Data poniekąd historyczna, przynajmniej w moim życiorysie. Kupiliśmy bilety na podróż do USA. Nie bez pewnych perturbacji jednakowoż...
Wczoraj Małż zajrzał na stronę i zobaczył, że cena skoczyła o sto procent! Parę godzin później było kolejne podwojenie... - Uff! Nie lecimy - pomyślałam. Ale niestety, była to jakaś zmyłka wynikająca z winy nie wiadomo kogo lub czego.
Teraz już tylko jakiś światowy kataklizm lub - tfu! odpukać! - choróbsko ciężkie mogłoby nas uchronić przed wyjazdem...
***
Jako klasyczny astrologiczny Bliźniak posiadam dwie dusze. Jedna ciekawa świata, ba, nawet skłonna do ryzyka itp. Druga cicha i spokojna, kochająca domowe pielesze i niechętna wszelkim eskapadom.
Z wiekiem natura numer dwa zdecydowanie przoduje. A przecież za młodu jednym z moich marzeń było np. zobaczenie na własne oczy płaskowyżu Nazca, pozostałości po Inkach i Aztekach, Wyspy Wielkanocnej itp. Moim absolutnym idolem był wtedy Thor Heyerdal.
Ewidentnie zdziadziałam! Już mnie nie ciągnie w świat bardzo daleki. Za dużo widzę niedogodności, czuję mnóstwo obaw, ,,plusy ujemne'' przeważają nad dodatnimi... To chyba zbyt bujna wyobraźnia, ta negatywna.
***
Tymczasem, na szczęście, zaprzątają mnie sprawy bieżące. Rozpoczynają się przygotowania do corocznej imprezki charytatywnej w szkole. Jak zawsze, przyłączam się i zgłaszam ochoczo do roboty. Do rodzinnego świętowania też się już pomału szykuję. Piątek upłynął pod znakiem produkcji napitków. W gościnnym domu J. w kilka koleżanek, przy pomocy termomixu, popełniłyśmy spore ilości ajerkoniaku i kukułczanki. W niedzielę przygotowałam pasztet, gotowe porcje czekają na upieczenie w czeluściach zamrażarki. I tak pomału, na spokojnie, porządkując co dzień po troszku chatkę, zaczynam oczekiwanie na Boże Narodzenie...