Małż po powrocie z komandirowki do Krakowa zachwala bardzo restaurację ,,C.K. Dezerterzy''. Gdzie spożył pyszne żeberka ze śliwką, smażonymi ziemniaczkami i modrą kapustą....
Ja tymczasem przez niemal 3 godziny dusiłam gulasz wołowy. A mięsko nadal twarde... Sos za to niemal czarny, zawiesisty. Nie odważyłam się dodać czerwonego wina, bo kilka razy próbowałam i nie wyszło... Chyba wolę winko osobno!
***
Z podlaską Ewą dziś dyskusja o egzaminach z czasów studenckich. Ze szczególnym uwzględnieniem filozofii. Dla mnie był to jedyny oblany w ciągu czterech lat! Z powodu... innej kreacji niż zazwyczaj.
Od pierwszej sesji do ostatniej, obrony magisterki, przybywałam w bluzce z etaminy. Białej, we wzorki niebieskie. Ten jeden raz się wybrałam w supermodnej bluzeczce, nabytej w warszawskich Domach Centrum. Żółtej, z brązowymi wstawkami z koronki.
W przeddzień doradził mi tę wersję rodzony kuzyn. Adwokat diabła?... Możliwe!
Już-już miałam dostać czwórkę. Gdy nagle padło pytanie, na które odpowiedzi nie znałam. I pan profesor przed ,,d'' wpisał ,,n''. Znaczy ,,ndst''.... Pała!
Mało tego! Drugie podejście było w terminie, którego nikt z nas nie zauważył. Trzecie i ostatnie wyhaczone znienacka. Na szczęście zauważone... Udało się....
Pan profesor słynął z akcji nietypowych. Na przykład z rzucania pękiem kluczy w studenta! Mnie się to nie zdarzyło, dzięki Bogu! Za drugim razem zdałam! Na trzy!
Najciekawsze, że ja tę filozofię miałam naprawdę w małym palcu! O cokolwiek by mnie zagadnięto, wiedziałam!
Jednak profesora to nie interesowało.... Wiadomo!
oj i mnie filozofia wymęczyła! Na egzamin wchodziłam jako ósma - pierwsza zdałam , choć i tak nie wierzyli, zanim nie zajrzeli w indeks, bo..kolorki straciłam;)ehh czasy:))
OdpowiedzUsuńMnie filozofia nie wykończyła zdałem na cztery, byłoby i pięć ale opuściłem parę zajęć. Dziwiło mnie jednak coś innego. Kończyłem studia techniczne, a tu filozofia...
OdpowiedzUsuńBo to był ten "egzemplarz", który wyznaje filozofię, że biała góra i granatowy dół, czyli w dalszym ciągu strój szkolny - galowy, oddaje szacunek dla egzaminatora - tak nam przynajmniej podkreślał pan językoznawca... i inaczej ubranych nie wpuszczał do siebie, więc niektórzy przebierali się tuż przed wejściem na egzamin w "dyżurny zestaw", często wspólny dla wielu. - Ja poległam za pierwszym razem na logice, ale to logiczne, bo jestem z gatunku tych roztrzepanych i jak tu skupić myśli, kiedy ze strachuskaczą, jak polne koniki?
OdpowiedzUsuńDziś ogromnie zastanawia mnie, jak to jest, że mamy coraz więcej studntów różnej maści, a jednocześnie czytelnictwo prawie w zaniku?
Wspomnienia.Nawet te gorsze z czasem wspomina się miło. To cud
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Filozofia - utrapienie z którego egzamin za pierwszym podejściem też oblałam, taka jak i większość roku;)
OdpowiedzUsuńMało kogo ta ,,przyjemność'' omijała... Niezależnie od kierunku studiów.
OdpowiedzUsuńDawne ,,dramaty'' płynnie przechodzą w anegdotki. I dobrze!
OdpowiedzUsuńWidać ilość nijak się ma do jakości!
OdpowiedzUsuńRozwijano nas wszechstronnie! W gruncie rzeczy to nie było takie głupie...
OdpowiedzUsuńDziś to wszystko zabawne, ale niezłe psychozy bywały pod drzwiami...
OdpowiedzUsuń