie mnóstwo śmieci...


Zrekompensowałam sobie niepowodzenie bardzo niecodziennym obiadkiem. Na plastikowym pudełku z filetem kurzym umieszczony był przepis. Ponieważ nie zawierał żadnych dziwacznych ,,fidrygałków'', postanowiłam spróbować. Szkoda tylko, że Mamidłu wszystko jedno, co konsumuje, bo danie było godne pochwały! Na szczęście Małż bardzo docenił, choć dostał wersję odgrzewaną...


A był to, Kochani, filet panierowany w płatkach migdałowych, w towarzystwie sosu pomarańczowo-winogronowego. W dodatku, co się w gdyńskim domu nigdy dotąd nie zdarzyło, podany z frytkami! Te frytki wyszły trochę z przypadku, bo nagle sobie uświadomiłam, że w domu nie ma ani jednego ziemniaka, a mięsko już dochodziło, więc zanim bym nabyła, obrała i ugotowała... Na szczęście pani Marzenka na składzie posiadała, piekarnik był gorący, więc migiem poszło.


Muszę danie powtórzyć, gdy przybędą na obiad dziecka...

wtorek, 29 stycznia 2013

Gdyby...

Nieustająco mi się wydaje, że gdyby pani posłanka Anna Grodzka była ,,ładniejsza'', to i komentarze na Jej temat wśród polityków byłyby inne...


Rzadko zajmuję się tu polityką, ale tym razem nie zdzierżyłam! To, co wygaduje  najsłynniejsza obecnie posłanka PiS, po prostu nie mieści mi się w głowie! Stopień skretynienia tej osoby wprost obezwładnia...


Na wygibasy ruchowe chodzi ze mną pani niesamowicie podobna do posłanki Grodzkiej. Może tylko ze trzydzieści centymetrów niższa... Poza tym wypisz-wymaluj!  I co? Mam się brzydzić?!  Mam dociekać, czy przypadkiem płci nie zmieniła? A po jaką cholerę, pytam! Co mnie do tego?!  Sympatyczna dziewczyna i tyle!


Pani Pawłowicz pewnie by znalazła powód do ... No właśnie! Do czego? Do omijania szerokim łukiem? A niby dlaczego?! Że dziwadło? A co to mnie obchodzi? Kobita jak kobita!  Że tam trochę ,,męska''... Co komu do tego?!


Znam paru zniewieściałych facetów. Przyjaźnię się z nimi. I parę ..zmężczyźniałych'' kobiet. Bo nie miały innego wyjścia. Przy  nadto wydelikaconych samcach... Życie wymaga korekt!


Tak czy owak, kto jak sobie pościele, tak się wyśpi! I tego się trzymam!


 

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Putz-fraua to ja!

Po wczorajszym ,,dniu dziecka'' zapukały do sumienia obowiązki. Więc po śniadanku pucu-pucu, chlastu-chlastu... Najpierw lodówka. Oj, zapuszczona była! Trzeba było nieźle szorować... Potem blat w kuchni. Niby nie tak brudny na pierwszy rzut oka, ale organoleptycznie jakiś oślizły... Deski, tacki, chlebak -  też na błysk. Jeszcze tylko zupa i pranie.Uff!


W sumie dwie i pół godziny robót ręcznych... W nagrodę, w poczuciu dobrze spełnionych obowiązków, udałam się na pogaduchy do mojej Halinki. Bardzo miłe półtorej godziny...


Po powrocie wypuściłam Erę na podwórko, a sama udałam się do piwnicy dorzucić węgla do pieca. Psica wróciła kulejąc na lewą przednią łapę! Niby nie piszczała, ale coś było wyraźnie nie tak...


Wieczorem na podwórku ganiała bez problemu, szczególnie na widok kota, ale w domu nadal kulała. Szczególnie po dłuższej drzemce. Jeśli do jutra nie przejdzie, trzeba będzie porady doktora Jarka zasięgnąć... I wysupłać to i owo.


***


W zestawieniu Top Jazz 2012 znalazło się miejsce dla Asi. Nie na podium wprawdzie, ale zawsze... W ogóle trójmiejski jazz mocno doceniony! Szczególnie cieszy pierwsze miejsce w kategorii ,,Album Roku'' dla Krystyny Stańko, jednej z wykładowczyń na asinej Akademii! Bo to bardzo sympatyczna osoba...


***


Po srogich mrozach nagle odwilż! W południe było plus pięć na zewnątrz. Nareszcie zima zaskoczyła pozytywnie! W pieleszach zaraz się zrobiło ponad dwadzieścia i można się było ,,rozkutać''... Oraz okno otworzyć!


Osobiście mogę już Pani Zimie podziękować za przybycie. Przynajmniej na najbliższe dwa tygodnie. Potem ferie w Pomorskiem, więc niechby dzieci miały jednak trochę radości!...

niedziela, 27 stycznia 2013

Urlopik

Dziś przedłożyłam wieczorną lekturę kolejnego kryminału E. S. Gardnera ponad blogowanie. Taki mały urlop! Jeśli komuś zabraknie zgagowych dyrdymałek do porannej kawy, przepraszam...

sobota, 26 stycznia 2013

Zimne bla-bla

W pieleszach o 19.30 zastaliśmy 4,2 stopnia! Dochodzi północ i wskutek intensywnego ,,piecopalenia'' w tej chwili 11,4. Siedzę zakutana w dwa koce - jeden od pasa w dół, drugi na ramionach. Nogi w grubych skarpetach trzymam na termoforze. Jeszcze by się nauszniki przydały, ale nie posiadam...


Wewnętrznie dozuję sobie na przemian kawę i herbatę (z termokubka) oraz brandy. Powoli się rozgrzewam... Bardzo powoli!


Za to siedzę sobie bardzo wygodnie na nowo nabytym fotelu przykomputerowym. Poprzedni się bardzo zasłużył, ale siedzenie miał już tak podarte, że niszczyło odzież, szczególnie rajstopy.


Mamidłu nakładki na obuwie zupełnie nie podeszły. Namordowaliśmy się z Małżem sporo, by je naciągnąć (nowe, to nierozruszane), a tu chwila nieuwagi i rodzicielka w trymiga zdjęła. Bo ,,brzydkie''... I na nic tłumaczenie, że tu przecież o bezpieczeństwo idzie i o zdrowie bezcenne! Elegancja przede wszystkim...


Widać, czym Lusia za młodu nasiąkła, tym pani Lucyna na starość trąci! Zawsze lubiła się odstroić! W przeciwieństwie do swojej starszej córki, której przez lata wystarczały dżinsy i wydziergany osobiście sweter, który co pranie, to był dłuższy... Jeden taki ulubiony okaz mi Mama nawet spaliła, czego długo nie mogłam wybaczyć.


Potem nastały ,,lata tłuste'' i znów powodów do strojenia się nie miałam, bo i tak każdy ciuch wyglądał jak pokrowiec! Mama, zawsze szczupła i zgrabna, tylko głową kręciła na mój widok. Bez słów, ale wymownie.


Teraz może by i czasem powiedziała komplement. Gdyby mogła... Bo od niecałych trzech lat i na mnie padło. Lepiej późno niż nigdy... Elegancji już pewnie nie osiągnę, ale posiadłam chociaż jakąś różnorodność fasonów i odcieni. Fatałaszki w rozmiarze 40 są jednak zdecydowanie ciekawsze niż XXL. Zarówno na wieszakach, jak i na człowieku. I dużo większa radość przymierzania... Bez płaczu za ,,kurtynką'' jak kiedyś dawno, gdy Sister donosiła mi coraz większe spodnie, a każde były za małe...


Potem się nauczyłam, że trzeba odwrotnie - zacząć od ewidentnie za dużych i wołać o coraz mniejsze! Stres się wtedy nieco minimalizował... Ale nie do zera!

piątek, 25 stycznia 2013

Nareszcie!

Po ponad miesiącu przerwy znów udało się trochę rozruszać stare kości! Po czterech z rzędu nieudanych podejściach...


W czwartek przed Wigilią się wybrałam na wygibasy, bo miały się odbyć. Postałam pod szatnią kwadrans, żywa dusza się nie zjawiła! Z kolei po Świętach podwoje YMKI były na głucho zamknięte. Kolejne dwa czwartki spędzałam w pieleszach, więc zajęcia mi przepadły. Osiem dni temu przybyłam i dowiedziałam się, że ćwiczenia  są przeniesione z godziny 16.00 w czwartki na 11. 00 w piątki. No to w ubiegły piątek znów pojechałam. Przyszły jeszcze 4 panie, przebrałyśmy się i czekamy na naszą Tereskę. Jedenasta wybiła, a tu nic! Tereski ni ma! No to ja na portiernię, pani zadzwoniła i okazało się, że nasza instruktorka zapowiedziała zmianę, ale dopiero od dziś! Czyli od 25-tego.


Szłam więc dziś nastawiona bardzo bojowo. Jeśli znów pocałuję klamkę, wypisuję się z tego interesu! Poszukam innego miejsca. Na szczęście był sukces!


Tylko niedosyt mam, bo zamiast poprzednich prawie dwóch godzin, teraz tylko 45 minut... Druga grupa, gdzie chodziłam, rozpadła się z racji zmiany godzin zajęć na przedpołudnie. A tam chodziły dziewczyny pracujące!


