niedziela, 12 czerwca 2016

Dzień dziewiąty i dziesiąty - końcówka

Garażowa wyprzedaż w sobotę interesująca, choć niezbyt owocna. Ale czego tam nie było! Parę rzeczy z pewnością bym kupiła, gdyby nie ich rozmiary. W efekcie ograniczyłam się do dwóch transformersów z lego dla wnuków i jednego ,,złotego'' naszyjnika. Za to oglądania dużo. W jednym z domów wyprzedawano praktycznie wszystko, najwyraźniej rodzinka się wyprowadzała. Meble, lampy, naczynia, sztućce, sprzęty kuchenne, szkło, ceramika, ozdoby, firany...


Po południu zostaliśmy zabrani w miejsce, gdzie mieliśmy się poczuć jak w Europie. I rzeczywiście, dzielnica Greens w Dayton wygląda swojsko, przede wszystkim dlatego, że są tam chodniki, po których ludzie chodzą! Tu i tam stoją ławeczki, jest dużo zieleni, nawet jakaś countrowa kapela szykowała się do występu.


Po spacerku zakupiliśmy kilka rodzajów sernika - specjalności jednej z tutejszych restauracji, a potem już poza Greens na obiad japoński.


To była atrakcja! Dla nas debiut kolejny, bośmy w żadnym japońskim lokalu dotychczas nie bawili. Dlatego show w wykonaniu kucharza bardzo nam się podobało. Żonglerka tasakami i nożami, flambirowanie, rzucanie klientom kęsów wprost w paszczę, naprawdę bogaty repertuar sztuczek... I to zawrotne tempo!


Dane mi było popróbować homara (dobry, ale nie urywa wiadomo czego...) i po raz drugi steka, tym razem nie odrobiny, a słuszniejszej porcji. Chyba jednak najbardziej smakował mi ryż! Za nic nie umiałabym takiej wersji odtworzyć w domu, a szkoda... Od degustacji sake odwiódł mnie Szwagier, zapewniając, że to żadna rewelacja.  Uwierzyłam na słowo, bo w kwestii trunków mamy na ogół zbieżne opinie.


***


,,Ta ostatnia niedziela'' naszego pobytu upłynęła pod znakiem ostatnich zakupów, ostatniego grilla i ostatniej atrakcji. Tą atrakcją był spacer po centrum Fairborn, miasteczka, gdzie mieszka Sister. Owo centrum to praktycznie jedna ulica.


Wierzcie lub nie! Niedziela, godzina plus minus szesnasta, a na głównej ulicy miasta ani żywej duszy! Wszystko na głucho zamknięte, nawet lodziarnia. Czułam się jak w niskobudżetowym horrorze, w którym do takiego miejsca przybywa gromadka młodych ludzi, w dzień pusto, a po zmierzchu wypełzają zewsząd umarlaki, wampiry i insze stwory... Klimacik zresztą sprzyjający podobnym skojarzeniom, bo wkoło liczne sklepy z akcesoriami na Halloween. Oczywiście, uwieczniamy!


Żądam również zdjęcia pod wielką flagą. Zadziwiały mnie bowiem przez wszystkie dni w USA oznaki patriotyzmu. Jakieś 60 procent domów posiada w ogrodzie od frontu maszt z państwową flagą. Małe chorągiewki powtykane między roślinami, flagi bywają namalowane na kamieniach, itp., itd.


W sklepach z odzieżą ogromne stoiska z ubrankami na 4 Lipca. Od stóp do głów można się odziać narodowo. Dosłownie - od butów po czapkę. Jaki odsetek ludności rzeczywiście się specjalnie stroi na to największe święto? Nie wiem, muszę popytać. Liczę tu też na reakcję Stardust.


Jeśli ów patriotyzm Amerykanów  jest szczery, to tylko pozazdrościć...


6 komentarzy:

