Mam taką prywatną teorię na temat nowo przygotowywanych potraw i ciast. Sprawdzającą się od wielu lat. Pierwsza próba zawsze się udaje, druga to kompletna klapa, od trzeciej już ok. Do tej pory praktycznie nie było wyjątków, ale...
Wiele, wiele lat temu, gdy jeszcze moich dzieci na świecie nie było, postanowiłam upiec sernik. Przepis w rodzinie od pokoleń, Mamie i Babci zawsze znakomicie się udawał, będąc ozdobą świąt wszelkich, rocznic, imienin itp. Teoretycznie zrobiłam wszystko jak należy, jedyny, fatalny w skutkach, błąd, polegał na tym, że z braku piekarnika użyłam prodiża. I wyszedł mi produkt glutowato-gumowaty...
Tak się skutecznie zniechęciłam, że przez kolejnych circa 35 lat nawet nie próbowałam drugiego podejścia. Ale niedawno moja Beatka poczęstowała mnie własnym pysznym ,,wykisem'', zapewniając, że to najłatwiejsze ciasto w świecie, zero roboty itp. Więc postanowiłam podjąć próbę...
Rzeczywiście, czas przygotowania według beatkowej receptury wynosił nie więcej niż 10 minut. W to mi graj, bo nie lubię się godzinami urabiać po łokcie przy ciastach. Jedna małą skuchę tylko popełniłam, ale nie wpłynęła ona decydująco na końcowy efekt. Sernik wyszedł!
Inny wprawdzie nieco pod względem konsystencji niż nasz ,,rodzinny'', ale zyskał uznanie. Zarówno Asi i Zięcia, jak i Małża oraz, co najważniejsze, Beatki. Tak więc tym razem zasada ,,pierwsza próba dobra, druga beznadziejna'' nie sprawdziła się. Tylko ciekawe, jak wypadnie trzecie podejście...
To ja poproszę o przepis. Zawsze to dobrze mieć polecony :-) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDla mnie sernik to ciasto typu "samograj" a o tyle fajne, że może być zupełnie bez spodu, czyli jest wypiekiem bezglutenowym. I przygotowanie go to faktycznie 15 minut zajmuje. Potem to już tylko pieczenie i studzenie.
OdpowiedzUsuńMiłego,;)
Witaj
OdpowiedzUsuńUwielbiam piec. To w genach po Babuni, potrafiła z niczego wyczarować coś.
Pierwsza u mnie próba, to jako młodziuteńkie dziewczę piekłam piernik staropolski z przepisu. Ale w piecu węglowym w duchówce. Forma zbyt mała, ciasto zaczęło kipieć, wypływać. Na ratunek przyszła Babcia. Przelała do większej formy i piernik wyszedł pyszny.
Moja zasada brzmi " nigdy się nie zrażać, nie przejmować, powoli dobrnąć do celu".
Teraz w kuchni najczęściej eksperymentuję, nie używam przepisów, bo sama je tworzę. Domownicy, znajomi, rodzina- zadowoleni i to jest najważniejsze:)
Serniki uwielbiają moim Panowie:)
Pozdrawiam mile i smacznie:)
wzdycham do czasów, kiedy nikt nie liczył kalorii, nie pytał o o gluten i nie krzywił się na widok kotletów
OdpowiedzUsuńBoże, jak ja bym chciała gotować bez ograniczeń, nawet nie musiałabym tego jeść ale móc zrobić takie mega-niezdrowe ciasto z maślano - jajecznym kremem z milionem kalorii
Ja często gotuję lub piekę kaloryczne rzeczy, których sama nie jem...
OdpowiedzUsuńTeż lubię coś wymyśleć, przerobić przepis itp. i czekać, czy będzie jadalne. Na ogół jest, na szczęście!
OdpowiedzUsuńDla mnie samograj to szarlotka, mogę z zamkniętymi oczami robić.
OdpowiedzUsuńZamieszczę, ale najpierw spytam autorki o prawo.
OdpowiedzUsuńU nas tez sernik na weekend
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
No proszę!:)))
OdpowiedzUsuńTwoja teoria jest również moją teorią, tyle, że rzadko sprawdzam, co będzie za trzecim razem...
OdpowiedzUsuńMoże to błąd?:)))
OdpowiedzUsuń