Muszę sobie jeszcze coś znaleźć, bo te prawie dwa kilo poświątecznej nadwagi nie chce ze mnie zrezygnować... Okopało się i zalega!


***


Koniec maminego odwyku od leków! Od dziś wprowadzamy nowy specyfik. Tani, jak na ten rodzaj mikstur. Niestety, w ulotce stoi jak byk, że najczęstszy skutek uboczny to znów... biegunki!


A swoją drogą przez te dwa tygodnie bez ,,brania'' Mamidło całkiem dobrze funkcjonowało psychicznie. W ogóle jakaś weselsza teraz, a trzy dni temu odezwała się do mnie ,,całym zdaniem''. Byłam niemal w szoku! Dziś była pani psycholog i też stwierdziła coś na kształt postępu.


Pani doktor ,,Anioł'' sugerowała dłuższe odstawienie leków ,,na pamięć''. Nie potrafiła mi jednak odpowiedzieć na pytanie, czy to nie spowoduje lawinowego pogorszenia. Zobaczę, jeśli nowy lek przywróci stare żołądkowe kłopoty, może go odrzucimy... I niech się dzieje, co chce!

czwartek, 24 stycznia 2013

Dwie Julki

Małż miał popołudnie medyczne. Czekałam, przytupując, aż wróci, bo jeszcze mus był pojechać do apteki po leki mamine, i do Lidla po ukochane rodzicielki twarożki. A bardzo się nastawiłam na film!


Z dwudziestominutowym opóźnieniem zasiadłam. Do ,,Julii i Julii''. I zostałam pochłonięta bez reszty... Boć to przecie o trzech najważniejszych dla mnie obecnie rzeczach w życiu: o miłości, gotowaniu i blogach!


Na szczęście kąpiel Mamidła wypadła w przerwie na reklamy! Uporałam się w siedem minut... A zaczynałam parę miesięcy temu od kwadransa!


Meryl Streep po raz kolejny rozłożyła mnie na łopatki... Dotychczas sądziłam, że po ,,Uczcie Babette'' żaden ,,kulinarny'' film mnie nie ruszy. A jednak! Pozostanie numerem dwa, ale w jakim stylu! I nic to, że amerykański w każdym calu. Pochlipałam w finale, ku uciesze Małża, a jakże! Jak zawsze, dałam się ,,nabrać''... Nie będę się kajać...


***


Tymczasem ,,wojna dwóch róż'' na tapecie! Niczym w Anglii sprzed wieków. Dzieci amerykańskiej Sister zamówiły wiązankę dla Babci, ku czci święta. Miało być dziewięć pomarańczowych kwiatów. Dostarczono tyleż, jednak w barwie pąsowej.  Mnie nie przeszkadzało, albowiem Mamidło wielbi właśnie bordowe. Jednak jakość dostarczonych roślin wiele pozostawiała do życzenia... Padły niemal natychmiast! Główki w dół...


Zadzwonił koło szesnastej pan z kwiaciarni, mitygując się. Że może jednak nie całkiem to dostarczyli, co zamówiono. I, że w ramach rekompensaty, dodatkowy bukiet przyślą... No, to czekamy!


Ależ Mama będzie mieć niespodziankę!

środa, 23 stycznia 2013

,,Tyjące'' kryminały

Słabość mam od zawsze! Pierwszym, który przeczytałam, było ,,Śmierć mówi w moim imieniu'' Joe Alexa. Potem obowiązkowo Agata. W serii z jamnikiem. Potem E. S. Gardner i inni klasycy. Po drodze i nasi rodzimi ,,kryminaliści'' z Edigeyem na czele i ,,milicyjną'' panią Kłodzińską, która mnie do paroksyzmów radości doprowadzała...O Chmielewskiej już nie wspomnę, wiadomo!


Przeciętny kryminałek wydawany był w formacie nieco mniejszym niż zeszyt i liczył 150-200 stron. Tak na półtorej do dwóch godzin czytania. Sporo grubsze były  tylko ,,chandlery'' - ,,Wielki sen'' (zwany ostatnio ,,głebokim''), Żegnaj, laleczko'', ,,Długie pożegnanie''...


Kilka półek w pieleszach wypełniają te ,,chude'' pozycje z lat 70-tych i 80-tych. Nabywane najczęściej w antykwariatach za grosze, zaczytane do imentu. Wracam często z sentymentem, a że pamięć już nie ta, nie zawsze pamiętam, kto zabił. I mam frajdę, jak przy pierwszym czytaniu!


Pierwszy ,,otyły'' kryminał, z jakim się zetknęłam, to było ,,Milenium''. Coś tam wcześniej słyszałam o książce, ale nigdzie nie było informacji o... objętości. Opasłe tomisko, podarowane mi na Gwiazdkę, zaskoczyło mnie niebotycznie. - TO jest kryminał?! Taki wielki i gruby?!


Bardzo lubię takie tłuste lektury, ale nie spodziewałam się ,,rogu obfitości'' w tym konkretnym gatunku. Lata przyzwyczajenia zrobiły swoje. Jednak bynajmniej nie obraziłam się na novum, wręcz przeciwnie!


Dziś zajrzałam do EMPiK-u na dworcu w Gdańsku. A tam kryminałów w rozmiarze XXL zatrzęsienie! Gdzieś pomiędzy drobniutkie ,,krajewskie'' się trafiają, ale przewaga ,,grubasów''! Stare ,,agatki'' między nimi wyglądają niczym anorektyczne modelki... Lub elfy...


Wyjść bez książki nijak, rezerwa budżetowa była zaplanowana. Zdecydowałam się na ,,Obserwatora'' Charlotte Link. Określanej ,,niemiecką królową kryminału''. Dopiero nadgryzłam, ale czyta się nieźle... Apetyczne 568 stron! Starczy do piątku...


W przyszłym tygodniu zapiszę się do biblioteki. Bo sześć kolejnych tomów ,,królowej'' też mnie interesuje... Tylko te kaucje! Nic to, przecież oddadzą każdorazowo...

wtorek, 22 stycznia 2013

Pradawne obciachy muzyczne

Jako babcia, niekoniecznie ,,nadążająca'' za tym, co aktualne i modne, z dużym opóźnieniem poznałam fenomen dzieła muzycznego o ,,onej'', co tańczy dla ,,onego''... Nie wstrząsnęło mną ani na plus, ani na minus. Ot, ciekawostka socjo-muzyczna.


Ale zaciekawiło mnie co innego. Wpadłam bowiem wczoraj na pół minutki do koleżanki, by coś odebrać. Rodzinka właśnie utworu słuchała. B. wyraźnie się zażenowała tym faktem, co mnie rozbawiło i przypomniało czasy, gdy byłam smarkulą.


Nie wiem, jak to jest teraz, bo dzieciaki z wieku nastoletniego wyrosły, a wnuki są malutkie. Ale pamiętam, że w czasach podstawówkowych czasami zapierałam się, niczym św. Tomasz, moich ukochanych ,,Skaldów'', gdy otaczali mnie wkoło sami admiratorzy ,,Czerwonych Gitar''. Nikt wtedy nie znał pojęcia ,,obciach'', ale zjawisko istniało.


Obciach średni to było słuchanie np. Toma Jonesa, który akurat na mnie bardzo oddziaływał pięknym głosem. Ale nie był stricte big-bitowy... Gdyby znalazł się wtedy jakiś desperat płci obojętnej, który by zadeklarował sympatię do Połomskiego lub Santor, byłby na wieki potępiony towarzysko. To bowiem był już obciach na maksa. Na samym dnie pozostawał  wtedy już tylko samotny Mieczysław Fogg...


Tak więc skrzętnie należało ukrywać pewne muzyczne upodobania, jeśli nie chciało się narazić na ostracyzm. Indywidualizm bowiem stanowczo nie był w modzie.No, chyba że w Liceum Plastycznym w Orłowie...Ale to były wyżyny niedostępne dla nas, szaraków.


Trwająca nieprzerwanie do dziś miłość do piosenek przedwojennych była więc tajemnicą, której by ,,dzikie rumaki nie wydarły mi z duszy''. Takoż perełki z Kabaretu Starszych Panów, niektóre arie operetkowe (a nawet operowe, o zgrozo!),  mój ukochany Gershwin, czy też warszawskie ballady Stępowskiego, których to z ,,niemiecką'' Basią słuchałyśmy do upadu i znałyśmy na pamięć.


Udawać należało natomiast gorące uwielbienie dla średnio- lub wcale nielubianych Animalsów (nie znosiłam notorycznie do niedawna ,,Domu wschodzącego słońca''), Rolling Stonesów (no, nie podchodzili i już!), czy rodzimych Czerwono-Czarnych (bo ja wolałam ,,niebieskich''). Na szczęście czwórka z Liverpoolu nie budziła żadnych kontrowersji, tu wszyscy byli zgodni!


Zabawnie się dziś wspomina takie rzeczy, ale miny koleżanek i kolegów, gdy się z czymś niebacznie ,,wychyliłam'' - do dziś pamiętam! I te teksty: - Skaldowie? Też coś! Nie dość, że paskudni z wyglądu, to jeszcze na jakichś skrzypkach rzępolą... Syf!!!


A ja się zupełnie nie potrafiłam zakochać w Sewerynie K.!  W przeciwieństwie do wszystkich koleżanek. No nijak... Bo taki wątły był. I głos miał ,,bekliwy''. Doceniłam, oczywiście, po latach,  jako kompozytora, bardzo! Zwłaszcza do tekstów Osieckiej...


