Pozwolę sobie dziś nieco porecenzować.
Jakieś 2 tygodnie przed Świętami trzymałam przez moment w prawicy ,,Trafny wybór'' pani Rowling, jej debiut w zakresie literatury dla dorosłych. Kusiło, by nabyć, ale że z wiadomych względów pilniejsze wydatki były, odpuściłam. I słusznie, bo dostałam od ,,MIkołaja''.
Zasiadłam z ochotą i ciekawością do lektury. I jakoś... nie było chemii! Po dwudziestu paru stronach zarzuciłam. Za dużo bohaterów, zaczęli mi się mieszać. Nastawiłam się na relaks, a tu nic z tych rzeczy.
Ale zabrałam w pielesze i tam skonsumowałam. Na dobre wciągnęło mnie dopiero mniej więcej w połowie. Aczkolwiek rzecz nie jest rozrywkowa. Dość gorzka to opowieść o małych duchem ludziach, naszpikowana w dodatku bardzo wulgaryzmami. I zdecydowanie bez happy endu... A ja jestem na takim etapie życia, że, choć to może nieco prymitywne, lubię sobie lekturą sprawić przyjemność i znaleźć w niej źródło optymizmu.
***
Godzinę temu wróciłam z kina. Małż bardzo chciał obejrzeć ,,Hobbita''. Ja troszkę mniej, bo już mnie Asia nastawiła, że nie takie to cudo, jak ,,Władca pierścieni''.
I rzeczywiście! Nie bardzo rozumiem, jak to się stało, że opasłą trylogię reżyser zmieścił w trzech filmach, a pojedynczy tom ,,rozebrał'' na trzy części po niemal trzy godziny... Może lubi wszystko, co potrójne?
Pamiętam czasy, gdy ,,Hobbit'' w wydaniu książkowym był nie do zdobycia. Szwagier dopuścił się wtedy książkokradztwa - wypożyczył skądś i pracowicie pokserował, dla siebie i dla nas. Otrzymaliśmy bardzo dziwny egzemplarz - format A-4 obrócony na bok, dwie strony obok siebie, tył niezadrukowany. Wszystko to zszyte i oprawione w taką sinoniebieską okładkę, jaką miały prastare szkolne zeszyty...
Pamiętam z lektury, że akcja nieco się ,,ślimaczyła''. Wyprawa początkowo przebiegała nieśpiesznie, towarzystwo urządzało popasy, podczas których raczyło się dobrym jadłem i popalało fajki. Tymczasem film toczy się w tempie wprost zabójczym, walka goni walkę, efekty specjalne przechodzą w zwykłe efekciarstwo, prawdopodobieństwo sytuacji spada momentami poniżej zera.
Owszem, przepiękne krajobrazy, nie wiem, czy to znów Nowa Zelandia. Za to niezrozumiałe nawiązania do współczesności okropnie rażące - jeden z krasnoludów zakopuje skrzynkę ze skarbami, mówiąc: - To moja lokata długoterminowa!
W tym momencie miałam ochotę opuścić pomieszczenie... Bo zapachniało mi ,,Shrekiem'', gdzie takie dowcipasy były jak najbardziej na miejscu, ale trzeba jednak znać proporcję, mocium panie reżyserze Peterze!
Wszystko, co u Tolkiena na wskroś brytyjskie, tu zostało doszczętnie zamerykanizowane. Gdybym książki nie czytała, może mój odbiór byłby inny. Niestety, zgrzeszyłam lekturą... Czy mam ochotę na kolejne dwie części? Niekoniecznie! Chyba że z czystej ciekawości, co tam da się ,,upchnąć'' w kolejne sześć godzin. Wszak, o ile pamiętam, moment, w którym kończy się pierwsza część filmu, w książce jest już dobrze poza połową...
no cóż...ja należę do tych, których ani jedna ani druga literatura nie była w stanie wciągnąć..podobnie filmy..na obu ziewałam,a Harrego z dziećmi w kinie musiałam zaliczyć(przynajmniej pierwsze części), Hobbity mnie zanudziły takowoż, film też, nuda jak dla mnie..rozwleczone i miałkie, tereny a i owszem ładne,ale co z tego?
OdpowiedzUsuńZuzol Harrego zna chyba na pamieć,ale próba Włądcy pierścionka(teraz w piątek gdzieś znowu nadawali) pobita..wytrzymała przed telewizorem dłużej, niż pół godziny,ale konwersując z Ojczulkiem i aktywnie fejsując..cóż..
ja dla odmiany startuję do Atlasu chmur, najpierw przeczytam, później kino...
