No, nie zaczął się ten dzień zbyt sympatycznie, niestety...
Wyprowadzając sunię po śniadaniu zabrałam z sobą śmieci do wyniesienia i... przeżyłam nawrót traumy sprzed bodaj 36 lat. W pojemniku bowiem zobaczyłam, o zgrozo, setki larw muszych! Czyli tzw. ,,dzikuny''. Ohyda, ohyda, ohyda! I powracające wspomnienie pewnej nocy mundialowej, gdy napotkałam tysiące takich larw w przynależnym do naszego ,,pionierskiego'' pokoiku wychodku... Brrr!!!
Potem druga, może nie klęska, ale duża nieprzyjemność. Parę lat temu, z pięć lub sześć, Madzia wycyganiła od swoich księgowych odszczepki szewskiego kaktusa, który miał kwitnąć nie na czerwono, jak wszystkie, a na żółto. Podzieliła łup na pół. Jej kaktus kwitł już ze trzy razy, mój nic. Wyszeptałam mu wiosną: - Jak nie zakwitniesz, potworze, w tym roku, to powędrujesz na kompostownik!
I oto jakieś dwa tygodnie temu pojawiło się coś jakby pączek. Rósł sobie pomaleńku, acz systematycznie, ku mojej radości. Miał już ze cztery centymetry. Jeszcze wczoraj pytałam Magdy, czy u niej też ma na początku kolor taki raczej łososiowy? Dziś podczas porannej rozmowy z Asią postanowiłam się pochwalić botanicznym osiągnięciem. Nagle patrzę, a pąk leży... obok doniczki, luzem! W ramach odwetu wystawiłam gada na taras. Niech stoi do września, potem pójdzie na nawóz!
Skromna rekompensata za przedpołudniowe nieszczęścia - trzy godziny z wnusiami. Pierworodni jakąś rocznicę intymną obchodzili sam na sam. Co prawda Stasinek w trakcie wizyty obdarzył mnie wątpliwym komplementem, ale co tam! Zrywałam im niedojrzałe śliwki (z których i tak nigdy pożytku nie ma) na naboje do proc, gdy nagle mój młodszy wnuk zauważył: - Babcia jest już za stara na to zrywanie...
Dziadek wprawdzie o cztery lata bardziej wiekowy, ale to akurat mnie się dostało... Cóż, przyjęłam mężnie na klatę!
***
Małża imieniny dziś. Popełniłam mu do pracy szarlotkę oraz coś na kształt brownie z orzechami i migdałami. Czyli najłatwiejsze ciasto w świecie. Cztery całe jajka roztrzepać, potem dodać przestudzony miks ze 100 gram masła, pół szklanki cukru i tabliczki gorzkiej czekolady, wybełtać ze 150 g lekko rozdrobnionych orzechów włoskich (zamiennie 150 g wiórków z kokosa lub migdałów), piec 25 minut w 180 stopniach. Niewyględne to może, ale jakie dobre!