 


 


 

poniedziałek, 21 stycznia 2013

W ,,psedskolu''

No to zaliczyłam ,,oficjałkę'' świąteczną w placówce wychowawczej!


Babć przybyło całkiem sporo, a i dziadków naliczyłam dziewięciu. Niektóre panie sprawiały wrażenie, że są już babciami ,,pra'', ale to nieistotne.


Przedszkole raczej ubożuchne, warunki takie sobie, porównywalne z naszym byłym w grajdołku. Może dlatego, że nikogo tam nie znałam, odczuwałam na początku brak ,,ciepełka''. I w przenośni, i dosłownie.


Nic to, najważniejsze były dzieciaki. Gdy wyłoniły się masowo przed kurtyną, widziałam, jak Sebastian z niepokojem rozgląda się, czy i do niego ktoś przybył. Wychyliłam się zza sporych rozmiarów dziadka i wtedy... wielka radość się rozlała na obliczu mojego starszego wnuka. Młodszy, Staś, zobaczył mnie od razu, ale nie wykazał specjalnych emocji. Stach jest ponad tanie sentymenty! Do czasu...


Zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze to, że moje chłopaczki są w swoich grupach wiekowych praktycznie najmniejsi! W starszakach, czyli pięciolatkach, było dwóch chłopców naprawdę wielkich. Jeden prawie o głowę od Seby wyższy... Dziewczynki w liczbie trzech też porosły, nie powiem.


Drugą kwestię podsumowałabym hasłem ,,logopeda potrzebny od zaraz''! Matko, jak te pięciolatki ,,faflunią''... Na 10 dzieciaków tylko dwoje można było zrozumieć. W tym Sebastiana, ale on bardzo szybko mówił poprawnie... W młodszej grupie była natomiast dwójka z piękną dykcją! Chyba nawet Staś, choć jeszcze z ,,r'' ma kłopoty, mówi lepiej niż większość starszaków.


Zakochałam się okrutnie w Neli, , aktualnej ,narzeczonej'' Sebastiana. Wierna, choć mniejsza, kopia Jadzi z kabaretu ,,Mumio''.  Te same skręty tułowia, grzebanie nóżką, tylko brązowej torebki brakowało. Rzęsy, na okoliczność tuszem maźnięte, całkiem mi popłynęły...


Po występach dzieci podeszły do babć i dziadków, głownie po to, by ofiarować laurki oraz podjeść ciasteczek. Seba skonsumował ze trzy, po czym poleciał się bawić. Staś natomiast spożywał systematycznie, jedno po drugim, aż talerzyki opustoszały. - To idź się teraz pobaw z kolegami! - zaproponowałam. Na co mój młodszy wnusio, nie grzeszący nigdy wylewnością, oświadczył: - Nie! Ja tu cały czas będę z tobą, babciu!


Po czym, ku memu niebotycznemu zdumieniu, się mocno przytulił! Tu już makijaż ostatecznie padł, więc zawezwałam Pierworodnego, by mnie ewakuował...


Warto było wstać skoro świt...

niedziela, 20 stycznia 2013

Dzień Babci i nadmiary

Chciała sobie babcia pospać przy poniedziałku wolnym, a tu każą się udać do przedszkola, gdzie wnukowie obecności sobie życzą stanowczo! No dobrze, tylko dlaczego na dziesiątą rano?!


Tak na dobrą sprawę, babcie trzy-, cztero- i pięciolatków w czasach dzisiejszych częstokroć jeszcze pracują. Więc albo urlop na żądanie, albo przyjdzie wnuczęta zawieść absencją... Bo gdyby impreza była na szesnastą, to insza inszość. Wtedy wystarczy się zwolnić na tę godzinkę czy dwie, nie tracąc całego dnia.


No nic, Pierworodny ma po mnie przyjechać i potem odstawić z powrotem. Będzie to mój debiut przedszkolny w owej roli. Ach, w co ja mam się ubrać? Szok Normalnie, czy ,,na babcię''?...


***


A teraz z zupełnie innej beczki.


Od przybytku może głowa nie boli, ale meble z pewnością w szwach trzeszczą. A nam przybywa głównie ciuchów i książek! O ile w garderobie co jakiś czas przedzierka i remanent, to książek się nie rusza. Dlaczego? Bo to świętości, przynajmniej według Małża. Że tam swoich staroci tknąć nie pozwoli, to jeszcze rozumiem. Jemu zresztą już niemal przestało przybywać, bo poszedł z ,,tryndem'' i czyta z tabletu. Ale co moje go obchodzą?!


W knuciu drobnych i nieszkodliwych spisków ,,antymężowych'' nie ma to, jak rozmowa z Madzią. Toteż wymysliłyśmy dziś, że np. te moje sagi dla gospodyń domowych lub jednorazowe ,,czytadełka'' do kolejki można po troszku, po troszku z pieleszy ewakuować. Szansa, że pan domu zauważy - zerowa! Bo się miejsce natychmiast zapełni tymi pozycjami, które teraz leżą wielopiętrowo. A jakby co, to się powie: - Kochanie, po prostu porządek zrobiłam! Ładnie teraz, prawda?


Szkodliwość czynu jest znikoma, krzywdy nikomu nie czyni. A ,,wyrzutki'' może jeszcze trafią w dobre ręce i chętne do czytania oczy.


***


Parę tygodni temu w gdańskich tramwajach zainstalowano kąciki książkowe. Mieszkańcy przed kamerami bardzo chwalili pomysł. Szybko jednak książki się ulotniły. Pytanie tylko, czy sprawcy byli tak bardzo spragnieni lektury? Czy też odnieśli ,,łupy'' do punktu skupu surowców wtórnych? Chciałabym wierzyć w tę pierwszą opcję...

sobota, 19 stycznia 2013

Anegdotka

Dziś spotkanie w Stowarzyszeniu przebiegło zupełnie nietypowo. Nie rozmawialiśmy o swoich problemach z podopiecznymi. Pani Beata zaserwowała nam natomiast tybetański test osobowości.


Wyniki mnie oszołomiły i nawet trochę zdruzgotały, okazało się bowiem, że jestem złym człowiekiem... Ale nic to, przebolałam.


Za to potem zeszło nagle na jakieś śmieszne scenki z życia. I jeden z panów opowiedział taką oto anegdotkę:


Wiele, wiele lat temu, gdy na Kielecczyźnie kursowały jeszcze wąskotorowe ciuchcie, jechaliśmy z żoną do rodziny na Boże Narodzenie. Na mała stacyjkę na wsi przybyli saniami miejscowi, by odebrać swoich bliskich i dotransportować ich do poszczególnych wioseczek. Bo inaczej kilometrami na piechotę przez zasypane lasy i pola...


Pasażerowie wysiedli, pozasiadali w zaprzęgach. Tylko jeden woźnica nie doczekał się bratowej czy szwagierki. Postał, postał i zawrócił.


Następny pociąg przyjeżdżał dopiero w kolejnym dniu. Na stacyjce bowiem zatrzymywały się tylko dwa pociągi dziennie. Ten z Kielc i, parę godzin później, ten do Kielc.


Zawiadowca-kasjer-i-ochroniarz w jednym czekał, aż pojedzie ten popołudniowy (do Kielc), po czym zamykał interes i udawał się do domu. Gdy zamykał budyneczek, usłyszał jakiś głos. Obszedł obiekt dookoła. Na krańcu przylepiony do obiektu stał wychodek. Z którego to dobiegało ciche i słabe: - Na pomoc...


Głos należał do owej spodziewanej na stacyjce bratowej czy szwagierki. Kobitka wyskoczyła z pociągu i, gnana pilną potrzebą, pobiegła do przybytku, gdzie się zatrzasnęła...


Pan zawiadowca przytargał jakieś narzędzia i nieszczęśnicę uwolnił. Zaintrygowało go jednakowoż, w jaki sposób nastąpiło uwięzienie. Wszedł więc razem z bratowo-szwagierką ponownie do wnętrza i pyta: - Jak pani to zrobiłaś, że nie mogłaś wyleźć?


- A.. jakoś tak! - tu nastąpił jakiś gest. I... oboje znaleźli się w potrzasku! Narzędzia zostały na zewnątrz...


Rano zmiennik pana zawiadowcy usłyszał słabe głosy wołające o pomoc... A domysły co do sposobu spędzenia wspólnej nocy  przez ową parę nieznajomych, latami jeszcze w okolicy snuto....


***


- Tym razem mieliśmy terapię śmiechem! - podsumowała spotkanie pani psycholog.

piątek, 18 stycznia 2013

Jak ślepy o kolorach...

... czyli Zgagi, od niemal trzech lat odwykającej,  wspomnienia o ciastach.


W czasach, gdy w kuchni rodzinnej niepodzielnie królowała Babcia, ciasto na niedzielę być musiało! Tak jak rosół, program obowiązkowy! Najczęściej była to drożdżówka z kruszonką. Przetykana gęsto rodzynkami i skórką pomarańczową.  Najwspanialsza w świecie! Co jakiś czas pojawiała się też żółto-brązowa babka piaskowa. Tej nie lubiłam, do dziś dla mnie babka może nie istnieć.Bo za sucha...


