Że Babcia moja gotowała niedościgle, to już wiecie. Nie raz i nie dwa napomykałam. Ale...
Dwie zupy w Jej wykonaniu do dziś napawają mnie niejaką zgrozą, gdy sobie przypomnę. Owocowa z suszonymi wiśniami i czernina. Brr...
Owe suszone wiśnie stanowiły łącznik między obiema znienawidzonymi potrawami. Skąd się brały? Nie sądzę, by Babcia osobiście suszyła. Widać można to było kiedyś nabyć... U mnie ów składnik powodował nie tyle odruch wymiotny, ile uporczywe i bolesne drapanie w gardle!
Nawet mnie specjalnie nie brzydził fakt, że w składzie czerniny znajdowała się kacza krew. Może i jako dziecię nieletnie nie byłam w tym względzie uświadomiona? Tak czy siak obie zupy zjadałam li i jedynie pod przymusem bezpośrednim... Bo w domu nie można było wypowiadać frazy ,,nie lubię''!
I oto teraz, po latach, Ewa mi przez telefon zwierza się z ogromnej ochoty na czerninę. Wprawdzie całkiem inną niż nasza domowa, bo przegadałyśmy obie receptury. Jednakowoż składnik niezbędny w postaci kaczej posoki stanowi o niemożności wyprodukowania przez Ewę potrawy na Śląsku.
U nas na ryneczku, w powiatowym grajdołku, ,,no problem''. Wystarczy podejść do tzw. ,,baby'', która oferuje wiejski drób i umówić się na dostawę kaczki wraz z pożądanym płynem. Na za tydzień lub dwa. Osobiście słyszałam, jak pewna pani podobne zamówienie składała u mamy mojej ex-uczennicy. Mama owa co sobotę zasiada na rynku z jajami od ,,szczęśliwych kur'' i kilkoma sztukami oskubanego ptactwa...
***
Dziś w nocy, po deszczu, tak sypnęło włoskimi orzechami, że nie byłam w stanie sama wyzbierać całości. Powiadomiłam sąsiadów, że nadzwyczajny urodzaj. Zawartość dwóch pełniutkich reklamówek obrałam pracowicie i poddałam suszeniu. W piekarniku część, reszta w suszarce grzybowo-owocowej. Chyba już pora zaprzestać wizyt w księżowskim ogrodzie. Ale z drugiej strony... Grzech zostawić, by spleśniały orzeszki! Bo oprócz mnie nikt się nie nad nimi ulituje! Grzeszę???
WMPani grzeszy? A pleban marnotrawstwem to nie...? Rozumiałbym grzech ukraść przez kogo pieczołowicie uzbierane ku jakiemu pożytkowi, ale opadłe i niechciane?
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
Nie jadam zup owocowych, bez względu na to z jakich są owoców, bo nie lubię kompotów , z kluskami zwłaszcza. Czerniny nigdy mi pod nos nie podstawiono ale pewnie bym nie zjadła, bo kaszanki też nie jadam. I wątróbki wszelkiej maści i we wszelkiej postaci- pasztet też robię bez wątróbki. Mnie w dzieciństwie katowano kluskami na mleku i wątróbką. Mój rekord niejedzenia wątróbki a tym samym obiadu wyniósł 11 dni i....wygrałam!!!
OdpowiedzUsuńOrzechy-mniam, mniam. Można przerobić na pyszne naleśniki Gundela oraz pysznościowy białkowiec orzechowy.. A gdzie tu grzech???
Miłego, ;)
Zgago, taki grzech, to nie grzech ;)
OdpowiedzUsuńCzerniny nigdy nie jadłam i nie zamierzam !
Pozdrawiam serdecznie na udany nowy tydzień :)
Czerninę jadłam jako młoda mężatka będąca w ciąży, w trosce o prawidłową hemoglobinę. Potem już nie musiałam, to nie jadłam, ale gotować umiem. U nas na wsi można bez problemu kupić kaczą krewkę sklepie mięsno-wędliniarskim.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWobec takowego dictum pocieszoną się czuję, za co kłaniam Waszmości.
OdpowiedzUsuńNie masz czego żałować, choć amatorzy przecie są i nawet do tej czarniny tęsknią...
OdpowiedzUsuńChętnie poznam przepis na orzechowy białkowiec.
OdpowiedzUsuńNo proszę, nawet w sklepie. Jednak co wieś, to wieś!
OdpowiedzUsuńNo, przecież taka czernina to mniaaaaaaam, ale żadnych suszonych owoców :(, tylko ze 2-3 suszone grzybki.
OdpowiedzUsuńBabcia nie paprała tej zupy żadnymi owocami! Na szczęście! I dlatego odnajduję smaki dzieciństwa, bo to było pyszne!
Zupy owocowej w życiu nie zjadłam i nie zamierzam, niestety latem Babcia katowała nas tych ohydztwem.
No i niestety w Wigilię był kompot z suszonych owoców- bryyyyyyyyyyy, beeeeeeeeeeeeee,
Cóż to za nietakt w Moje Imieniny!
No, rz\eczywiście, taki dyskomfort imieninowy wart potępienia...:)))
OdpowiedzUsuńCzerniny nigdy nie jadłam, ale chyba nie miałabym wstrętów: uwielbiam krwiste befsztyki i kaszankę, więc co za różnica? Kompot z suszonych owoców bardzo lubię, a zupę owocową (coś jak ciepły kompot) jako dziecko w wieku szkolnym często chętnie jadałam w barze mlecznym.
OdpowiedzUsuńCo kto lubi... O gustach się nie dyskutuje. W przedszkolu lubiłam taki półpłynny kisielek...
OdpowiedzUsuńNo i do tego kompotu :( - profanacja, bo kluski własnej babcinej roboty! Dlatego u mnie jest w Wigilię grzybowa! I wszystko, co ja lubię, a na śląskie dania - moczkę i coś tam jeszcze Skarb jedzie do Mamusi :)
OdpowiedzUsuńJa bym zjadła i czerninę, why not.
OdpowiedzUsuńChoć być może próbowałam kiedyś, bo mam wrażenie że się jadało rzeczy, których już się nie robi. Zupy owocowe babciowe też jakoś opuściły gastronomię rodzinną.
ps. Zgago, jak będziesz miała być w stolicy to napisz do mnie na maila (ja u ciebie nie widzę formularzów kontaktowych, eh) w celu potencjalnego wypicia brudzia. Gdyż jestem pies na twoje słoiczkowane renklody oraz właściwie wszystko inne co opisywałaś tak epicko i nie ukrywam, że bym chętnie wyłudziła ;)!
OdpowiedzUsuńMoże oprócz czerniny, hmmm ;)
W stolicy będę króciutko jutro, na parę godzin. Słoiczkowe renklody to nie u mnie, renety najwyżej. Zawsze mogę podesłać pocztylionem...
OdpowiedzUsuńa co to się porobiło że już nie Podlaska?
OdpowiedzUsuń|Samo życie. I miłość też!
OdpowiedzUsuńKlarko, wysłałam Ci maila, nie dotarł? Napisz do mnie.
OdpowiedzUsuńEwa