sobota, 20 września 2014

A we wtorek...

... po pierwszym z serii trzech iście królewskich śniadań, zaczęliśmy realizować skrupulatnie plan dnia.


Najpierw wjazd kolejką gondolową na Stóg Izerski. Nie moje to klimaty, bo żywioł powietrzny mnie nie zachwyca, ale skoro Małż chciał, więc jako ta Kaja za Kajusem...


Na górze prawie pusto, a jeśli już ludzie, to Niemcy. Widoki nieco zamglone, jak to we wrześniu. Ale w sumie pięknie!


Drugi punkt planu - zamek Świecie. Do zwizytowania obiektu namówiła mnie Joanna-Srebrzysta, która była tam rok temu i prosiła o aktualny raport o stanie budowli. Albowiem praca tam wre i świetność obiektu jest stopniowo przywracana.


Pan właściciel skasował od nas symboliczną opłatę i z prędkością karabinu maszynowego wyrzucił z siebie całą historię zamku plus plany restauracji.


DSC03096


Stan obecny tak właśnie wygląda, ale jak widać poniżej, roboty budowlane w pełnym toku.


DSC03100


Pasja pary właścicieli jest niesamowita! Pan każdego kolejnego zwiedzającego zaprasza na ,,rekontrolę'' za czas jakiś. Widać, że cieszy go każdy najmniejszy odbudowany fragment.


Kolejny przystanek to dość słynny zamek Czocha w Leśnej. Nastawiliśmy się bardzo na ten obiekt i... Dla mnie rozczarowanie! Z zewnątrz pięknie. W środku jakoś nie wiem, dziwnie i, choć nie wierzę w takie rzeczy, czułam jakby złą energię.


A już do wrzenia doprowadziła mnie zamkowa biblioteka. Ja rozumiem, że oryginalny stary księgozbiór został splądrowany, a resztki przekazano bibliotekom uniwersyteckim. Ale chyba lepiej pokazać puste regały niż nastawiać bez ładu i składu książek przypadkowych. Na jednej z półek taki skład zauważyłam: tom dzieł Lenina, wiersze Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, wojskowa broszura, kilka harlequinów Danieli Steel, zaraz obok tom Słownika Języka Polskiego Doroszewskiego itp., itd. Jeszcze tylko brakowało ,,50 twarzy Greya''...


Nie wspomnę już o ,,komnacie książęcej'', najdroższym pokoju w zamkowym hotelu. Nawet za dopłatą nie dałabym się namówić na nocleg w tak ponurym i nieładnie pachnącym pomieszczeniu...



DSC03101


Tu mam jeszcze dziarska minę, bo to zdjęcie sprzed zwiedzania...


Ostatni punkt planu - ruiny zamku Rajsko. Według Googla ruiny niełatwe do wypatrzenia wśród drzew. Rzeczywiście, dopiero napotkane na drodze circa siedmioletnie blond pacholę pokazało nam palcem, gdzie szukać.


Natomiast co do ruin, to zastaliśmy na miejscu obrazek następujący:



DSC03103


Brama, za bramą pan ochroniarz biegnący ku nam z okrzykiem: - Nie wolno, własność prywatna!


Tablica z napisem ,,Obiekt odrestaurowany z funduszy UE w ramach projektu....'' wyjaśniła wszystko.


***


Na koniec słówko o kulinariach. Obiad jedliśmy w Leśnej, w restauracji ,,Zielony piec''. Rzadko zamawiamy przystawkę, ale tym razem skusiła nas wątróbka z jabłkiem i cebulką na chrupiącej grzance. I to była poezja! Przy niej dania główne nawet niewarte wzmianki...

czwartek, 18 września 2014

Wrażeń moc!

Tyle się działo przez te cztery dni, że chyba serial blogowy powstanie....


Wyruszyliśmy do Świeradowa w poniedziałek o szóstej rano. ,,Ziuta'' (GPS) zapewniała, że dotrzemy na miejsce ok. 13.15. Niestety, nie wzięła pod uwagę wypadku pod Wrocławiem i powstałego w związku z tym godzinnego korka-giganta! Koszmar stania w miejscu wśród setek ogromnych ciężarówek... Na szczęście nawet najdłuższy korek koniec ma!


W miejscu zakwaterowania powitała nas bardzo miła pani, która przedstawiła się jako ,,ciotka właścicieli''. Gospodarzyły sobie w willi we dwie ze skromną,  drobną panią kucharką. Warunki mieliśmy bardzo dobre, a śniadania wprost królewskie! Tuż przed wyjazdem dowiedzieliśmy się, że niepozorna pani Krysia gotowała m.in. dla naszego papieża i ex-prezydenta Aleksandra K. Dla nas też co rano szykowała istne cuda! Od jutra chyba sama sałata przez miesiąc...:)


Pierwszy spacer po świeradowskim deptaku uświadomił nam, że stanowimy zdecydowanie mniejszość narodową. Wokół sami Niemcy w wieku 60+ i sporo Rosjan, szczególnie płci żeńskiej. Kelnerka w restauracji z rozpędu też chciała z nami ,,szprechać'', podobnie pani z warzywniaka...