Na imieniny zawsze sernik, taki klasyczny, bez udziwnień.  Żadnego ciemnego spodu, brzoskwiń itp. I tort czekoladowy, bomba kaloryczna, bo tylko na maśle. Na Boże Narodzenie cudowny makowiec, gdzie ciasta było tylko ciut, głównie mak z bakaliami. Ten jeden raz w roku Tato był zapędzany do kuchni, by zemleć mak. Dwa razy koniecznie! Na Wielkanoc mazurek, inny niż wszystkie znane mi od znajomych, po prostu NASZ.


Nijakich eksperymentów w zakresie ciast Babcia nie tolerowała. Bo ,,kto to będzie jadł?'' Nowa era ciastowa nastała dopiero, gdy ster kuchenny przejęło Mamidło. Ze spotkań babskich znosiła przepisy i lubiła nowości. Jedne się zadomowiły, inne niekoniecznie. Moją ulubioną nowością był tort bez pieczenia. Kaloryczność potworna!Ale smak?! Rozkosz!


Na stałe zagościł  w domu keks, ,,Ambasador'' i tort bezowy.


Moje początki ciastowe... Pasmo porażek! Tylko piernik według przepisu Mamy ,,niemieckiej'' Basi zagościł na stałe. Ulubione wigilijne ciasto Tatki...


Dzieci w maleńkich latach kochały ,,Domek Baby Jagi''... Z ,,burych petitów'' i twarogu. Masowo  ściągałam receptury od przyjaciółki Stasi i szwagierki Danki. Na rogaliki z dżemem, pleśniaka, makowiec japoński, migdałowca, biszkopt z rabarbarem itp. Jednak pieczenie ciast nie stało się nigdy moim hobby. Piekę, kiedy muszę! Stanowczo wolę gotować, smażyć i dusić!  Chyba tak naprawdę tylko szarlotkę lubię robić...


Sernik to moja pięta Achillesowa. W życiu mi nie wyszedł. I już nawet nie próbuję. Chyba, że na zimno!


Lubię eksperymentować z gotowym ciastem francuskim. Na słodko, słono i na ,,mieszano''. Na przykład gruszki i ser pleśniowy... Albo pieczarki, boczek  i śliwki wędzone. Bo tu akurat wszystko pasuje!...


 


 


 


 

czwartek, 17 stycznia 2013

Czuj duch!

W nawiązaniu do przedwczorajszego wpisu Anabell: widzieliście kiedyś u jakiegokolwiek lekarza w gabinecie, by przebywała tam także non stop pielęgniarka? Osobiście sobie nie przypominam, tyle że ja z tych, co się medycynie nadmiernie nie naprzykrzają! Więc doświadczenie mam niewielkie...


Sister mi kiedyś mówiła, że u jakiego bądź specjalisty w Ameryce była, nigdy nie badał jej doktor w sytuacji sam na sam. Świadek obowiązkowy czuwał, by do żadnej nieprzystojności nie doszło...


Siedząc dziś rankiem bladym w przychodni, rozejrzałam się po korytarzu. Jakieś 8-10 gabinetów. Do każdego kilkoro czekających. Płci obojga. Gdyby tak każdemu z doktorostwa obowiązkowo dołożyć pielęgniarkę-przyzwoitkę? Bankructwo służby zdrowia murowane!Albo? Koniec z emigracją średniego personelu...


Z drugiej strony pacjenci w większości wiekowi. Więc i o niestosowne zachowania w takich przypadkach chyba trudniej... Objąć ,,nadzorem'' ewentualnym tylko mężczyzn-ginekologów? To by była zawoalowana forma rasizmu! Wszak i laryngolog z postu Anabell pragnął mieć ,,szerszy ogląd'' atrakcyjnej pacjentki!  A mógł się przecież trafić i nadzwyczaj dociekliwy okulista...


Jak wiadomo skądinąd, i psycholog może mieć zapędy ,,internistyczne''!


Piszę tu głównie o panach doktorach, ale niewykluczone, że i panie lekarki przekraczają niekiedy kompetencje... Mniej się o tym słyszy i czyta, co jednak nie znaczy, że zjawisko w ogóle nie istnieje.


Tak tu sobie trochę dworuję, ale rozumiem doskonale, jak może się czuć osoba, którą boli tylko gardło, a którą poddawana jest regularnemu striptizowi. Jaki odsetek takich pacjentów uda się natychmiast na skargę do przełożonych lekarza, a ile przemilczy, bo wstyd,  i co najwyżej szybko zmieni specjalistę?


Zjawisko, na szczęście, nie jest częste. Ale jest! Jeszcze długo nie dorównamy krajom z czołówki światowej i nie doczekamy się w gabinetach ,,świadków''. Tym bardziej musimy piętnować podobne zachowania!


W każdym zawodzie trafi się pośród setek porządnych jednostek  jakaś ,,czarna owca''. Pedagog-pedofil, prawnik-oszust, biznesmen-aferzysta itp. Ogniem i żelazem takich traktować! Bez litości... Bo to my, zwykli ludzie, na nich trafiamy. Nie ministrowie, na których najłatwiej zrzucić odpowiedzialność...

środa, 16 stycznia 2013

Miks medyczno-garderobiany

Udałam się byłam po Mamidła i swoje wyniki do przychodni. Zwykle wystarczyło nazwisko podać, pani pogrzebała w przegródce i wydała. A tu dziś poproszono mnie najsamprzód o dowód osobisty, potem o dowód Mamy, którego nie posiadałam przy sobie. - Czy ma pani upoważnienie do odbioru cudzych wyników? - Mam! Od roku. A przychodzę tu średnio co miesiąc... Miałam taką nieśmiałą nadzieję, że już mnie panie pamiętają. Widać nie... No, trudno! Jak mam udowodnić, że nie jestem wielbłądem?!


Pani popatrzyła na mnie dziwnie, po czym postukała w klawiaturę i po chwili mnie ,,uniewinniła''. Uff!


Czy to, co mnie spotkało, zawdzięczam EWUŚ-owi?


***


Moje cholesterole jako-takie. Cząstkowe w normie, całkowity ciut przekroczony, chyba wskutek okresu świąteczno-noworocznego. Cukier też ok, choć na granicy poprawności.


U Mamidła na cztery badane wskaźniki dwa poprawne, dwa nie. Potasu za mało, a kreatyniny za dużo. Pewnie dojdą nowe piguły...


***


Nocka bezsenna pewno przede mną... Taki durny organizm! Kiedy nazajutrz trzeba wstać skoro świt, czyli po siódmej, nijak nie mogę zasnąć. Miotam się i miotam, do czwartej albo i dalej.  Wcześniejsze niż zwykle udanie się na spoczynek tylko pogarsza sprawę. Więc staram się domęczyć do cna. Żeby się już oczy na amen kleiły. Kładę się z przekonaniem, że padnę od razu. Też nic!  W ostatni czwartek (przed badaniami)  doliczyłam do ponad pięciuset ,,baranów'', potem już przestałam....


***


Choinka wywędrowała z pokoju i odzyskałam dostęp do części garderoby! Przed instalacją drzewka przegrupowałam porcję ciuchów do szafki, gdzie dostęp miał być niemożliwy. Niby przemyślałam, ale już na trzeci dzień odczułam, że bez jednej niebieskiej bluzki ani rusz! Dziś ją wyciągnęłam i uznałam, że w sumie: - O co chodziło?! Przez następne 3 miesiące mogę się obejść bez żalu... Ot, przewrotna babska natura!


***


Na weekend w pieleszach zapowiedziana rewolucja w garderobie Małża. Konkretnie przegląd koszul! Wyrzucamy wszystkie  z postrzępionymi kołnierzykami i mankietami. Czeka mnie ciężka bitwa! Każdej sztuki będzie próbował bronić... Uprzedzając pytanie: - W czym ja teraz będę chodził? - nabyłam dziś dwie nówki!


Moim celem jest eksterminacja co najmniej dziesięciu. W ramach twardych negocjacji gotowa jestem zejść do ośmiu. I ani sztuki mniej! ,,Cierpliwości wiele trzeba''... Nie będzie łatwo!


 


 

wtorek, 15 stycznia 2013

Post okołogrypowy

Wracając dziś z pieleszy do Gdyni słuchałam wypowiedzi lekarza wojewódzkiego naszego, pomorskiego. Na temat aktualny, czyli grypowy.


Pierwsze przykazanie dla zagrypionego: nie ruszać się z domu! Do lekarza nie łazić, tylko zadzwonić. Zażywać wszystko, co przeciwgorączkowe i leżeć w cieple!


No, bardzo słusznie! Ale...


Jeśli trafi na pracującego, to jak? Pójdzie do lekarza, gdy wyzdrowieje i poprosi o wsteczne L-4? A jeśli doktor odmówi wydania druczku?  Bo brak dowodów na przebytą chorobę. I wtedy co? 3-4 dni ,,bumelki''?


Jeśli zachoruje dziecko/dzieci, to matka, o ile znajdzie opiekę na parę godzin,  pójdzie do pediatry bez pacjentów. Wszak wizyta domowa w trakcie narastającej epidemii może być niemożliwa. I znów pytanie: uwierzy lekarz na słowo?


Jeśli zaraza dopadnie osobę samotną, starszą - kto jej na te 3-4 dni zapewni pożywienie i zapas chusteczek higienicznych? A jeśli osoba ma np. pieska, to nie zatrzyma  przecież zwierzaka w domu na 96 godzin bez możliwości podniesienia nóżki pod krzaczkiem...


