... drogę przez mękę odbyć trzeba!
Zbierałam się do tej ,,wyprawy'' jak przysłowiowy pies do jeża. Circa od połowy października. Problem zawsze ten sam - konieczność wstania ,,skoroświt'', czyli przed siódmą. Pora dla emerytki chodzącej spać po drugiej w nocy nieco abstrakcyjna.
Wreszcie się zdecydowałam: dziś albo nigdy! Przestudiowałam miejscowy rozkład jazdy autobusów. Wyszło mi, że o 7.48 mam pojazd wprost do przychodni. Na przystanku zameldowałam się już o 7.30, bo ja przecież hiperpunktualna jestem. I czekam... Zdziwiona nieco, że żadna młódź szkolna nie przybywa. Nic to, stoję... Mija 7.55, 8.00 - na horyzoncie autobusu jakiegokolwiek brak! A tymczasem powrotny z gminnej wsi 8.35. Tymczasem trzeba jeszcze się ,,odkrwić''...
Przejechał pojazd Caritasu, dowożący do ośrodka niepełnosprawne dzieci. Próbowałam zamachać, niestety! Kierowca rozłożył ręce w geście pt. ,,nie mogę!'' Na szczęście jedna z mam dowożących dzieci do przedszkola postanowiła się na mój widok zatrzymać.
Byłam trzecia w kolejce. Spoko, zdążę na powrotny - pomyślałam. Ale... Nagle, gdy już miałam zasiąść na fotelu, zjawiły się dwie panie z gminnej szkoły z krwawiącym sześciolatkiem! Pani pielęgniarka malucha przyjęła bez kolejki, długo go opatrywała, prowadząc przy tym rozmowy z opiekunkami. A ja jak sroka w gnat wpatrzona w zegar! I przytupująca!
W końcu zasiadłam, rękaw odwinęłam, prawą rękę udostępniłam. W tym momencie do pani pielęgniarki telefon od znajomej, która żądała interpretacji swoich wyników EEG. - Pani R. - zakrzyknęłam - nie chcę iść do domu na piechotę!!! Za chwilę mam autobus!
Ok, krew pobrano, pobiegłam na przystanek. Autobus nadjechał dwie minuty później. Wsiadłam, zapłaciłam. I pojazd zaczął kluczyć! To do takiej wsi, to do siakiej... Okazało się, że mogłam spokojnie poczekać we wsi gminnej, by pojazd skończył okrążanie włości... Jednakowoż pożądanej wiedzy nie posiadałam. Niedawno zmienił się nam przewoźnik... A ja nie kumam jeszcze jego bazy!
W najbliższym czasie rozpytam regularnie podróżujących, co i jak...
***
Sąsiadujący z naszym budynkiem młyn od jakiegoś czasu nieczynny! Z przyczyn, których nie znam. Natomiast zaczynają się pojawiać dłużnicy! Co i raz dzwonią do drzwi panowie, którzy powierzyli młynowi zboże za spore kwoty. Pytają, gdzie młynarze. Nie potrafię udzielić odpowiedzi... Z panami ledwo sobie mówiliśmy ,,dzień dobry''... Smutno tylko, że tak!
To takie "uboczne" uroki mieszkania na tzw. zadupiu. I dlatego nie wybrałam, chociaż mogłam, domku pod miastem. Mam koleżankę, która mieszka tuż za granicą Warszawy.Dochodzi tam nawet podmiejski autobus, ale oczywiście systemem "na lekarstwo". Mają dwa samochody, ale wyjechac stamtąd rano a wrócic wieczorem to znaczy stac w korkach niemiłosiernie długo.
OdpowiedzUsuńNo cóż, nie wyszedł panom młynarzom biznes, nie im jednym.To mało miłe byc w takich okolicznościach ich sąsiadem, bo wierzycieli będzie przybywac zapewne. Może zrób kartkę z informacją, że nie wiesz co się stało z młynarzami, włóż ją w plastikową koszulkę i przymocuj na swoich
drzwiach. Jest szansa, że z 50% zawiedzionych przeczyta, zrozumie i nie zadzwoni do Twych drzwi.
Miłego, ;)
czas odkurzyć prawo jazdy i nabyć jakieś maleństwo na własne potrzeby;))
OdpowiedzUsuńPodpisuję się pod tym co tu Anabell napisała. W życiu na wsi mieszkać bym nie chciala..
OdpowiedzUsuńNa temat młyna się nie wypowiem, bo nie wiem o co chodzi, ale służba zdrowia i przedsiębiorstwa komunikacyjne to temat rzeka. Myślę, że każdy miałby coś ciekawego do powiedzenia w tej kwestii. Mnie na przykład strasznie wkurzają kierowcy, którzy odjeżdżają przed czasem. Ja się już kilka razy na to nacięłam! Jakby miał inny zegar niż reszta świata!
OdpowiedzUsuńRzeczywiście! U nas to też nagminne.
OdpowiedzUsuńNo nie! Wieś ma masę zalet!
OdpowiedzUsuńNie. Skoro za młodu byłam za durna by prowadzić, to teraz stanowiłabym jedynie zagrożenie.
OdpowiedzUsuńAlbo dłużnicy stwierdzą, że działam w zmowie...:)
OdpowiedzUsuń