O " Trafnego wyboru " nie przeczytam, bo tez teraz muszę mieć coś, co podnosi na duchu.Zolinka mówiła mi to samo o Hobbicie,..Ja dopiero na Władcach pierścienia(w tv puszczają)
OdpowiedzUsuńJa też, z racji "dojrzałego wieku", lubię lekturą sprawiać sobie przyjemność ( dlatego od dłuższego czasu systematycznie tu zaglądam). Ostatnio największą przyjemność sprawiło mi przeczytanie całego dorobku Moniki Szwai. Tolkiena nie udało mi się ani przeczytać, ani obejrzeć - nie moja bajka.
OdpowiedzUsuńtollkien mnie jakoś nie kęci, za Pani Rowling całą dotychczasową twórczość mam przysfojoną a ciekawe czy jak sięwezmęza "trafny wybór" to rzeczywiście się nie zawiode
OdpowiedzUsuńJa też nietolkienowa zdecydowanie, choć na Hobbita miałam ambitny plan iść... Więc chyba poczekam aż w tv pokażą :) Jakoś mi niespieszno :)
OdpowiedzUsuńMasz rację, książka czy film powinny być źródłem optymizmu i dawać nam przyjemność, ale gdy przy odbiorze nie zachodzi owa chemia, jak to określasz, to bez wyrzutów sumienia można sobie darować ich dalszy ciąg. Ekranizacje powieści, które "przerobiłam", jakoś mijały się z moimi wyobrażeniami, a jedynie "Noce i dnie" były lepsze w obrazie niż w moim wyobrażaniu tekstu - pewnie dzięki wybitnym kreacjom głównych aktorów. Zazwyczaj sięgam po książkę, jeżeli film był tym pierwszym "spotkaniem" i podobał mi się, ale już bardzo rzadko oglądam film, gdy wcześniej czytałam książkę, bo to są jakby dwa różne światy. Tollkien, Hobbity itp. to inny rodzaj wyobraźni i owszem - fajne, jak mówią dzieciaki, ale dla mnie osobiście to jak cyrk /lub western/ - raz obejrzysz i masz zaliczone!, bo później już tylko żonglerka sekwencjami. Ja tak akurat to odbieram, gdy inni się wprost zachłystują, ale może już i moja wrażliwość z wiekiem sparciała. W każdym razie bez bólu nie kontynuuję, gdy nie ma owej chemii...
OdpowiedzUsuńWitaj
OdpowiedzUsuńTo nie moja tematyka do czytania, czy oglądania.
Ale o 'Hobbicie" słyszałam dobre opinie, od tych, którzy film oglądali i książkę czytali.
Pozdrawiam cieplutko na dobry tydzień :)
Okazało się, że pamięć jednak płata figle! Dziś zajrzeliśmy do książki i jednak więcej się zgadza, niż sądziłam. Co nie znaczy, że wszystko. Główna różnica tkwi jednak w tempie opowieści...
OdpowiedzUsuńGusta literackie i filmowe nie podlegają dyskusji, każdemu ma prawo się podobać co innego. Poza tym to, co lubimy, zależy w jakimś stopniu od etapu życia. Chemia może wystąpić po latach, gdy się ponownie sięgnie po odrzucone wcześniej dzieło.
OdpowiedzUsuńJeśli nie czytałaś, to idź!
OdpowiedzUsuńAż trudno uwierzyć, że to ta sama autorka. Ale dla tzw. ,,ogólnego wykształcenia'' warto się zapoznać. Miło, że wpadłeś...
OdpowiedzUsuńSzwaja potrafi być lekiem na kobiece smuteczki. Też całość zaliczyłam i niecierpliwie czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuń,,Władca...'' jest bardzo dobrze zrobiony, no trzecia część trochę rozwleczona. Ale to jest DZIEŁO!
OdpowiedzUsuńTeż trzy godziny! Ale ponoć film dobry...
OdpowiedzUsuńooo.... a ja tak Hobbita lubię.... szkoda. Co do Rowling - nie miałam ochoty zakupić po przejrzeniu dłuższym w ksiegarni - zajrzałam tu i tam, do środka, od początku - i jakoś nie zaiskrzyło. Może dobrze.
OdpowiedzUsuńA fantazy kocham - za fantazję własnie. Jednak dobre sztuki trafia sie równie rzadko jak inne rodzaje literatury - są dzieła jak pomnik - taka Diuna chociażby, ale i jest badziewie totalne, które zaraz odrzucasz... Fantastyka z nieśmiertelnym Verne - ha! Też korci.
Jakoś najmniej lubie literaturę tzw - dla kobiet. Historię lubie - Davies, o!!!
Biografie lubię - ale też ostatnio to każdemu sie wydaje ze autobiografię powinien napisać - jak doniosło mi dziecko nawet niejaki Biber (on cos śpiewa podobno i ma chyba 18 lat). Czyli co napisał.... urodziłem się - i już??
Zawsze cusia człowiek w księgarni wygrzebie, nie?
Kiedyś drukowano mniej książek, ale chyba z tych wyższych półek, nie sądzisz?
OdpowiedzUsuń