Idę jutro do pani rodzinnej w sprawie ostatnich wyników Mamy. Ilu zagrypionych spotkam w przychodni? Co przywlokę do domu? Osobiście jeszcze w życiu grypy nie miałam, zwykłe zaziębienia owszem, ale raczej z rzadka. Gdyby jednak (tfu, tfu! odpukać!), to sama nie wiem, co byłoby mniejszym złem - moja infekcja czy Mamidła? Opiekującej się  czy ,,opiekowanej''?


Gdyby padło na Małża, nie ma takiej siły, która by go oderwała od pójścia do pracy! Pozwoliłby sobie chorować od dziewiętnastej do piątej rano, li i jedynie. I wszelkie próby tłumaczenia, że serce w niebezpieczeństwie, że niemłody przecie, itp... Między bajki by włożył! Od lat dwudziestu ponad nie opuścił ani dnia w korporacji...Choć z formą różnie bywało.


Tak więc pan doktor wojewódzki  wprawdzie ,,prawdu każe'' i ma świętą rację, ale życie życiem! I pewnie dlatego zaraza tak się pięknie rozprzestrzenia...


Oby do wiosny!


 

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Jadalne-niejadalne

Chyba grozi mi kolejne uzależnienie. A imię jego - zupa-krem z zielonego groszku!


Pierwszy raz próbowałam u Asi na rodzinnym obiedzie. Potem zadebiutowałam osobiście, jak zawsze to i owo w recepturze lekko modelując. Małża akurat nie było, pożarłam sama zawartość sporego garnka. Taka trzydniówka... Mamie nie dałam, bo zbyt zielone to.


W niedzielę kupiłam mrożone kuleczki, zamierzałam zabrać w pielesze, ale zapomniałam. I dziś cały dzień mi ten groszek po głowie chodzi, nie mogę się doczekać, by znów uwarzyć...


Nie wiem, czy też tak macie? Że jakaś potrawa gości co i raz na stole przez parę miesięcy, a potem nagle stop! I odwyk już nie na miesiące nawet, a na lata całe. Natura próżni nie znosi, więc opuszczone miejsce zajmuje nowy cymes, na kwartał może...


Są dania sezonowe, co to tylko wiosną albo latem. Te się nie znudzą, bo nie zdążą. Są wreszcie te z cyklu tylko-raz-w-roku, najwspanialsze! Wigilijna kapusta i gotowany na paćkę groch, wielkanocny mazurek... W moim przypadku jeszcze faworki na Sylwestra i pączki na tłusty czwartek. Na te pięć specjałów zawsze się czeka z radością. I zapomina się nawet o diecie, bo wiadomo, nieprędko okazja się powtórzy!


Bywa i tak, że gdy się przedawkuje coś pozornie pysznego, odraza pozostaje na całe życie! W wieku ośmiu lat, na pierwszej kolonii,  pochłonęłam na jedno posiedzenie pół kilo irysów słodowych. Miały bardzo specyficzny zapach. Do dziś gdy ten irysowy aromat gdzieś napotkam, pojawia się odruch wymiotny... Niektóre gatunki piwa tak pachną, szczególnie te niepasteryzowane albo ,,żywe''.


Kiedyś wspominałam, że Tato nie ruszył ciasta, w którym była choćby śladowa ilość jakiegokolwiek kremu. Embargo obejmowało też lody. Mama od czasu, gdy była ze mną w ciąży, nie znosiła zupy pomidorowej i zapachu świeżego chleba. W domu rodzinnym przeto pieczywo było zazwyczaj ,,wczorajsze''. Poza bułkami, bo tych Mama nie ruszała, a Babcia dawała je nam do szkoły, gdy Mamidło już wychodziło do pracy.


Owe dziwactwa Rodziców były, oczywiście, skutkiem nadużyć sprzed lat. Ciekawe, kiedy mi się znudzi krem z mrożonego groszku? Na tyle, bym wprost patrzeć nie mogła...

niedziela, 13 stycznia 2013

I tam!

Trzecie podejście! Co i raz laptok wariuje! Kasuje wpisy... Może nie lubi WOŚP?... Prawica moherowa rulez?! Tymczasem zanosi się na kolejny rekord... Bo skoro o północy prawie 40 milionów? To w efekcie sporo ponad 50 w finale...


Seniorem już będąc wspierałam, jak mogłam.... W Lidlu i Almie... W tej ostatniej młodzian pobierający datek, zawołał: - Dziękuję i Bóg zapłać! - Pewnie ministrant - zawyrokował Małż. I rzeczywiście! Ten sam przybył na kolędę! I zaprezentował cudowny tenor...  Wprost operowy!


Mamidło przejęło się wizytą duszpasterską na tyle, że obuwie zmieniło z bamboszy na  wiosenno-jesienne pantofle! I sweterek ,,gościowy'' przyodziało...  Samo z siebie!


I nieważne, że wizyta trwała circa 3 minuty... Kapłan nie bardzo wiedział, jak zareagować na zastaną sytuację... Ważne, że dla Mamy było to WYDARZENIE!

sobota, 12 stycznia 2013

To i sio...

W związku z zaśnieżeniem wypróbowałam wreszcie te nakładki na kozaki. Rewelacja! Co prawda nie było jeszcze okazji, by chodzenie po gruncie mocno oblodzonym przetestować, ale może za parę dni takowa sytuacja się trafi.


Mamie muszę nabyć, bo przecież wszystkie mocno starsze osoby panicznie boją się w zimie niekontrolowanego poślizgu. Właśnie zagadnęłam Pierworodnego o źródło zakupu, ale ma oddzwonić za chwilę, bo rozpakowuje auto z potomstwa...


Młodsze dziecka dziś wpadły. Misiek tylko na kawę, na jakieś 40 minut, Asia za to na ponad dwie godziny! Cud niemal... Jednak do przesytu nie doszło Jęzor!


Mamidło czwartą dobę na odwyku od leków na pamięć. I jakby dziś coś drgnęło... Liczba dziennych wizyt w kibelku mniejsza niż wczoraj. Nieznacznie, ale jednak! Przy tym na zajęciach w Stowarzyszeniu dziś parę razy tak nas zaskoczyła przytomnością umysłu, żeśmy z panią psycholog aż paszcze rozdziawiały!


Już wiem, że nakładki antypoślizgowe o nazwie bushman nabywa się w Merlinie.pl. Tyle, że paczki przychodzą nie kurierem, ale do ,,paczkomatów''... O matko, znowu coś nieznanego starszej pani! Ale ogarnę w razie cuś!


W przedszkolu wnusiów Dzień Babci i Dziadka wypada w dniu, gdy ja w pieleszach, a Małż na szychcie... Małe bidulki chciałyby nas widzieć! A tu i odległość spora, i Małża poniedziałek najbardziej szalony, jak co tydzień... Albowiem w poniedziałki sieć aż się gotuje od maili... Na które mus odpowiadać! Natychmiast!


No, zobaczymy... Może się uda wyrwać półtorej godzinki?...


 


 

piątek, 11 stycznia 2013

Jak Rutkowski...

Moje pokolenie, 50+, inwigilacją totalną raczej się brzydzi przez wzgląd chociażby na lata komuny, gdy było to zjawisko przekleństwem.


Toteż ze zdziwieniem i zażenowaniem niejakim odnotowujemy ,,modę'' na śledzenie, tropienie, podpuszczanie  i obserwowanie życiowych partnerów przez pokolenie młodsze.


Raz (słownie: RAZ) zajrzałam Małżowi w komórkę, gdy dostał sms-a. Gdy przebywał w piwnicy akurat. Do głowy mi nigdy nie przyszło, by wąchać, sprawdzać, czy na kołnierzyku koszuli nie ma śladów szminki, przeszukiwać portfel w nadziei na znalezienie czort wie czego,  itp. Po drugiej stronie też podobnych zabiegów nie było...


Nie wspomnę już o podsyłaniu wzajemnym testerów/testerek wierności! Owszem, zdarzały się onegdaj momenty, w których owa wierność bywała poddawana próbie. Ale tak ad hoc, na bieżąco! Na imprezach różnistych. Nigdy jednak z pełną premedytacją!


Może i ,,nie ma miłości bez zazdrości'', jak śpiewała Violetta. Ale żeby się posuwać do działań mało etycznych?! Never!


Jeśli nawet ,,psu i chłopu niewiara''... Czasem tak ,,wężykiem'' mówię Osobistemu: - Nie dziw, że tak kochasz pracę, gdzie młodych lasek w bród... Po co wracać zbyt wcześnie do ,,przechodzonej'' małżonki?  Co odpowiada, zmilczę, bo to zbyt osobiste... Za to optymistyczne bardzo!


Naocznie nie znam żadnych panienek, które tropią. Ani młodzieńców. Niemniej  zjawisko jest coraz bardziej powszechne, jak wynika ze statystyk. Prym wiodą podobno panie. Jako bardziej nieufne...  Zakompleksione?!


Pamiętam z czasu studiów bardzo zazdrosnego narzeczonego koleżanki. Wpadał co i raz na nasze zajęcia, sprawdzał, czy H. jest, rewidował, czy nie ma w kurtce podwójnego biletu na tramwaj... Gdyby był takowy, odbywało się przesłuchanie w stylu ZOMO. ... Para pobrała się i rozwiodła w szybkich ,,hapcugach''...  To mi dało dobrze do myślenia...