Małż mnie trochę obśmiał, gdy uparłam się, by wypić kubeczek mineralnej wody w zdrojowej pijalni. - Wierzysz w jakieś cudowne właściwości? - spytał z ironią w głosie. - Wierzę, nie wierzę, chcę spróbować! I sprawdzić, czy nadal tak jedzie zgniłym jajem, jak przed 50 laty w Dusznikach...


Nie jechała! Zupełnie bezwonna, z lekkim słonawym posmakiem, całkiem smaczna. Ponoć dobroczynna dla żołądka i wątroby, w co chętnie uwierzyłam. Następnego dnia Małż już mi w piciu towarzyszył!


Pierwszy dzień zakończył się po dwóch solidnych spacerach po kurorcie. Wieczorem zaplanowaliśmy jeszcze trasy na wtorek i środę. I spać, bo utrudzeni drogą byliśmy srodze...


cdn...

sobota, 13 września 2014

Popas...

... czyli circa 36 godzin w domu między wyjazdami.


W Andrychowie, jak zawsze. Domowo, gwarno, wesoło. Tym razem akurat obaj Madzi panowie obecni, więc tym bardziej ... Zawsze tylko taki malutki wyrzut sumienia, że my u nich 2-3 razy w roku po kilka dni, a oni u nas raz na 2-3 lata na dobę.


W czwartek, zachęcona niedawnym wpisem Uleczki, namówiłam Małża na wypad do Cieszyna. Bo niby bywaliśmy wiele razy przed otwarciem granic. Ale tylko hyc! przez most na Olzie  i spacerkiem po ,,procenty''.  Wtedy jeszcze niezagrożone obecnością metanolu!


Miasto zwiedzaliśmy przy ogłuszającym wtórze pracujących wszędzie młotów pneumatycznych, ubijaczek  do kostki brukowej i inszych maszyn huczących, których przeznaczenia nie znam. Wzdłuż Olzy wręcz trudno było przejść piechotą, bo konieczny był slalom gigant między maszynami. Tak czy owak miasto bardzo, bardzo ładne, z ciekawą historią. Śliczny rynek (tam nawet było cicho!) z secesyjnymi kamienicami i kilkoma lokalami gastronomicznymi.


W jednej z kawiarenek wypiliśmy absolutnie pyszną kawę po wiedeńsku. Dwie godziny później po drugiej stronie rynku, w restauracji ,,Pod Merkurym'' natrafiliśmy na niesamowicie smaczne pierogi. Małż miał porcję z grzybami leśnymi i boczkiem, ja z brokułami i twarogiem. Obie wersje na medal! Polecam, bo warto. A w karcie rodzajów pierogów dobrze ponad dwadzieścia...


Dziś, w drodze powrotnej, koszmarny korek pod Siewierzem. Pięćdziesiąt minut w plecy... A wszystko z powodu zwężenia jezdni, gdzie teoretycznie prowadzone są roboty drogowe. Teoretycznie, bo akurat dziś żywego ducha tam nie uświadczyliśmy!


Jutro małe przepakowanko, odstawienie Ery do Asi i w poniedziałek raniutko ruszamy do Świeradowa. Oby aura była łaskawsza niż w Andrychowie, bo tam raczej deszczowo i chłodno było...


Do poczytania w czwartek w nocy! Miły akcent w tym momencie - wygraliśmy z Iranem!!!

niedziela, 7 września 2014

I znów takie tam przedwyjazdowe

Jak to dobrze, że czasem w telewizorze można zobaczyć obok wiecznie smęcących narzekaczy, osoby pozytywnie zakręcone! Kto dziś nie widział w ,,Master Chefie'' pani straszącej po trzykroć ośmiornicę, niech żałuje! Spłakałam się ze śmiechu...


***


Punktualnie o 22-giej coś nam w mieszkaniu ,,hukło''! Ja byłam akurat na tarasie, Małż wychodził z łazienki. I nagle taki odgłos, jakby  jakieś metalowe przedmioty spadły z łoskotem! Obeszliśmy skrupulatnie nasze 48 metrów kwadratowych i nic... Ani w kuchni, ani w komórce, ani w łazience, o pokojach nie wspominając. Poltergeist?!...


***


- Czy spodziewamy się gości? - spytał Małż, gdy zobaczył przygotowania moje do dzisiejszego obiadu. - Nie, dlaczego? - zaindagowałam. - Bo takie delicje widzę...


