Ostanie wieczory, gdy wiatr zupełnie cichnie, a w powietrzu spora wilgoć, choć nie pada, obfitują w bogactwo odgłosów. Wychodzę na taras zapalić wieczornego papierosa i... zaczynam się bać! Bo wokół tyle szmerów, szelestów, trzasków, plusku, chrzęstu! Do tego jakieś stworzenia chroboczą, popiskują, krzyczą...
Każdy spadający kasztan nie lada rumor czyni. W mgle jesiennej zwidują się jakieś zarysy... Stoję więc w samych tarasowych drzwiach, gotowa w każdej chwili do gwałtownej rejterady!
Jeśli pies ze mną, to strach mniejszy, bo wierzę, że psisko odróżnia odgłosy ,,groźne'' od zwyczajnych. Gorzej, gdy jestem sama...
***
Z drugiej strony zawsze lubiłam się samopostraszyć. Głownie za pomocą literatury. Był czas, gdy się namiętnie z Małżem zaczytywaliśmy w różnych opowieściach z dreszczykiem! Do dziś w bibliotece naszej antologie opowiadań niemieckich, rosyjskich, francuskich, oczywiście obowiązkowo E.A. Poe i nasz rodzimy ,,przerażacz'' - Stefan Grabiński. Ależ to były horrory!
Słowo zawsze przemawiało do mnie silniej niż obraz, toteż straszenie przez filmy już tak nie działało. Z kilkoma wyjątkami.
Do dziś na przykład czuję się nieswojo widząc w pobliżu duże stado ptaków. Film mistrza suspensu pewnie się już nieco zestarzał, ale ja go widziałam po raz pierwszy jako dzieciak niemal. I wrażenie pozostało. Żadne ,,Krzyki'' ani ,, teksańskie piły mechaniczne'' mnie nie ruszą, ale ,,Rosemary's baby'' niezmiennie przyprawia o dreszcze. Bo nie w tym rzecz, by krew bluzgała po ekranie, lecz by nastrój grozy umiejętnie zbudować... Między innymi przy pomocy muzyki. Kołysanka Komedy nie ma sobie równych w tym względzie!
***
Samostraszeniu doskonale służą także sny. Niektóre tak sugestywne, że pamięta się je przez dziesięciolecia. Mam takie dwa, sprzed wielu, wielu lat. Od lat jakoś horrorów nie śnię, za to Małżowi się zdarzają. Budzi mnie wtedy w środku nocy jego wrzask straszliwy... A to go niedźwiedź atakuje, a to stado wilków, albo też bandyta z nożem dopada!...
***
Pomyśleć, że miałam w życiu taki czas, gdy nie bałam się absolutnie niczego! To był krótki okres, między piętnastym a dziewiętnastym rokiem życia. Czyli etap szkoły średniej. Może wtedy akurat czułam się najlepiej w swojej skórze? Najmniej kompleksów, najwięcej wiary w siebie? Szkoda, że ten stan nie przetrwał... Fajnie być chojrakiem! Chyba?...
Zdecydowanie bardziej lubię literaturę niż filmy.Choć jest wyjątek - "rodzina Połanieckich"- ledwo przeczytałam, film był o niebo lepszy, bo miał skróty.Horrorów nigdy nie lubiłam, w żadnej postaci. I bez tego jestem kłębkiem nerwów. Myślę, że każdy, kto na co dzień nie żyje na łonie natury boi się dochodzących z ciemności różnych odgłosów. Poza tym jesteśmy wzrokowcami, więc nie lubimy sytuacji gdy ciemność uniemożliwia nam widzenie.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Aria z kurantem Moniuszki z opery Straszny Dwór należy do moich ulubionych utworów. Mieszkam tu samiusieńka w dużym domu,i wolę dodatkowo się nie straszyć. Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńO, widzę, że Cię zainspirowałam do napisania notki ;-)
OdpowiedzUsuńJa czasem chcę u Ciebie skomentować, ale nie widzę guziczka "komentuj" i nie mogę.
A Twoja notka o Chmielewskiej - podpisuję się "obiema ręcami"! Dokładnie te same odczucia. "Dzikie białko" jeszcze bardzo lubię, zwłaszcza za scenę nocnego napadu na pociąg - za każdym razem łzy mi lecą jak groch - ze śmiechu oczywiście
W szkole średniej chyba człowiek rzeczywiście jest odważniejszy niż później. No bo jak po odebraniu świadectwa z ósmej klasy szło się o północy na cmentarz tarczę z podstawówki zakopać, to czego się potem bać? I rzeczywiście szkoda, że ta odwaga z wiekiem ulatuje - w pewnym momencie przestałam "W-11" oglądać, bo zaczęło mi się wydawać, że mnie kto w nocy zamorduje.
OdpowiedzUsuńPo co się samostraszyć? To co nas otacza jest wystarczająco straszne...
OdpowiedzUsuńMnie nic takiego nie otacza.
OdpowiedzUsuńZwyczaju zakopywania tarczy nie znam, a szkoda, cmentarz był blisko szkoły...
OdpowiedzUsuńZainspirowałaś, nie ukrywam!
OdpowiedzUsuńW razie czego ,,zażyj tabaki''!
OdpowiedzUsuńPełne poparcie w kwestii ,,połanieckiej''! Horrorów ostatnio też nie czytuję, choć niektóre kryminały współczesne straszą bardziej...
OdpowiedzUsuń-- jak temat straszenia i różnych dziwnych odgłosów, to ja chyba do końca moich ziemskich dni nie zapomnę strachu jaki towarzyszył mi przy pierwszej warcie na obozie harcerskim.... dwie godziny... tuż po północy... Boże jedyny, co ja wtedy przeżywałam... ktoś chodził po lesie , to znowu ktoś wynurzał się z jeziora... mój mózg pracował jak oszalały, bo wokół widziałam pełno obcych.... minęło prawie 40 lat od tamtej nocy, a ja wciąż mam ją przed oczami....
OdpowiedzUsuń-- pozdrawiam....
A ja na ochotnika taką wartę brałam, sama! Nic mnie wtedy nie straszyło... A po maturze zmiana o 180 stopni, super-cykorem zostałam!
OdpowiedzUsuń