  1. Tak, patriotyzm Amerykanow jest szczery jesli nie w 100% to na pewno w 90% Flagi otacza sie szczegolnym szacunkiem, co zreszta widac w czasie roznych uroczystosci nawet pogrzebowych w przypadku zolnierzy.
    Nigdy nie zapomne jak ogladalam jakis filmik z uroczystosci odkrycia pomnika w Polsce za czasow prezydenta Kwasniewskiego. Prezydent odkryl pomnik i towarzyszacy mu przedstawiciele wladz nie bardzo wiedzielli co zrobic z flaga to ja po prostu zwineli w klebek i rzucili gdzies tam na bok, gdzie domyslam sie zostala zlozona.
    Dla mnie, zyjacej w Stanach od lat to byl szok!!!
    Jak tak mozna?
    Tu jak ktos ma flage wywieszona przed domem to ona wisi az ja wiatr i deszcz zniszczy do ostatniej nitki, ponoc takie szczatki flagi mozna gdzies zdeponowac. Nie wiem, bo ja nie mam flagi przed domem, nie moj dom to raz, dwa Wspanialy akurat nie przywiazuje do tego typu patriotyzmu wagi.
    Podobnie Amerykanie maja ogromny szacunek dla zolnierzy wszelakich wojen, a tych wiemy jest od cholery i ciut ciut.
    Bez wzgledu na to jaki stosunek maja obywatele do wojny (wiekszosc jest przeciwna) to zolnierzy otacza sie szacunkiem.
    Jest rzecza normalna, ze na widok zolnierza w mundurze ludzie dziekuja mu za jego sluzbe.
    Nawet jak bylismy w Kalifornii 3 lata temu i pojechalismy z Tatkiem do Yosemite National Park, a Tatek zapomnial czapki zeby ochronic lysine przed sloncem, jego brat w ostatniej chwili dal mu swoja. Czapka brata byla czapka weterana II wojny swiatowej. Nie masz pojecia ile ludzi podchodzilo do Tatka zeby uscisnac jego dlon i podziekowac za sluzbe.
    Tatek co prawda nie bral udzialu w II wojnie swiatowej, ale jest weteranem wojennym bodajze z czasow wojny koreanskiej i wlasnie w sobote byl na specjalnym zjezdzie weteranow z okolic Stanu Nowy York. Zjazd byl w Washington DC zorganizowany z ogromna pompa.
    Organizatorzy zjazdu na miesiac przed zjazdem wyslali listy do rodzin i znajomych kazdego kto zadeklarowal udzial w uroczystosci.
    Miedzy innymi w tym liscie byla prosba, zeby wyslac kartki z podziekowaniem dla konkretnego uczestnika na konkretny adres. W czasie lotu powrotnego, w samolocie Tatek dostal duza koperte, w ktorej, jak sie wczoraj ze wzruszeniem pochwalil bylo 108 kartek z podziekowaniem za sluzbe.
    To jest szczere, ten szacunek dla tych co narazaja wlasne zycie jak i szacunek do flagi.
    Osobiscie jestem przeciwniczka ubran w kolorach flagi, no bo np. taki kostium kapielowy wiadomo, ze okrywa dupsko i ma kolory flagi... to mi akurat nie pasuje. Sama mam dwa ogromne szale (cienkie) z nadrukiem flagi amerykanskiej, ktore dostalam w prezencie, zebym "miala w co owinac lysa glowe" Nosze je np. z okazji jakichs wiecow politycznych, w ktorych biore udzial, czasem na 4 lipca lub z okazji innego swieta narodowego. I to wszystko.
    Co do chodnikow, po ktorych mozna spacerowac, to wiekszosc malych miescin ich nie posiada z tej prostej przyczyny, ze tam nikt nie spaceruje, bo wszedzie jezdzi sie samochodem z powodu odleglosci.
    W NYC sa wszedzie chodniki, podobnie jak w wiekszych miastach, ale jak od domu do domu jest 4 kilometry a do sklepu 17 km to wiadomo, ze chodnik nikomu nie jest potrzebny co nie znaczy, ze jest tylko ulica. Po prostu nie ma chodnika z kraweznikiem, jest pobocze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj
    Bardzo przepraszam za ostatni wpis, kiedy życzyłam szybkiego powrotu, a Ty już dawno wróciłaś :(
    Nie byli mnie na blogach przez jaki czas i stąd moja niewiedza i zaległości w czytaniu, wybacz !
    Co kraj, to obyczaj, tradycje, zwyczaje.
    Wiesz, inne państwa sa dumne ze swoich korzeni, pochodzenia, dumni z siebie samych. Tylko my-Polscy wiecznie niezadowoleni, narzekający. A patriotyzm dla niektórych, to niemodne i obciachowe, a dla mnie- smutne podejście:(
    Serdeczności przesyłam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja mysle, ze Polacy sa bardzo dumni ze swoich korzeni, z historii. Moze nie przeklada sie to na zwyczaje zwiazane z flaga jako symbolem narodowym. Ale ja widze bardzo czesto jak Polacy podkreslaja swoja tysiacletnia historie narodu. To jest duma. A patriotyzm tez sie moze roznie objawiac. Mysle, ze kazdy narod jest generalnie taki sam, bo tworza go ludzie, a ludzie sa na calym swiecie podobni.

    OdpowiedzUsuń
  4. Może i tak, nawet dobrze by było, gdybyś miała całkowitą rację.

    OdpowiedzUsuń
  5. U nas dużo tzw. ,,hurrapatriotów'', tylko na prawdziwych nieurodzaj...

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki, Kochana, za tak obszerny komentarz.

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...