Kontrola podstawą zaufania? Nie!!! Już raczej odwrotnie...


 


 

czwartek, 10 stycznia 2013

Ciśnienie

Rano do ,,wampirów'', krwi utoczyć Mamidłu i sobie. Potem próba zarejestrowania się do pani rodzinnej. Czy skuteczna, gdy wokół cała populacja kicha, kaszle i rzęzi?... Zobaczymy!


***


Kto mi najsprawniej podnosi ciśnienie od czasu do czasu? Nie, wcale nie Mama. Jeno Małż.


Ponieważ czynsz gdyński płatny do dziesiątego, pytam dziś po powrocie z pieleszy, czy uiścił. Odpowiedział, że nie, więc uprzejmie proszę, by przelewu dokonał. Za parę minut słyszę: - Ja tu od września nie mam żadnych wpłat na wspólnotę!


Nogi mi zmiękły... - No, coś Ty? Przecież Ci przypominałam każdorazowo, mówiłam ile, potwierdzałeś, że wszystko ok! - Nic takiego nie pamiętam, a w ogóle dlaczego nie ma co miesiąc kwitka? Jak widzę kwit na biurku, to płacę! Nie ma papieru, nie ma przelewu!


- Kotku! - zaczynam spokojnie, jak do niepełnosprawnego psychicznie. - Przecież ta nasza wspólnota podsyła li i jedynie dwa kwity w roku. Jeden w kwietniu, drugi we wrześniu. Ze stawką bez ogrzewania, lub z!


- A co to za porządki? I dlaczego nikt nas nie informuje, że mamy zaległości? - No, nie wiem, mogę jutro zadzwonić i się dowiedzieć...  Tymczasem zapłać chociaż za styczeń, dobrze?


Nabzdyczył się na 5 punktów w skali do dziesięciu i poszedł do komputera. A ja liczę pracowicie, ile przyjdzie wydać za zaległości. I wychodzi mi kwota dość pokaźna, ze dwa tysiące z górką.  No, pięknie!


I już kark zaczyna boleć, co oznacza, że ciśnienie hycnęło... Więc maszeruję do komputerowego, by zmierzyć. I tu na wejściu słyszę: - A nie... Wszystko zapłacone!  Zrobiłem stałe zlecenie. Źle patrzyłem... Ale ta wspólnota i tak jest głupia!


No, to już nie mierzyłam, bo poczułam, że mi odpuszcza... A że Małż musiał mieć ostatnie słowo? Taki typ. Są gorsze wady...


***


Zasypało nas nieźle. Do południa deszcz, potem to białe, bez umiaru. Nałożyłam na kozaki gadżet antypoślizgowy na rano. Ciekawe, jak się sprawdzi?


 


 

środa, 9 stycznia 2013

Filozofia

Małż po powrocie z komandirowki do Krakowa zachwala bardzo restaurację ,,C.K. Dezerterzy''. Gdzie spożył pyszne żeberka ze śliwką, smażonymi ziemniaczkami i modrą kapustą....


Ja tymczasem przez niemal 3 godziny dusiłam gulasz wołowy. A mięsko nadal twarde... Sos za to niemal czarny, zawiesisty. Nie odważyłam się dodać czerwonego wina, bo kilka razy próbowałam i nie wyszło... Chyba wolę winko osobno!


***


Z podlaską Ewą dziś dyskusja o egzaminach z czasów studenckich. Ze szczególnym uwzględnieniem filozofii. Dla mnie był to jedyny oblany w ciągu czterech lat! Z powodu... innej kreacji niż zazwyczaj.


Od pierwszej sesji do ostatniej, obrony magisterki, przybywałam w bluzce z etaminy. Białej, we wzorki niebieskie. Ten jeden raz się wybrałam w supermodnej bluzeczce, nabytej w warszawskich Domach Centrum. Żółtej, z brązowymi wstawkami z koronki.


W przeddzień doradził mi tę wersję rodzony kuzyn. Adwokat diabła?... Możliwe!


Już-już miałam dostać czwórkę. Gdy nagle padło pytanie, na które odpowiedzi nie znałam. I pan profesor przed ,,d'' wpisał ,,n''. Znaczy ,,ndst''.... Pała!


Mało tego! Drugie podejście było w terminie, którego nikt z nas nie zauważył. Trzecie i ostatnie wyhaczone znienacka. Na szczęście zauważone... Udało się....


Pan profesor słynął z akcji nietypowych. Na przykład z rzucania pękiem kluczy w studenta! Mnie się to nie zdarzyło, dzięki Bogu! Za drugim razem zdałam! Na trzy!


Najciekawsze, że ja tę filozofię miałam naprawdę w małym palcu! O cokolwiek by mnie zagadnięto, wiedziałam!


Jednak profesora to nie interesowało.... Wiadomo!

wtorek, 8 stycznia 2013

Zjadło!

Wpis o nowych sprawach w gminie!

Z uwzględnieniem naszej zabytkowej kaplicy. Z XVII wieku. Aktualnie odbudowywanej...

A tak przy okazji odbył się zlocik. Wiedźmy stawiły się w komplecie, wszystkie trzy! Newsem dnia okazał się ożenek Doris. Ona wdowa, on wdowiec, poznali się na nowo po latach biernej znajomości, pokochali...I 9 lutego sobie przyrzekną! Oby im się działo!

Próbowałyśmy nalewek. Dwie moje (kawówka i jężynowo-malinówka) plus malinówka Betty. Każda zacna! Państwowa ,,wiśniówka'' nie doczekała się weryfikacji... Nie było komu próbować...

 

Za to dyskursy bezcenne!....

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Doktor Ewa i seniorzy

Doktor Ewa (psychogeriatra) jak zawsze - anioł! Cierpliwie odpowie na każde pytanie, rozwieje wątpliwości, zasugeruje, co by tu... Tym razem podejmujemy eksperyment dziesięciodniowy - odstawiamy mamine leki na ,,zachowanie szczątków pamięci''. Dlaczego? Bo podejrzewamy, że są przyczyną nieustającego rozstroju żołądka Mamidła. Pierwsza podejrzana - tarczyca- została już uniewinniona!


Fakt, że gdy Mama korzystała z plastrów, sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Obecnie serwowane piguły są po prostu względnie tanie... Dziś plasterki to ok. 250 złotych miesięcznie, a tabletki niecałe sześćdziesiąt. Jest różnica, ale jest i kłopot. Przede wszystkim stałe odwadnianie organizmu...


Zobaczymy, czy odstawienie da jakieś efekty?


***


Rzadko oglądam ,,Lisa na żywo'', ale dzisiejsza rozmowa z Materną, Czubaszek, Lipińską itd.  bardzo mnie zainteresowała. Chwała Maternie za show z seniorami! Choć pomysł nie własny, lecz zapożyczony... Co mądre, warto podpatrywać. Nawet z Ameryki!


Plakat z niemowlakiem i podpisem ,,I ty będziesz seniorem'' bardzo wymowny! Ale pewno tylko dla nas-staruchów. Sama pamiętam, że przez wiele, wiele lat nie umiałam wyobrazić sobie siebie w charakterze osoby w podeszłym wieku. Przecież ja nigdy nie będę STARA!!! To niemożliwe...


Radosny rechot młodego człowieka na wieść, że na uniwersytecie trzeciego wieku ludzie uczą się obsługi komputera... Żałosne! I jakże typowe. Na co to mamutom? Niech wymrą i zwolnią miejsce...


Cały czas dołuje mnie przekonanie, że to właśnie nasze pokolenie, 50+, tak wychowało swoje potomstwo. W braku szacunku dla siwej głowy... Bo to my byliśmy pionierami ,,kumplowania się'' z własnymi dziećmi. Znam pary, które dzieciom pozwalały mówić do siebie po imieniu. Zamiast tradycyjnego ,,mamo, tato''. Usadzaliśmy nieletnie bachorstwo wygodnie na siedzeniach w autobusie czy tramwaju, sami stojąc. A teraz się dziwimy, że młodzi nikomu nie ustępują... Ani kobicie w ciąży, ani staruszce.


Mamy swoje za uszami... W moim przypadku pół na pół. Ale i tak boli... Jak zawsze, mądry Polak po szkodzie.


Ciekawe, jak przebiegnie w tym roku Orkiestra. Grająca w połowie na rzecz seniorów! Już pojawiły się głosy, że Jurek O. myśli, ,,jak zwykle'', o sobie... Bo sam  zbliża się do wieku podeszłego. Więc prywata?!


 

niedziela, 6 stycznia 2013

Takie tam różności

Zima zaskakuje drogowców, a mnie zaskakują te coraz to nowe święta i zamknięte w związku z nimi sklepy! Niby wiedziałam, że w niedzielę Trzech Króli, ale nie skojarzyłam z brakiem dostępu do dóbr doczesnych. I zaplanowałam wyjazd do marketu ulubionego.


Dobrze, że pani Marzenka otworzyła, bo obiad stanąłby pod znakiem zapytania... Tymczasem moja ulubiona sklepikarka urlopuje się dobrowolnie dokładnie 3 dni w roku: w pierwszy dzień Bożego Narodzenia, w Nowy Rok i Wielką Niedzielę. Twierdzi, że sklepik to jej całe życie od ponad dwudziestu lat, w domu być nie lubi, bo tam dwóch leni rodzaju męskiego, którzy tylko wymagają...


