Czytam sobie czasem ,,Żony modne'' A. Sieradzkiej. O modzie od starożytności do dziś. Właśnie natknęłam się na takie zdanie: ,,Najpiękniejsza Egipcjanka była łysa! (...) Zarówno bowiem władczynie, jak i damy dworu, tancerki czy muzykantki nosiły, miast własnej fryzury, olbrzymie peruki. Stanowiły one oznakę społecznego prestiżu...''
Co tam prestiż, pomyślałam...Za to jaka wygoda!
Minus tylko jeden - czasem jest za gorąco w łepek. Za to plusów dodatnich mnóstwo. Ot, choćby aspekt czysto materialny. Moja peruka na co dzień kosztowała, po dofinansowaniu z NFZ-u, raptem 50 zł. Mam ją od trzech miesięcy. Zero wydatków na szampon, odżywki, żel, piankę, lakier itp. Już jestem zdecydowanie do przodu.
Aspekt drugi, czasowy. Mycie, wysuszenie, ułożenie to nawet przy krótkich włosach co najmniej 20 minut. Założenie peruki - kilkanaście sekund, no może minutka, gdy trzeba odrobinkę przeczesać.
I, last but not least, aspekt estetyczny. Gdy się miało dotychczas klasyczne ,,trzy pióra'', a teraz ma się sympatycznie kudłaty czerep w gustownym odcieniu, to się człowiek płci żeńskiej czuje zdecydowanie lepiej!
Moje ,,kupne'' owłosienie hołubię i oszczędzam. Gdy jestem sama w domu, wystarcza bawełniana czapeczka lub chustka. Na codzienne, zwykłe wyjścia zakładam tę bardziej pospolitą perukę. Na imprezy mam drugą, nie ukrywam, że nieco z wyższej półki, ładniejszą i lżejszą. Za kilka dni sprawdzę, jak się w niej będzie uprawiać tańce-połamańce...
Pocieszałam dziś w szpitalu dwie panie, które dopiero rozpoczęły przygodę z chemią i były dość przygnębione faktem wypadania włosów. Dyskretnie wskazałam im kilka niewiast w rozmaitych perukach - krótszych, dłuższych, mniej lub bardziej fantazyjnych. Już się bowiem trochę nauczyłam odróżniać, a po drugie podczas pogaduszek w kolejce ze stałym zestawem pacjentek słyszę to i owo. Myślę, że efekt osiągnęłam, bo panie zaczęły się uśmiechać... Może nie zostaną aż takimi entuzjastkami peruk jak ja, ale łatwiej będzie im się pogodzić z sytuacją?
I na koniec. Wprawdzie żadna z moich dwóch peruk nie jest kruczoczarna, ale co mi szkodzi poczuć się... No, może nie egipską władczynią zaraz, ale np. taką damą dworu?...
Bardzo, bardzo życzę zdrowia!
OdpowiedzUsuńOdsłoniłaś tę stronę swojego życia, której do tej pory nie znałam. Jesteś wspaniałą, dzielną kobietą i cieszę się, że Cię poznałam (choć tylko wirtualnie).
OdpowiedzUsuńA pamiętasz taki szał na peruki na początku lat 70-tych? Ja nie miałam, ale wszystkie eleganckie panie w moim LO nosiły co parę dni inną fryzurę:) Najmodniejsze były siwe! I uważam, że to najbardziej twarzowe nakrycie głowy na zimę.A jak się zachowuje na wietrze? Sprawdziłaś? Pozdrawiam( dosłownie:) ) serdecznie!
OdpowiedzUsuńHmmm... te wladczynie, damy dworu mialy pod spodem swoje wlosy, ale peruki byly modne! Wiec wlosow nie myly i nosily ozdobne mloteczki i kowadelka do zabijania pewnych malych zwierzatek hodowanych we wlosach...
OdpowiedzUsuńTo, o czym piszesz, miało miejsce w epoce Oświecenia. Egipcjanki goliły głowy.
OdpowiedzUsuńNa wietrze nieco się fryzura rozwiewa, tak było kilka dni temu. Nawet tego nie czułam, ale Małż zauważył...
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa, ale i z chorobą można się zaprzyjaźnić. Wtedy łatwiej znosić niewygody...
OdpowiedzUsuńNa razie zdrowie całkiem, całkiem...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie. Choroby zataczają krąg. A jak się ma Igunia i Jej Mama?
OdpowiedzUsuńObie żwawe i zdrowe, mała rośnie!
OdpowiedzUsuńczasem się zastanawiam nad peruką bo codzienne poranne mycie włosów, suszenie i jakie-takie modelowanie zabiera mi dużo czasu
OdpowiedzUsuńOtóż to!
OdpowiedzUsuńI tak trzymaj,jak na razie mnie omija ta przyjemność,jednak zgadzam się z Tobą we wszystkich punktach.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla Igusi i całej rodzinki.
11.03.2017 lecę do moich szkrabow
Solcia
Igunię teraz widuję co tydzień, bo po chemii zawsze jadę na dwie-trzy godziny do Asi. Tylko za blisko nie podchodzę, niestety, bo trucizny ze mnie parują...
OdpowiedzUsuń