Dziecka mniejsze poleciały w piątek na weekend do Londynu, by choć trochę z sobą poprzebywać. Albowiem generalnie na co dzień wciąż się mijają z racji wielu obowiązków.
Starsze zapowiedziały się na niedzielny obiadek. Fajnie, bo już tęskniłam za nimi i za chłopaczkami. Najpierw dostaliśmy na godzinkę same dzieci, bo rodzice grasowali na giełdzie. Pograłam sobie w Piotrusia, wojnę i pchełki. Powrót do szczenięcych lat...
Obiad sobie przygotowałam wczoraj, bo nie znoszę sytuacji, gdy w domu goście, a ja w ,,izolatce'' przy garach. Więc na dziś zostały mi tylko ziemniaki i surówka z marchewki (ulubiona Sebastianka).
Jeszcze przed przybyciem familii zaczyniłam chleb. Pięknie wyrósł, bo nie miałam czasu do niego zaglądać. Jednak po wyjeździe dzieciaków, otumaniona nieco wrażeniami, strzeliłam gafę! Zgodnie z magdowym przepisem wstawiam foremki najpierw na 10 minut do piekarnika nagrzanego do 150 stopni, a potem zwiększam temperaturę do 190 na trzy kwadranse. Zawsze przy tym korzystam z minutnika. I tym razem owszem, minutnik po dziesięciu minutach przestawiłam, ale temperatury nie! Pieczywo można niby uznać za upieczone, ale miękkie jest bardzo i chyba będzie się kruszyć... To moja pierwsza chlebowa wpadka od kwietnia, gdy rozpoczęłam regularny wyrób.
W sobotę dołożyłam sobie jeszcze zajęć kuchennych, albowiem Beata skusiła mnie w czwartek po aerobiku propozycją pobrania od niej sporej ilości ciemnych winogron. Miałam już zakończyć produkcję nalewek, ale nie mogłam się oprzeć... Nie powiem, pracochłonne było skubanie kiści. Głupiego robota lubi!
Przy tym wszystkim najzabawniejsze jest to, że w komórce już tych nalewek niemal 20 buteleczek, a pić nie ma komu! No bo tak: ja nie bardzo lubię słodkie procenty, Małż pija wyłącznie piwo w ilościach delikatnych, goście generalnie przybywają zmotoryzowani. Mogę liczyć jedynie na moje wiedźmy, ale spotykamy się bardzo rzadko w tej chwili. O, Mamidło by chętnie, ale nie wolno. Nie zawiozę jej przecież kielicha do placówki, bo mogłoby się to różnie skończyć!
Nic to! Taki produkt nie psuje się szybko, wręcz przeciwnie, nabiera z wiekiem szlachetności. Na Piernikaliach moje próbki miały spore wzięcie... Mogę też upominki świąteczne paru osobom zrobić. Np. teściowej Asi i jej siostrze...
Przy okazji mam pytanie: czy ktoś z Was robił nalewkę z takiej dużej, gruszkowatej pigwy, którą można kupić np. w Kauflandzie? Bo moja pigwówka uczyniona z ogródkowego japońskiego pigwowca, który owoce ma okrągłe i nieduże, circa jak włoski orzech.
***
Pewnie zbulwersuję teraz wszystkich jeszcze pracujących, ale od kiedy jestem emerytką, zdecydowanie wolę dni powszednie niż weekendy! Bo ja właśnie wtedy mam więcej luzu...
Nalewka z pigwowca japońskiego jest chyba bardziej aromatyczna i smaczniejsza. Zaś pigwa właściwa (wielkie gruchowate owoce) jest taka bardziej ,,jabłkowa" w smaku . Do soku z pigwy właściwej dodawałam jeszcze skórkę cytrynową lub pomarańczową ,aby smak był bardziej konkretny- zresztą sporo przepisów znajdziesz w internecie, a pozostałą po wyciśnięciu soku pigwę można jeszcze przesmażyć z jabłkami -świetnie nadaje się na taką ciekawszą smakowo szarlotkę.Smacznego :)
OdpowiedzUsuńMnie to nie bulwersuję, za to myślę, sobie, że dobrze na tym wychodzisz, bo dni powszednich jest aż pięć!
OdpowiedzUsuńA mnie to właściwie wszystko jedno - i tak jakoś mi te dni umykają, że wciąż się zastanawiam jaki to dzień właśnie mi przelatuje. Najbardziej cenię sobie soboty, bo w te dni można dość lekko przebić się samochodem przez miasto i w centrum nawet jakieś miejsce do parkowania załapać.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Owszem, to jest pewna zaleta soboty! Za to znaleźć miejsce pod dużym marketem? Zgroza!
OdpowiedzUsuńOtóż to!
OdpowiedzUsuńTo teraz wiem, dlaczego pigwówka z dużej pigwy, którą zrobił 2 lata temu Pierworodny, miała dość dziwny smak...
OdpowiedzUsuńNiezmiennie niedziela jest dla mnie zawsze świąteczna,i nie wyobrażam sobie żeby bylo u mnie inaczej.
OdpowiedzUsuńDo marketów jeżdżę w tygodniu przed południem i to na sąsiednie osiedle, nie do centrum.
OdpowiedzUsuńJeśli naprawdę muszę ruszyć do centrum w tygodniu to jeżdżę autobusami.
A tak prawdę mówiąc to bez trudu mogę wszystko co mi potrzebne (łącznie z ciuchami) kupić w promieniu 700 metrów od domu.
To ostatnie jest niewątpliwie zaletą miasta...
OdpowiedzUsuńStaram się też, by to był dzień odpoczynku, ale nie zawsze się udaje...
OdpowiedzUsuń"Pewnie zbulwersuję teraz wszystkich jeszcze pracujących, ale od kiedy jestem emerytką, zdecydowanie wolę dni powszednie niż weekendy! Bo ja właśnie wtedy mam więcej luzu…"
OdpowiedzUsuńJa tez...(znaczy luz w dni powszednie), mimo ze, czym zbulwersuje moich rowniesnikow, nie jestem na meryturze i za nia nie tesknie...popracuje jak moj dziadek do 80dziesiatki jak Bog da pozyc i zdrowiem obdarzy.
,,Młodzi'' ojcowie mają prawo tak myśleć. A roboty do 80-tki życzę Ci najszczerzej, skoro taką masz ochotę!Uściski dla Kay i Mietka...
OdpowiedzUsuńKay dziekuje i przesyla zyczenia
OdpowiedzUsuńMietek przyjal przekazane zyczenia bez zmruzenia oka i powrocil do ssania skarpety.
Mlodzi ojcowie....bywaj