***


Dziś po długim czasie wizyta Mamidła u pani psychogeriatry. Ostatnio chodziłam sama, raz na 3 miesiące, w zasadzie tylko po recepty. Mam do wypełnienia papierek z wnioskiem o uznanie Mamy za osobę niepełnosprawną. Do czego mi to potrzebne? Do końca nie wiem, ale w Stowarzyszeniu radzono, by się o to zatroszczyć... Na tak zwany wszelki wypadek.


W gruncie rzeczy chyba sporo osób w wieku 85+ można by a priori za niepełnosprawne uznać. Na podstawie samej metryki. Oczywiście, są chlubne wyjątki. Tato chociażby, przecież był niemal w pełni sprawny do ukończenia 91! Żwawe stulatki też się zdarzają...


***


Czasem wystarczy 60 wiosenek, by osoba poczuła się zgrzybiała i zaczęła powoli spoglądać na ,,księżą oborę''. Czytałam w piątek wywiad z nieco starszym znajomym z okresu studiów. Znanym dziś pisarzem.


W czasie, gdy studiowaliśmy, J. był ponurym i nadużywającym naśladowcą Bursy. Zawsze w czarnym, rozciągniętym swetrze, wyraźnie wymagającym uprania. Z artystycznym, dekadenckim ,,kołtunem'' na głowie. ,,Wzrok dziki, suknia plugawa'', tylko miecz u boku nie błyskał...


Wróżyłyśmy mu z koleżankami rychły koniec w stylu idola. Albo jakiegoś innego Hłaski. Z wiekiem J. sporządniał, rodzinę założył, z poety stał się cenionym prozaikiem. Jednak ten wywiad był tak gorzki, tak przepełniony żalem do współczesnego świata, poczuciem zbliżającego się kresu... Z trudem dobrnęłam do końca.


Podobne odczucia miałam tydzień wcześniej, czytając rozmowę z moim ukochanym Janem Jakubem Kolskim. Deklarował, że koniec z reżyserowaniem (dlaczego???), zamienia kamerę na pióro. Współczesny świat go mierzi, a ten , który ukazał w swoich filmach, uznał za ,,sztuczny''... Stworzony tylko dla siebie samego. Na zasadzie ,,kraj lat dziecinnych, on zawsze zostanie, piękny i czysty, jak pierwsze kochanie''... To już moja osobista refleksja, nie Kolska.


Czy sześćdziesiątka jest tak poważną cezurą? Teść Asi wyraźnie się wtedy załamał... Małż niekoniecznie! Mnie to czeka za niecałe półtora roku. Brzmi poważnie! Na razie czasem czuję się na 35!  A czasem na stówkę... E tam! Pomyślę o tym jutro, jak Scarlett!


 


 

sobota, 5 stycznia 2013

Trzy grosze, czyli dwie opinie

Pozwolę sobie dziś nieco porecenzować.


Jakieś 2 tygodnie przed Świętami trzymałam przez moment w prawicy ,,Trafny wybór'' pani Rowling, jej debiut w zakresie literatury dla dorosłych. Kusiło, by nabyć, ale że z wiadomych względów pilniejsze wydatki były, odpuściłam. I słusznie, bo dostałam od ,,MIkołaja''.


Zasiadłam z ochotą i ciekawością do lektury. I jakoś... nie było chemii! Po dwudziestu paru stronach zarzuciłam. Za dużo bohaterów, zaczęli mi się mieszać. Nastawiłam się na relaks, a tu nic z tych rzeczy.


Ale zabrałam w pielesze i tam skonsumowałam. Na dobre wciągnęło mnie dopiero mniej więcej w połowie. Aczkolwiek rzecz nie jest rozrywkowa. Dość gorzka to opowieść o małych duchem  ludziach, naszpikowana w dodatku bardzo wulgaryzmami. I zdecydowanie bez happy endu... A ja jestem na takim etapie życia, że, choć to może nieco prymitywne, lubię sobie lekturą sprawić przyjemność i znaleźć w niej źródło optymizmu.


***


Godzinę temu wróciłam z kina. Małż bardzo chciał obejrzeć ,,Hobbita''. Ja troszkę mniej, bo już mnie Asia nastawiła, że nie takie to cudo, jak ,,Władca pierścieni''.


I rzeczywiście! Nie bardzo rozumiem, jak to się stało, że opasłą trylogię reżyser zmieścił w trzech filmach, a pojedynczy tom ,,rozebrał'' na trzy części po niemal trzy godziny... Może lubi wszystko, co potrójne?


Pamiętam czasy, gdy ,,Hobbit'' w wydaniu książkowym był nie do zdobycia. Szwagier dopuścił się wtedy książkokradztwa - wypożyczył  skądś i pracowicie pokserował, dla siebie i dla nas. Otrzymaliśmy bardzo dziwny egzemplarz - format A-4 obrócony na bok, dwie strony obok siebie, tył niezadrukowany. Wszystko to zszyte i oprawione w taką sinoniebieską okładkę, jaką miały prastare szkolne zeszyty...


Pamiętam z lektury, że akcja nieco się ,,ślimaczyła''. Wyprawa początkowo przebiegała nieśpiesznie, towarzystwo urządzało popasy, podczas których raczyło się dobrym jadłem i popalało fajki. Tymczasem film toczy się w tempie wprost zabójczym, walka goni walkę, efekty specjalne przechodzą w zwykłe efekciarstwo, prawdopodobieństwo sytuacji spada momentami poniżej zera.


Owszem, przepiękne krajobrazy, nie wiem, czy to znów Nowa Zelandia. Za to niezrozumiałe nawiązania do współczesności okropnie rażące - jeden z krasnoludów zakopuje skrzynkę ze skarbami, mówiąc: - To moja lokata długoterminowa!


W tym momencie miałam ochotę opuścić pomieszczenie... Bo zapachniało mi  ,,Shrekiem'', gdzie takie dowcipasy były jak najbardziej na miejscu, ale trzeba jednak znać proporcję, mocium panie reżyserze Peterze!


Wszystko, co u Tolkiena na wskroś brytyjskie, tu zostało doszczętnie zamerykanizowane. Gdybym książki nie czytała, może mój odbiór byłby inny. Niestety, zgrzeszyłam lekturą... Czy mam ochotę na kolejne dwie części? Niekoniecznie!  Chyba że z czystej ciekawości, co tam da się ,,upchnąć'' w kolejne sześć godzin. Wszak, o ile pamiętam, moment, w którym kończy się pierwsza część filmu, w książce jest już dobrze poza połową...


 


 

piątek, 4 stycznia 2013

Ofiara rosołu

Po raz kolejny... Sama zupa niekłopotliwa, oczywiście. Ale gdy się ją potraktuje jako substancję wyjściową do kilku kolejnych potraw, to daje w kość! A raczej w kilka kości, tych na plecach...


A ja już tak mam, że jak już rosół, to gar największy, jaki jest, dwa ogromne pęczki włoszczyzny i dużo mięsa. I potem zaraz galaretka drobiowa i sałatka klasyczna być muszą. Rosół jako taki wyjada tylko Małż, Mamidło i ja preferujemy wersję kubeczkową, bez ,,paprochów''. Ewentualnie z posiekaną pietruszką...


A jako że rosół musi swoje godzinki ,,odburlikać'', to po drodze jeszcze poczyniłam coś na kształt spaghetti, tyle że makaron inszy, bo kto by łowił na talerzu te długie nici i zawijał łyżką na widelec? Może ja bym sobie jeszcze poradziła, ale Mama na pewno nie. Nie nauczyła się za młodu, więc teraz impossible!


Moje kuchenne zmagania z makaronami wszelkiej maści to od lat pasmo klęsk. Niby lubię, ale... Mało który łatwy w konsumpcji. Zwłaszcza w ramach drugiego dania. Ślizga się to po talerzu, ucieka jak żywe, złowić trudno... Sos powinien się wchłaniać, a nie chce! Pływa sobie osobno...


Jako dzieci kochałyśmy z Sister  makaron pod tytułem rurki w zupie pomidorowej. Gdy zdarzał się moment nieobecności Mamy lub Babci przy stole, uwielbiałyśmy wciągać zupkę przez taką pojedynczą kluchę. Oczywiście przy domowych ,,damach'' była to czynność absolutnie zakazana!


W szkolnych stołówkach  za czasów kariery pedagogicznej zawsze lubiłam makaron z twarogiem, cukrem i śmietaną. W domu rodzinnym się tego jakoś nie jadało, jako mężatka czasem robiłam dzieciakom, ku ich radości. Dla Małża musiała być wtedy wersja na słono, bo obiad na słodko to nie obiad, tylko deser!


Pojęcie ,,al dente'' jest dla mnie totalną abstrakcją. Daję sobie radę z kaszą i ryżem na sypko. A makaron zawsze mi wychodzi... w kształcie garnka! Pilnuję czasu zalecanego na opakowaniu, dolewam do wody oliwy, przepłukuję zimną wodą, wszystko na darmo! Zawsze w finale jedna wielka grubalaśna  klucha!


***


Za ,,sztrum'' w styczniu do zapłaty 539 złotych! Matko kochana... Na szczęście w marcu i maju już ,,tylko'' po 220!


Za to w lumpiku osiedlowym w soboty od dwunastej wszystko po dwa złote. Ruszę na łowy po powrocie ze Stowarzyszenia! Bo dziś (wczoraj) widziałam kilka atrakcyjnych ciekawostek...


