Zapracowałam uczciwie na ten błogostan, który od kilku godzin odczuwam... Dziś od dziewiątej rano do niemal dziewiętnastej jakby mi ktoś śmigło zamontował wiadomo gdzie!
Otworzywszy jedno oko zadzwoniłam do hurtowni pieluchowej, bo polecono mi wczoraj dowiedzieć się, o której przybędzie transport. Okazało się, że za 10 minut! Więc biegusiem się umyłam, odziałam i ledwo oczka oba podcharakteryzowałam, już pan kierowca stał u drzwi. Z dwoma ogromnymi kartonami...
Poupychałam pakunki po całym mieszkaniu, z niemałym trudem. Potem zmiana pościeli w dwóch pokojach dla mających nocować pod naszą nieobecność. Nagle skojarzyłam, żem jeszcze przed śniadaniem, więc zjadłam kanapkę na stojąco i dalej do roboty. Obudziłam Mamidło, ubrałam i nakarmiłam. I zabrałam się za zarobienie chleba w ilości dubeltowej, dla nas i dla Sister. Po czym znów pędzikiem na autobus, bo na hali miałam odebrać ,,klasyczny'' pas do pończoch dla Mamy. Ku mojej radości rozmiar pasował, bo pani ostrzegała, że może być zbyt duży.
Następnie szybki marsz na ulicę Abrahama, gdzie sieć kantorów. Wymieniłam trochę euro na Słowację, z forintami poszło znacznie gorzej. W pięciu z siedmiu placówek nie było nic, w pozostałych dwóch jakieś nędzne szczątki.
Radość Mamidła na widok pasa - bezcenna! Trzy razy przychodziła mnie uściskać i wycałować. Zapunktowałam!
Tymczasem w kuchni wyprodukowałam gar żurku oraz obiad na dwa dni w pielesze. I gdzieś po drodze jeszcze sfinalizowałam wyrób chleba. Około szesnastej zaczęłam się pakować. Trochę z kartką, trochę bez. Co mi się wydało, że to koniec, zaraz się jeszcze przypominały jakieś niezbędniki! I kolejne dopiski do instrukcji obsługi Mamy i Erki dla Sister.
Już przysiadałam na moment, by ,,dychnąć'', a tu jeszcze trzeba było kwiatki podlać, wędlinkę rozmrozić, zmywarkę opróżnić, dywan odkurzyć itp. Śmigiełko stanowczo nie chciało przyjąć pozycji ,,spocznij, wolno palić!''
Za to w pieleszach ... błogie nicnierobienie! Żaby rechoczą, ptaszęta świergolą, pies nie daje się wciągnąć do mieszkania, rezydując na tarasie. I tak przez najbliższe dwa dni, żyć nie umierać! Potem jeszcze w sobotę zlot małżowych absolwentów i niedzielnym porankiem w drogę! Ahoj, Przygodo!...
Dzizas, Ty normalnie jak kombajn albo inszy robot wieloczynnosciowy:) Ale juz niedlugo odpoczniesz, nalezy Ci sie. Tylko nie dzwon co chwile i nie sprawdzaj, po co Ci nerwy. Dadza sobie rade.
OdpowiedzUsuńNo ..... to ogarnęłaś ! Wypoczywaj i pozdrów Budę i Peszt.
OdpowiedzUsuńNa bloga! Usiądź Kobieto choć na chwilę! Zmęczyłam się od samego czytania a co dopiero wykonując te wszystkie czynności...
OdpowiedzUsuńOdpocznij, zrelaksuj się, wycisz.
Buziam :D
Szczerze mówiąc to jest naprawdę pędzikiem
OdpowiedzUsuńZapracowałaś na urlopik;)
OdpowiedzUsuńZgaga, podziel się tym eliksirem, który łykasz na przypływ energii:)). Już od samego czytania poczułam się wyczerpana fizycznie. A gdy już wreszcie opuścisz granice swego województwa nie dzwoń do
OdpowiedzUsuń"zastępczyni", to duża dziewczynka, da radę. Jak będzie miała pytania sama Cię ścignie komórką. A Ty dziewczyno nastaw się na odpoczynek.
Miłego, ;)
...a może zamiast śmigiełka turboodrzutowiec by się nadał. Oj nabiegałaś się "pędzikiem" ale teraz już tylko odpoczywaj...
OdpowiedzUsuńOj ... podziwiam, .......skąd tyle sił ?
OdpowiedzUsuńNo to zdecydowanie zapracowałaś :) Należy się wypoczynek :)
OdpowiedzUsuńJak psu kość!
OdpowiedzUsuńChyba z desperacji...
OdpowiedzUsuńŚmigiełko w zupełności wystarcza. Na razie...
OdpowiedzUsuńEliksirem była radość na myśl o wyjeździe!
OdpowiedzUsuńTeż tak mniemam.
OdpowiedzUsuńZa to dziś każda kosteczka cierpi... Już nie pora na ,,pędziki''!
OdpowiedzUsuńTak jest! Od ponad doby to właśnie czynię. Z lubością...
OdpowiedzUsuńI jeszcze Dunaj pozdrowię, bo to już rzeka mi znana. Będzie też troszkę za przewodnika...
OdpowiedzUsuńSama nie zadzwonię, mowy nie ma!
OdpowiedzUsuń