A ja po prostu zmieszałam wcześniejsze doświadczenia osobiste z zapożyczonymi od jednej z Was. Czyli nafaszerowałam jedną cukinię, 4 dorodne pomidory i kilka ogromnych pieczarek. Farsz stanowiło mielone mięsko, paczka ugotowanego dzikiego ryżu oraz rozdrobnione ogonki pieczarek, wnętrze cukinii i pomidorów. Plus ziółka, przyprawy i pietruszka zielona. Und trochę koncentratu i łyżka węgierskiej pasty paprykowej. Ta ostatnia, niestety, się kończy... Czy można ją dostać gdzieś w Polsce?


***


Rano, skoro świt, jedziemy do tczewskiego pana od węgla, by zamówić zapas na zimę. Mam nadzieję, że  do popołudnia transport dotrze. Przy okazji kurs na wysypisko śmieci nietypowych z paroma rzeczami. A potem już tylko pakowanie... Bo we wtorek wyjazd! Hurra...


***


Obowiązki z KGW zawsze na pierwszym planie! Ale nie bardzo mogę ujawniać tajemnice, bo kto wie, kto czyta! Tak czy owak kilka dwuwierszy wysłałam koleżankom, by wybrały najodpowiedniejszy na ślub córy jednej z nas. Wierszyk ma powstać na stolnicy! Wypalony ma być! Ku wiecznej pamięci...


***


Nie udało mi się być świadkiem plecenia wieńca dożynkowego, może za rok...





 

piątek, 5 września 2014

Takie pierdółki jakieś

Pomęczę Was nieco, mimo że postanowiłam sobie pisać co drugi dzień. Jednak we wtorek  wybywam i zamilknę, więc tak jakby teraz na zapas...


Dziecka mniejsze wróciły z wojażu po Italii. Zachwycone bardzo Florencją, nieco rozczarowane Pizą. Przetarły nam szlaki, bo my się wybieramy wiosną przyszłego roku. Jeśli jakiś tani przelot wynajdziemy.


,,Kwas komisyjno-socjalny'' został dziś zobojętniony. I pięknie, bo trudno byłoby niszczyć wieloletnią przyjaźń z jakiegoś bzdurnego powodu. Przy okazji wycyganiłam  od S. trochę jabłek i malin, więc znów dwie porcje sokownik przerobił...


Jutro w szkole, jak w całej Polsce, czytanie Sienkiewicza. Ciekawe, jak to wyjdzie, bo dzieci mamy malutkie przecież. Z tego, co się orientuję, nie będzie to Trylogia, tylko fragmenty ,,Krzyżaków''. Panie nauczycielki mają się stawić w kostiumach dam dworu, panowie w charakterze rycerzy. A wśród czytających m.in. nasz absolwent-wiceminister!


Muszę tu przy okazji swoistą laurkę zamieścić. Obserwuję B. od lat. Mimo pięcia się po szczeblach nigdy mu nie odwaliła ,,sodówa''. Zawsze miły i uprzejmy dla każdego, nie tylko dla elity. Na sobotnich dożynkach przywitał się i porozmawiał chwilkę praktycznie z każdym mieszkańcem wsi, niezależnie od jego (mieszkańca) statusu! Jeśli tylko czas pozwala, stawia się też na każdej szkolnej imprezie. Przy tym wzorowy mąż, ojciec i dziadek!


Maślakowe łapy już prawie-prawie czyste! Bez specjalnych wspomagaczy nawet, ot, po prostu co chwilę myję ręce. Jeszcze troszkę paznokcie trwają w uporze...


Ciuchy na wyjazd poprasowane, na wszelki wypadek i te letnie jeszcze, i te już jesienne. Wszak ponoć od poniedziałku załamanie pogody. Szkoda! Dziś przez cały dzień  tak piękne lato... I wieczór nawet ciepły.


Małż z roboty wrócił z szerokim ,,czizem'' na obliczu. Bo nie dość, że ,,dzięki Bogu już weekend'', to w zanadrzu dwa tygodnie ,,urlałpu''. Co prawda z jednym dniem pracującym w Gliwicach pośrodku, ale zawsze...


Jutro się spróbuję przedwyjazdowo skrócić o głowę, bo już mi szyja zarasta, czego nie znoszę... Jeśli się nie uda, to jeszcze szansa w poniedziałek. A we wtorek ruszamy!








czwartek, 4 września 2014

Powrót demona

Demona pracy!


Dawno u mnie nie gościł... A dziś się znienacka pojawił. Najpierw zarządził remanent w lodówce, gdzie parę ,,zaszłości'' zalegało. Asumpt do przeglądu dała lektura aktualna.,,Serwantka'' Moniki Sawickiej.