 


 


 


 

czwartek, 3 stycznia 2013

16:3?

Ależ huragan za oknem! W pieleszach co chwilę światło gasło, wyjeżdżaliśmy w kompletnych ciemnościach... Na szczęście w wielkim mieście to nie tak częste zjawisko!


***


Wyczytałam dziś w ,,Lilce'' Kalicińskiej (prezent podchoinkowy od córci), że podobno statystyczny mężczyzna wypowiada w ciągu dnia trzy tysiące słów, a kobieta aż szesnaście tysięcy. I w tym momencie z mej obfitej piersi wyrwało się gromkie: - Ha, ha, ha! Akurat!


Oczywiście ów śmiech sardoniczny nie wynikał z chęci podważenia ,,naukAwych'' badań, ale z konkretnego przypadku familijnego. Albowiem aktualnie w naszym gdyńskim tercecie rzecz przedstawia się zupełnie odwrotnie.


Mamidło ogranicza się dosłownie do kilkunastu słów dziennie. Głównie ,,dzień dobry'', ,,dobranoc''  i ,,dziękuję''. Ja przez większość dnia również milczę. Parę zdań wymienię w sklepie z panią Marzeną, trochę pogadam do psa... Po powrocie Małża z pracy to on głównie tokuje, ja słucham. Owszem, gdy nocą odezwą się telefony, to sobie trochę nadrabiam.


Małż przez lata był ,,naturą milczącą''. Ale się z wiekiem rozgadał. Zresztą w pracy obecnej głównie wyjaśnia, tłumaczy, przekonuje. Oraz rozwiązuje personalne spory podwładnych.


Czasem aż trudno mi uwierzyć, że przez tyle lat to ja byłam rodzinną ,,trajkotką''. Ostatnie dwa dni grajdołkowe spędziłam praktycznie w absolutnym milczeniu. Jakbym śluby złożyła niemal...


Generalnie jednak teorii nie podważam. W układzie Mama-Tato było na pewno tak, jak pokazuje statystyka. W relacji Asia-Zięć chyba podobnie, choć Michał potrafi się rozgadać, gdy go zainteresuje temat. Ale już Pierworodny i Hania to inna bajka. Oboje w równym stopniu lubią mówić!


Wśród znajomych i przyjaciół proporcje par statystycznych i niestatystycznych chyba pół na pół. M.i S. - 16:3 zdecydowanie dla damy. J. i K. - odwrotnie! M. i G. - klasycznie, przewaga zdecydowana pani, ale już B. i C. - pewny remis!


Więc jak to właściwie jest? Nie wiem, na jakiej próbie prowadzono badania... I jak obliczono zarówno te trzy, jak i szesnaście tysięcy! Byle się Małż nie dowiedział, bo zacznie milczeć... Albowiem wierzy mocno w ,,naukę''.


 

środa, 2 stycznia 2013

Zgubiono-znaleziono. Albo nie...

Bardzo rzadko zdarza mi się cokolwiek zgubić. Nie, żebym była aż taka zorganizowana, po prostu pamięć jeszcze dobra... Tylko parasole były zawsze w tym aspekcie moją piętą Achillesa, ale postanowiłam nie posiadać, więc i nie zostawiam gdzie popadnie.


Czasem jednak zawieruszy się gdzieś jakiś drobiazg, papierowy najczęściej. I ważny co gorsza... Na przykład umowa z firmą wywożącą śmieci. Gmina zaapelowała, by sprawdzić termin wygaśnięcia takowej i rozwiązać do końca 2012, bo wiadomo, organy samorządowe w 2013 śmieci przechwytują.


Szukałam tego papierka już jakiś czas temu, gdy zarządzono akcję ,,Posesja'' i każdy obywatel miał się wykazać dokumentami w kwestii śmieci i ścieków. Ścieki mam, śmieciowej umowy nie! Powtórnie dziś przeszukałam teczki. Nic! Pocieszam się tylko tym, że może inni też nie posiadają?... Wiem, kiepska pociecha, ale w kupie zawsze raźniej!


Nieoczekiwanie natomiast odnalazłam dwie kartki, o których sądziłam, że powędrowały dawno do zsypu w Gdyni. Z zaleceniami, jak postępować z chorymi na Alzheimera w przypadku dziwnych zachowań. . Będę mogła je wysłać  Czytelniczce Kamili, której bardzo na tych poradach zależało!


Tak się na wstępie pochwaliłam ,,niegubieniem'', a tymczasem... Jeszcze w październiku nabyłam pierwszy prezent gwiazdkowy. Dla Asi. Drobiazg, raptem za 16 złotych, ale wiedziałam, że się córci spodoba. Był to kuchenny fartuszek, czerwony, na dole widniała klawiatura fortepianu, a na gorsie czterech czarnoskórych jazzmanów dmących w saksofony, puzon i trąbkę.


Wszystkie podarki spisywałam pracowicie, wraz z cenami, by zadośćuczynić sprawiedliwości wobec obdarowywanych. Tak nas bowiem uczyło Mamidło. Potem zapakowane odhaczałam ,,ptaszkami''. Na koniec został jeden nieodhaczony - fartuszek! Wiedziałam, że na pewno nie zabierałam go z Gdyni w pielesze. Ale na wszelki wypadek poddałam rewizji oba mieszkania. Kilkakrotnie. Bez rezultatu! Diabeł ogonem przykrył...


Sister pocieszała, przypominając, że to w pewnym sensie rodzinna tradycja. Rzeczywiście przez kilka lat tak było, że już po rozdaniu i obejrzeniu wszystkiego, nagle ktoś wykrzykiwał: - Zaraz! Tu czegoś brakuje!


,,Brak'' bywał odnaleziony jeszcze podczas Wigilii, ale zdarzało się, że dopiero po kilku dniach. Ale się zawsze dotąd odnajdywał! Tymczasem po fartuszku ani śladu, choć ponownie przeszukałam co się dało.


Nie ukrywam, że zalęgło się we mnie podejrzenie, iż to może być sprawka Mamidła. Wszak urządza nam regularne przeglądy dobytku, gdy wyjeżdżamy. Z drugiej jednak strony Mama posiada raczej tendencje do chomikowania niż wyrzucania. To ostatnie już raczej stanowi moją specjalność. Paczuszka była płaska, ukryta w reklamówce. Może i uznałam, że to coś zbędnego?...


Wybiorę się chyba na halę i spróbuję nabyć ponownie...


***


Kilka dni temu pokazywano w kilku programach informacyjnych mini-reportaż z londyńskiego biura rzeczy znalezionych w metrze, autobusach itp. Nie do wiary, co ludzie potrafią zostawić w państwowych środkach lokomocji! Że dokumenty, portfele, komórki i parasole - rozumiem! Ale pokaźna kolekcja sztucznych paszczęk mnie poraziła! A już trzykilogramowy stek zafascynował absolutnie... Gdzie mi się tam równać z moim skromnym fartuszkiem?!


A Wy, co gubicie? I czy bywa tu ktoś, kto nigdy niczego nie postradał?

wtorek, 1 stycznia 2013

Gdyby...

... mój rok 2013 miał wyglądać tak, jak dzień pierwszy, nie byłoby źle. Relaksowo, bez nerwów, z wizytą Asi, Michała i Bilba, niemal bez stania przy garach, bo się wczoraj zatroszczyłam o aprowizację. I z wieczornym przybyciem w pielesze, gdzie zastaliśmy aż 10, 2 stopnia! Co w kontekście ostatnich pomiarów zakrawa na upał.


Może tylko niekoniecznie chciałabym ozdabiać się przez cały rok sińcem na prawym oku... Posiadam takowy od dwóch dni - skutek nocnej kolizji z Małżem. Ja się chciałam przytulić, Osobistemu chyba przerwałam jakiś sen, bo jak nagle rzucił łbem w moją stronę, to aż huknęło. I pamiątka została.


Co ja się wczoraj nagimnastykowałam, żeby zdrowe oko upodobnić kolorystycznie! Pani w drogerii udzieliła życzliwie porad i specyfików za stówkę ponad. Z zaleconym nieco wściekłym granato-fioletem na całych powiekach czułam się jak ... przez grzeczność zmilczę.


Tendencja do długo utrzymujących się siniaków jest u nas rodzinna. W linii żeńskiej. Po każdym pobraniu krwi z tydzień najmarniej ,,krajobraz w fiolecie''... A u Mamidła to już teraz wprost miesiącami wybroczyny zanikają! Ale to zapewne z powodu leków na rozrzedzenie krwi...


Rano muszę zasięgnąć języka, czy przypadkiem nie przytrafi mi się wizyta duszpasterska w ciągu tych dwóch dni w domu. Wiem, że w Gdyni nastąpi to 13-tego. A tu? Nasza kaplica od prawie roku nieczynna z powodu ewentualności katastrofy budowlanej, nie wszyscy parafianie mają możliwość dojeżdżania do kościoła we wsi gminnej... Szczególnie ci starsi, niezmotoryzowani. Bo autobusy nijak nie pasują.Na mszę, owszem, można dojechać, ale powrót? Za 4 godziny!


Chyba się przejdę do sklepu pani Krysi. Wiadomo, tam centrum wymiany informacji wszelakich...


A teraz do wanny!  Wygrzać się i odmoczyć... Dobranoc!


 

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...