Z wczorajszego doła pozostał dołeczek. Taki malutki, jak w brodzie Ani Muchy. Jeszcze się trochę ślimaczyłam do południa, ale potem były ważniejsze sprawy.
Wszak czekało nas wyjście do opery. Kameralnej wprawdzie, ale jednak! Więc na skrócone w czwartek włosięta trzeba było farbę jakąś maskującą to siwe nałożyć, nad przyodziewkiem się zastanowić, samocharakteryzacji się poddać itp.
Mimo wietrznej zimnicy na zewnątrz uznałam, że w kozakach chyba nie uchodzi. Więc po zaparkowaniu zzułam i nałożyłam pantofelki. I już przy trzecim kroku o mało nie padłam na jakimś ocalałym po odwilży kawałku lodu! Na szczęście Małż czuwał i ,,chwacko ułapił''.
No, z artystami to ja się jako tako skomponowałam w małej błękitnej i maminych perłach na szyi. Ale z widownią niekoniecznie! Wyraźnie stara skorupka, którą nasiąknęłam za młodu, dała znać o sobie.Bo pamiętam takie czasy, gdy znajome panie przed wyjściem do opery obowiązkowo udawały się do fryzjera i odziewały się w prawdziwe kreacje, częstokroć specjalnie na tę okazję nabywane z zaoszczędzonych zaskórniaków... A jeśli pojawiał się osobnik męski nie w garniturze, to musiał być to student z wejściówką za 5 złotych zamiast biletu.
Tymczasem panie generalnie przyszły w spodniach, kozakach i swetrach, niektóre miały bluzki plus żakiety. Generalnie typowy zestaw ,,do pracy''. Panowie na ogół w marynarkach, ale raczej bezkrawatowo. Kilku w bluzach sportowych lub wzorzystych pulowerach.
Najbardziej eleganckim mężczyzną na sali był osobnik circa dziesięcioletni! Nienagannie skrojony czarny garnitur, biała koszula wspaniale wyprasowana plus czerwony krawat w delikatne granatowe wzorki! Chyba nawet pan dyrygent małemu dżentelmenowi nie dorównywał.
Sam koncert przepiękny, choć uczestniczyliśmy w nim pełni napięcia. Albowiem tuż przed rozpoczęciem Asia nas poinformowała, iż z powodu schudnięcia suknia bez pleców ciągle się jej zsuwa z okolic ,,strategicznych'' i boi się sami-wiecie-czego. A fotoreporterzy na sali byli...
Dziecię jako osóbka dość temperamentna, zazwyczaj łączy wokal z tzw. ruchem scenicznym. Tu musiała mocno się powściągać! Układ koncertu był taki, że po dwóch piosenkach Asia schodziła ze sceny, by ustąpić drugiej ,,gwieździe'', Wojtkowi S. Był więc czas na poprawienie garderoby. Jednak po przerwie dość długo byli na scenie obecni łącznie. Na szczęście do żadnego gorszącego epizodu nie doszło, choć przy ostatnim bisie konfekcyjne ,osuwisko'' było tuż-tuż...
Muzyka nie tylko łagodzi obyczaje, ale i wyrównuje dołki. Niczym walec, choć to bardzo nieodpowiednie porównanie. Ważne, że wyszłam w nastroju pod tytułem ,,cała jeestem w skowroonkach''... Choć włosy i sukienka mi nie śpiewały. Ani też pantofelek, czarny zresztą, nie biały ...
Tak dawniej zachowanie i ubranie, to była podstawa:)
OdpowiedzUsuńniestety, kultura (nie tylko ubioru na okazję) u nas opadła poniżej....osuwiska asinego;)
OdpowiedzUsuńPociesz się, że w Operze Narodowej też bywają dżinsowcy. W sumie jest dość zabawnie gdy mijają się stroje mocno popołudniowe z takimi bezokolicznościowymi. Ponieważ nie używam sukienek ani spódnic to na takie imprezy mam zestaw typu spodnie i tunika. A butki to zmieniam dopiero w szatni.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że jesteś z koncertu zadowolona.
Miłego, ;)
Niestety, kultura bycia i obycia w narodzie padła "na pysk".
OdpowiedzUsuńRodzice nie uczą, a "publikatory" kreują modę typu np.glany do "CIULOWEJ"/jak mówią w pewnym kabarecie/ spódnicy.
Ot, i upadek dobrych manier nam nastał.....................
całe szczęście,że wpoiłam Dziewczynom kulturę ubioru na takie imprezy..stroją się i do teatru,i do opery, i do kina też, gdzie nie żrą i nie siorbią coli!!!!!
OdpowiedzUsuńZu raz w teatrze mało nie padła, z wrażenia..pojawił się bowiem popcorn...
O nas otwarto operę. Miejsc nie ma .... i nie ma. Nawet chciałem się wybrać, ale potrzeba garnituru odstrasza, a żona powiedziała że w jeansach i kurtce nie pójdę. A ja mam wstręt do garnituru po latach pracy w korporacjach i nakładam go tylko na pogrzeby ....
OdpowiedzUsuńA to koncert z dreszczykiem adrenaliny:-) dobrze,ze wrocilas a doleczkowi mowimy: a kysz!
OdpowiedzUsuńDreszczyk dodał nieco pikanterii!
OdpowiedzUsuńW takim razie wybierz operę z tragicznym zakończeniem! :)
OdpowiedzUsuńTeż bym padła!
OdpowiedzUsuńI lepiej raczej nie będzie, bo już było...
OdpowiedzUsuńPatent ze zmianą w szatni kupuję!
OdpowiedzUsuńZnacznie poniżej! :)
OdpowiedzUsuńA teraz zostało tylko ,,i''.
OdpowiedzUsuńBardzo mi żal tego, że w teatrze ludzie nie są już tak eleganccy. Kiedy ostatnio byłam jakiś rok temu, też zwróciłam na to uwagę. Moi rodzice byli dwa tygodnie temu na spektaklu i byli jednymi z najbardziej elegancko ubranych widzów...
OdpowiedzUsuńEch to nasze stare wychowanie.
OdpowiedzUsuńA może my sobie za bardzo to życie komplikujemy?
Pozdrawiam,
Widać model ,,kinowy'' przeważa...
OdpowiedzUsuńSkomplikowane nie zawsze jest równoznaczne ze złym. Prawdaż?
OdpowiedzUsuń