Od samego przyjazdu do Ohio Małż nie mógł się doczekać wizyty w muzeum lotnictwa w Dayton, chyba największym na świecie (?). Wreszcie w sobotę wybrali się z Michałem. Oczywiście, ledwo ,,nadgryźli'' temat, albowiem zwiedzenie czterech ogromnych pawilonów, gdzie eksponaty od pierwszego samolotu braci Wright po najnowsze osiągnięcia kosmonautyki, po prostu niemożliwe. Tak czy owak P. wrócił bardzo zadowolony.
Mnie tam technika nie rusza, więc z Sister na pierwszy shopping. Też owocny. Przede wszystkim dlatego, że wybrałam się do USA zdecydowanie na letnio, tymczasem zimni ogrodnicy nie ustępowali pola, a ja nie miałam żadnych długich spodni.Udało się znaleźć niebrzydkie, wygodne i TANIE dżinso-legginsy, w których przetrwałam kolejne trzy chłodne dni.
Na osiemnastą byliśmy wszyscy czworo zaproszeni do najbliższych na ,,obczyźnie'' przyjaciół Basi i Michała - małżeństwa Serbów. Piękny dom, bardzo mili gospodarze (w końcu bracia Słowianie!) i pyszna kolacja. Na wejściu obowiązkowo kieliszek rakiji. Małż, niepijący praktycznie niczego procentowego poza piwem, zdecydowanie zagustował w bałkańskim trunku. Raczył się nim nie tylko tego dnia, ale i przez kilka kolejnych, już w domu Basi.
Po kolacji panowie zeszli do piwnic grać w bilard, a my we trzy obejrzałyśmy finał Eurowizji. Gospodyni kibicowała oczywiście Serbii, my naszemu Szpakowi.
Żal mi tylko było, że wszystkie rozmowy toczyły się po angielsku. Bardzo chciałam posłuchać serbskiej mowy... Ciekawa byłam, ile potrafię zrozumieć. A tu nic...
Po powrocie do domu Szwagier zaserwował nam po jednym odcinku ,,Konia, który mówi'' i ,,Czarownicy Samanthy''. Kto wiekowy, ten pamięta owe seriale, które w Polsce leciały w latach 60-tych... Troszkę się wzruszyliśmy!
***
cdn...
Ooo, tak, "Koń który mówi" był niewątpliwie wtedy u nas telewizyjnym przebojem.
OdpowiedzUsuńRakija - ojej, jak ja nie lubię rakiji, mastiki zresztą też. Sama bym chętnie takie muzeum lotnictwa zwiedziła!
To ja czekam na c.d.
Miłego;)
Jeden kieliszek dla ogólnego wykształcenia można wypić, gdy miły gospodarz częstuje. Ale wielbicielką na pewno nie zostałam...
OdpowiedzUsuńSto Lat Kochana!
OdpowiedzUsuńProblemy z lotem do siostry były ale Twoje relacje z 3 dni, rozbudzają wyobraźnię nawet takich domatorów jak ja. Rakii nie piłam ale może z którejś renty zdobędę się na szaleństwo zakupu, żeby spróbować. Życzę dalszego miłego pobytu i oczywiście szczęśliwego powrotu.
OdpowiedzUsuńTrochę za dużo, ale dziękuję!:)))
OdpowiedzUsuńIwono! Ja już w domu i stąd te relacje pisuję.
OdpowiedzUsuńA ten koń to nie nazywał się przypadkiem Mister Ed? Tylko tyle zapamiętałam z tej komedii filmowej z dawnych lat.
OdpowiedzUsuńOczywiście! Widzisz, jaką masz świetną pamięć?
OdpowiedzUsuńCzytam kolejne relacje i zazdraszczam wrażeń i atrakcji. Odległość dla mnie nieosiągalna z powodu samolot :-)
OdpowiedzUsuńTeż mi się tak zdawało i dlatego decyzja, by polecieć, zajęła mi kilkanaście lat...
OdpowiedzUsuń