Potem demon zagnał do dżungli naprzeciwko tarasu, bo obrodziły śliwki węgierki. Ze sporej ich porcji oraz trzech ogromnych antonówek wyprodukowałam 3 butelki soku. Resztki z sokownika pochłonął z dziką przyjemnością kolega Małż.


W tak zwanym międzyczasie dokonałam wstępnej przegrzebki letniej garderoby. Sporo się tego uzbierało, ledwie połowę zdążyłam na siebie wzuć tego lata. Przegląd dżinsów też zaowocował, niestety, pozbyciem się kilku par spodni - za ciasnych!!! Dwa wory do pojemnika ekologicznego poszły w sumie...


Obiadek takoż bardziej pracochłonny niż zwykle. Niby taka zwykła zupka - buraczkowa. Ale obierania moc! I krojenia w kosteczkę. Psica, jak zawsze czujna, gdy mięsko wyciągnęłam celem oddzielenia części jadalnych od ,,erkowych''.


Pod wieczór kontrolna wizyta z Erą u doktora. I znów nowe leki, kolejne 150 zł poszło, a jeszcze mamieni byliśmy ,,superkarmą'', ponoć  znakomitą na stawy, za jedyne 300! Obiecaliśmy, że się zastanowimy!


Komórka pęka w szwach od przetworów, więc chyba już basta! Jeszcze tylko nalewka pigwowa w planach. Owoce, całkiem liczne,  spokojnie dojrzewają na dwóch krzakach. Zajmę się nimi po powrocie z wrześniowych wojaży.


Chyba wczesna zima się szykuje, albowiem już wychynęły na świat boży zimowity! Zwykle pojawiały się najwcześniej w połowie września...



wtorek, 2 września 2014

,,Czarna łapa'', czyli miłe złego początki...

Jako że wieść gminna niosła, iż grzybami sypnęło, w podożynkową niedzielę skoro świt (czyli o dziewiątej) zagoniłam Małża i psa do lasu. Niedalekiego, więc, niestety, głównie liściastego. Nie bardzo umiem w takim drzewostanie cokolwiek znaleźć, ale... Obrodziło  maślakami. Malutkimi, zdrowiutkimi!


Po godzinie mieliśmy pełną torbę. Ale ambicja kazała szukać okazów szlachetniejszych, więc zarządziłam przemieszczenie się w inne miejsce. I wtedy... Skutki sobotniego obżerania się chlebem ze smalcem dały o sobie znać w postaci potwornego bólu brzucha!


Wróciliśmy do domu. Ból nie ból, grzyby trzeba oprawić. I wstępnie poddać obróbce termicznej... Ledwo żywa to czyniłam. Potem już tylko leżenie i ratowanie się czym popadło. Bez większych efektów zresztą...


W poniedziałek obudziłam się i ze zgrozą ujrzałam, że większość palców u rąk ma kolor brunatny! Jak ziemia ojczysta...


Szorowałam tym i owym, zero efektu! Za paznokciami ,,żałoba'', paluchy ziemiste. Nigdy więcej nie ruszę maślaka - obiecałam sobie.


Wnętrzności nadal strajkowały! Z trudem ugotowałam obiad, bo w niedzielę nie dałam rady, a trudno pracującemu chłopu kazać jeść kanapki dwa dni z rzędu. Jedyny pożytek z katuszy, że waga drgnęła w dół...


Dziś czułam się nieco lepiej, więc wybrałam się na czarny bez. W 20 minut uzbierałam z siedem kilo, bo wszędzie wkoło pod dostatkiem tego dobra. Łapki zmieniły barwę na brunatno-krwistą! Szczególnie, gdy zaczęłam oskubywać grona.


No, nie potrafię niczego robić w rękawiczkach! Jedynie do wyrywania pokrzyw zakładam takie ogrodnicze... O dziwo, okazało się, że sok z bzu częściowo niweluje postmaślakową ziemistość. Została głównie na kciuku lewej dłoni. Za to paznokcie intensywnie fioletowe aktualnie...


Małż wrócił z pracy, zobaczył przemysłowe ilości bzu i zagadnął: - Sokownik by się przydał, nie? - Nie da się ukryć, przydałby się! - odrzekłam.


Kiedyś posiadaliśmy. Co się z nim stało? Zagadka! Wprawdzie niezbyt zdrowotny, bo aluminiowy, ale był. - To co? Jedziemy szukać? Bo i tak zapomniałem kupić chleba... - zaproponował P.


W Tesco, na które liczyliśmy bardzo, brak! Za to w NOMI jeden jedyny egzemplarz jakby na nas czekał. Już mam 11 słoiczków różnych rozmiarów, a jeszcze nie koniec, bo została solidna porcyjka na jutro.


Żeby tylko  jeszcze rączki doprowadzić do stanu używalności normalnej... Macie jakieś dobre rady?


Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...