To był moment, w którym zaczęliśmy oboje troszkę tęsknić. Za domem, ogródkiem, psem, potomstwem... Czuliśmy się już nasyceni atrakcjami, bo też zaserwowano nam ich mnóstwo.
Michał oddał auto do jakiejś naprawy czy przeglądu, więc zostaliśmy ,,spieszeni'' mniej więcej do piętnastej. Basia zaproponowała spacer po najbliższej okolicy. Możliwy dzięki rzadkim tu chodnikom. Chodziliśmy sobie w trójkę nieśpiesznie, podziwiając rośliny przed domkami, komentując to i owo itp. Na osiedlu zapowiedziano na sobotę garażową wyprzedaż, ale się ucieszyłam! Bardzo byłam zawsze ciekawa, jak to wygląda.
W jednym z garaży wyprzedaż już trwała, więc natychmiast poszłam oglądać wystawione okazy. I zwydatkowałam się na 5 dolarów, za które to nabyłam ,,srebrną'' bransoletkę, niezwykle kiczowatą broszkę (serce przebite strzałą!) oraz piękny szydełkowy kołnierzyk. I, rzecz jasna, wymusiłam na Basi obietnicę, że nazajutrz rano ruszymy na właściwą ,,garage sale''.
Gdy Szwagier odebrał auto, pojechaliśmy na kolejne zakupy, do takiej tamtejszej ,,Biedronki'', czyli Wallmartu. Na parkingu, gdzie dosłownie setki samochodów, nagle zobaczyliśmy coś niesamowitego. Dzika kaczka z dziesięciorgiem maleństw dreptała sobie w najlepsze między autami, nic sobie nie robiąc z ludzi, ruchu i pojazdów... Fajnie było patrzeć, jak po chwili kaczątka niezdarnie wspinały się na krawężnik, przecinając kolejną alejkę.
Popołudnie i wieczór leniwe, pograliśmy sobie w kości, potem wspominki różne przy winku (panie) i rakiji (panowie).
***
cdn... (ale już niedługo)
O matko z ojcem!!! Walmart??
OdpowiedzUsuńNigdy w zyciu nie postawilam w tym stopy i na pewno nie postawie.
Fakt, ze w NYC nawet nie ma tego przestepczego sklepu i chwala za to niebiosom.
Jest na terenie stanu NY bo nawet jest w Buffalo, ale nawet moj Tatek jest na tyle uswiadomiony politycznie, ze tam za zadne skarby swiata nie wejdzie.
No ale nie wszyscy wiedza, czesc nie chce wiedziec a jeszcze inni sa zmuszeni bo w okolicy nie ma nic a tam akurat najtansze smieci.
Sama też bym poszła na taka garażową wyprzedaż, to sam folklor:)
OdpowiedzUsuńOglądałam kiedyś na jakimś dokumencie takie wyprzedaże w Wielkiej Brytanii i śledziłam przebieg niemal z zapartym tchem, bo był tam incognito pan znawca staroci i pokazywał co znalazł wartościowego, co mogłoby z powodzeniem znależć swe miejsce w muzeum, a wylądowało na stoliku przed garażem. No ale oni nie mieli dwóch wojen światowych na swym terenie, więc staroci tam ocalało sporo.
Miłego,;)
Kochana
OdpowiedzUsuńWidzę, że jesteś w podróży i to dalekiej.
Zwiedzaj, odpoczywaj, narób zakupów i wracaj do nas szczęśliwie :)
Serdeczności przesyłam:)
Dawno wróciłam, teraz spisuję wspomnienia...
OdpowiedzUsuńTu bardzo starych staroci raczej nie było, choć kto wie? Ja w tym względzie laik...
OdpowiedzUsuńWalmart był w programie zwiedzania jako ,,ciekawostka socjologiczna''. Choćby po to, by zobaczyć najwięcej osobników ,,american size'' na metr kwadratowy.
OdpowiedzUsuńMoże i jakieś cenne starocie widziałam, ale nie jestem znawcą, niestety. Za to dziwiły mnie takie ciekawostki jak np. do połowy zużyty szampon!
OdpowiedzUsuńNa wyprzedażach i targowiskach czasem kupuje się różne niekonwencjonalne przedmioty :-) , ale idea jest całkiem fajna; szkoda, że u nas prawie obca.
OdpowiedzUsuńNo właśnie! Tyle przejmujemy za Wielkiej Wody, a tu idea sympatyczna przecież...
OdpowiedzUsuńciekawym, czy w takich "garażach" :-) istnieja jakieś przetargi na wystawiane dobra?
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Do każdej rzeczy jest doczepiona metka z ceną, a ceny tak niskie, że raczej nie ma się sensu targować...
OdpowiedzUsuń