Od lat jeździliśmy w maju do Magdy, ale zawsze w drugim tygodniu maja. Tym razem, w związku z planami dziecek mniejszych, wypadła nam podróż wtedy, gdy i reszta Polaków postanowiła się poprzemieszczać. I to nie była słuszna koncepcja!
Trasę z domu do Andrychowa pokonaliśmy w osiem godzin, zamiast zwyczajowych sześciu. Ani wypadków, ani kolumny rządowych na drodze nie było. Wystarczyło jedno zwężenie i dwa cykle świateł w okolicach Częstochowy...
W poniedziałek zachciało się nam przejechać do Wisły. Kolejny błąd! Przez Szczyrk przedzieraliśmy się ze dwadzieścia minut w tempie iście ślimaczym, a w Wiśle żadną miarą nie dało się nigdzie zaparkować. Więc ani spacerku, ani wymarzonej kawy...
Wszystkie te niedogodności wynagrodził nam sam pobyt u Magdy, gdzie jak zawsze było przesympatycznie, wesoło i smacznie. A dzisiejsza droga powrotna już bez niespodzianek. Sprawnie i szybciutko. Tylko w domu na powitanie ziąb, bo nie odważyliśmy się zostawić pieca samopas...
Witaj !
OdpowiedzUsuńWyjazdów dłuższych weekendowych od dawna nie miałam, bo praca.
Pogoda nie sprzyja nawet kwiatom, zatrzymały się w rozkwicie i we wschodzeniu.
Pozdrawiam milutko:)
Z dużymi obawami kupiłam w sobotę kilka pierwszych pelargonii... Mam nadzieję, że już nie nadejdą mrozy. Leniwa ta tegoroczna wiosna...
OdpowiedzUsuń