Korzystając w tygodniu z ładnej pogody wybraliśmy się na spacer do naszej zapłotowej dżungli. Ze świadomością, że żywej duszy tam nie spotkamy.
Jako że jeszcze nie wyrosły po pas pokrzywy i insze chabazie, szło się swobodnie. Nagle, jakieś sto metrów od domu, zobaczyłam zjawisko!
Gdy byłam mała i mieszkałam na obrzeżach Wejherowa, chodziłam często na łąkę nad rzeką Cedron. Rosły tam takie kwiatki, których nazwy nie znałam. Nazwałam je ,,czarodziejkami''. Od tej pory, przez ponad 50 lat, nie widziałam nigdy tej rośliny. A tu nagle... jest! W naszym zrujnowanym parku...
Dwa dni później namówiłam Małża, by wykopać kilka okazów i przenieść do ogródka. Zgodził się. Wczoraj w czasie telespotkania z Pierworodnym i Synową, dowiedziałam się, że to lepiężnik różowy. Z którego kłączy pozyskuje się leki na astmę. Hania, dotknięta przypadłością, zażywa od jakiegoś czasu leki z tejże rośliny i uznaje je za znakomite. Zaleciła pobrać kłącza...
A tak przy okazji pobytu w dżungli poprzytulałam się do trzech cudownych, ogromnych platanów... Bardzo dostojnie się prezentują na tle błękitnego nieba!