Z góry przepraszam ewentualnych poszkodowanych przez szalejące od czwartku wietrzysko!
Wobec zapowiadanego zagrożenia, to co się działo w naszym grajdołku, to naprawdę był orkan-bobas. Bałam się bardzo, szczególnie czwartkowego wyjazdu na comiesięczną randkę z panem Listonoszem. Jednak było nie najgorzej. Owszem, zmarzłam solidnie, gdy czekałam równe pół godziny przed jednym z bloków na wyjście pana Przemka. Chyba go jakaś życzliwa kobitka-emerytka na herbatkę zaprosiła...
Wieczorem w czwartek telewizor postraszył, że najgorzej będzie u nas, nad morzem, w piątek o czwartej rano. A Małż tuż po piątej wyrusza autem do firmy. Kilkakrotnie prosiłam, by w razie naprawdę strasznej wichury może ciut wyprawę opóźnił. Oraz by zaraz po dotarciu wysłał mi sms-a. Na szczęście wszystko było ok. Tylko jedną gałąź na drodze napotkał...
Dziś jedną krótką chwilkę grozy przeżyłam około dziewiątej rano. Przez kilka minut bardzo silne porywy dosłownie napierały na okno w kuchni. Wszystko dziwnie trzeszczało, brr! Co dziwne, przez te dwie doby jedynie na dwie minuty wysiadł prąd! I na godzinkę woda. Może dlatego, że się tak dobrze przygotowałam. Świec cały zapas porozstawiałam po mieszkaniu, wody już w czwartek po powrocie z Gdyni nabrałam w co się dało itp.
Na tarasie mamy rozbity mały namiot. W środku nasze tarasowe meble czekają na wiosnę. Dzielny ,,domek'' bohatersko oparł się podmuchom! Owszem, trzepotało nim bardzo, ale przetrwał!
Tak więc, oglądając dziś krajobrazy po przejściu żywiołu, mogę powiedzieć, że nas odwiedził zaledwie Xafcio...
***
Wymęczonym aurą ku pokrzepieniu serc stara, ale aktualna anegdotka.
Mieliśmy kiedyś pisarza, który posługiwał się nazwiskiem Władysław Orkan. Pewnego dnia w jakiejś prasie poczytnej ukazał się artykuł pt. ,,Onegdaj szalał tu wielki orkan''. Pisarz zareagował natychmiast, wysyłając do redakcji telegram o treści następującej: ,,Wcale nie szalałem! Z poważaniem - Władysław Orkan''.
Wczoraj też gdzieś usłyszałam, że ,,orkan'' to słowo niemieckie. Po naszemu natomiast zwyczajnie - ,,wichura'' albo ,,huragan''.... Chociaż ,,huragan'' jest niekoniecznie czysto polskim słowem.
--witaj, co by się nie działo skwitujmy to słowami... było minęło... u nas w centrum też sobie nieźle poczynał.. odchodzi... podobno do świąt już nam huragany nie grożą...
OdpowiedzUsuń--pozdrawiam z wietrznego jeszcze centrum...
U mnie jakoś lekko było wczoraj, choć była zamieć nielicha. Ale dziś od rana nie ma wody, nawet beczkowóz podstawili na ulicę. Zawiadomienie brzmi enigmatycznie - z powodu awarii wody nie będzie od godz.7 rano w dniu 7.XII b.r..Do kiedy - nie wiadomo, w którym miejscu awaria- nie wiadomo. Na dworze zimno i wietrznie, na ulicy dużo śniegu, ale chodniki superancko oczyszczone.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Nas, na południu, na szczęście, też taki Xafcio nawiedził i mam nadzieję, że już się zbiera do odejścia...
OdpowiedzUsuńTu u nas w nocy tak furczała ta wichura że oka nie zmrużyłam.A okna szczelne i rolety a mimo to Coś okropnego. (-;
OdpowiedzUsuńmy nie pojechaliśmy do Łodzi na zawody...a Jack wczoraj sześć godzin jechał 17 km, w końcu nie dotarł do domu..nocował w Sopocie..
OdpowiedzUsuńdzisiaj wieje,ale już mniej..
Wiatr i śniezyca najbardziej zainteresowała moje koty:-) Patrzyły jak w telewizor. Ale kiedy roda ma zaniosłam na chwilę na śnieg, to takiego wrzasku narobiła, jakby ja mordowano. P{oza tym jednak - co to za dziwo - śnieg zimą...
OdpowiedzUsuńroda ma - to rudą mą. Tak.
OdpowiedzUsuńSpołeczeństwo się przynajmniej na moment skonsolidowało - tym razem wszyscy narzekali na to samo! :)
OdpowiedzUsuńMnie dziś przykrość spotkała od Ksawerego. Zaplanowałam się ostrzyc, a tu na drzwiach fryzjera kartka: nieczynne z powodu braku prądu! Więc jednak mi na koniec osobiście dokuczył...
OdpowiedzUsuńMałopolskę oszczędził. Bo tam naród bogobojny...
OdpowiedzUsuńW takiej sytuacji też bym nie spała...
OdpowiedzUsuńNo szkoda! I Twoich zawodów i Dżeka biduli... A Kaśka sama w domu też pewnie strachy przeżywała.
OdpowiedzUsuńMojej Erze generalnie aura się bardzo podobała. Gdy wypuściłam na dwór na chwilę, wcale nie zamierzała wracać. Turlała się po śniegu ogromnie zaaferowana i zachwycona. Nawet młyńskie koty jej nie obchodziły!
OdpowiedzUsuńZrozumiałam! Nawet bez tłumaczenia. Mam wprawę w czytaniu maili od Sister.
OdpowiedzUsuńnoo z Fikim na pewno:) ale z tego co wiem,dzisiaj na obiad polędwiczki w sosie borowikowym były:)czyli dotarł i na dodatek ugotował:)
OdpowiedzUsuńNie znałam go z tej kulinarnej strony!
OdpowiedzUsuń