Dobry pomysł miałam z tą wycieczką do Szymbarku. Miejsce naprawdę godne odwiedzenia! Szczególnie w porze, gdy o tłumy raczej trudno...
Pogoda nie nastrajała zbyt optymistycznie, bo jakieś mży-mżawki co chwila, a i zimno bardzo. Ale skoro się podjęliśmy, więc już o 9.30 odpaliliśmy kangoora. Po godzince znaleźliśmy się na miejscu, stwierdzając z ulgą, że owszem, ludzie są, ale w liczbie nieporażającej.
Miła i nienachalnie dowcipna pani przewodniczka zapoznawała nas z kolejnymi obiektami skansenu. Chata Sybiraka, budynek radzieckiego łagru, turecki domek Kaszubów z Annopola, traperski dom kanadyjskich Pomorzan itp. Wszystko autentyczne, przeniesione nie bez problemów z miejsc pierwotnych. Pomnik Wojtka - niedźwiedzia, który ,,służył'' w armii Andersa, bunkier Gryfa Pomorskiego, wreszcie słynny dom na głowie. Małż dziarsko wkroczył, parę chwil potem wyszedł z komentarzem: - Jestem rozczarowany! Nic się ze mną nie działo...
No tak, twardziel forever! W przeciwieństwie do mnie! Nawet jedną stopą nie weszłam... Niestety, odziedziczony po Tacie zwichrowany błędnik! Stojąc tylko przez moment naprzeciwko wejścia zaczęłam odczuwać efekty, jak po sporym spożyciu... Patrzyłam na wychodzących członków naszej grupy. Najspokojniej wyglądały dzieci. Część pań zawracała niemal zaraz po wejściu, trzymając się za głowy. Kilku panów zeszło po schodkach zdecydowanym ,,wężykiem'' i już na prostej nie mogli przez dłuższą chwilę zachować równowagi.
Potem jeszcze dane nam było zobaczyć największy ponoć na świecie grający fortepian i na tym zwiedzanie się zakończyło. Sporo atrakcji za 15 złotych!
W drodze powrotnej zajechaliśmy na wczesny obiad do rekomendowanej przez dziecka mniejsze restauracji ,,Jurand'' w Egiertowie. Rzeczywiście i smacznie, i niedrogo. W niedziele i święta szef na deser oferuje gratisowe lody. Nie skorzystaliśmy, bo ja nie przepadam, a Małż się obawia, ale sam gest też się liczy.
Przed powrotem do domu jeszcze wizyta u Mamy, a po przybyciu spacerek z psem. Tak sobie dziś poświętowaliśmy! Bez zadym i hałasu...
-- właśnie , bez zadymy i hałasu.... i tak powinniśmy świętować.... rodzinnie i spokojnie.... a dymy i zadymy----- tyle się teraz mówi o ochronie środowiska..... ;)
OdpowiedzUsuńNajważniejsze właśnie to, że bez zadym;)
OdpowiedzUsuńZ Twojej opowieści wydaje się to miejsce naprawdę fajne:)
Byłam, widziałam dom do góry nogami...dla mnie kołobrzeżanki rewelacja, szczególnie,że była to jedna z ostatnich wycieczek z moim śp.Zbyszkiem.Mój błędnik wariował natomiast syn "obskoczył " domek 3 razy, ot młodość :)
OdpowiedzUsuńMój spacer w Szymbarku wyglądał podobnie - Mąż odwiedził domek, a ja czekałam przed wejściem i w głowie mi się kręciło od samych wyobrażeń ;-)
OdpowiedzUsuńa najdłuższą deskę widziała?;)
OdpowiedzUsuńZ tym domkiem mam identycznie jak Ty, nie przekraczam progu. Raz tylko przeszłam przez próg i jeszcze szybciej wyszłam;)
Deska była w remoncie!
OdpowiedzUsuńDokładnie tak!
OdpowiedzUsuńDzieci to zupełnie nie rusza! Ani jedno nie wyszło na ,,pijanych'' nogach...
OdpowiedzUsuńWarte polecenia na pewno!
OdpowiedzUsuńMówi się, mówi, mówi... A wynika niewiele!
OdpowiedzUsuńPo pierwsze to chyba trudno zrobić dobrą zadymę tylko we dwoje, po drugie jakoś nie wyobrażam sobie Ciebie biorącej udział w jakiejkolwiek zadymie. A wycieczka była fajna, jak "widzę". I dobrze, że pojechaliście.
OdpowiedzUsuńMy przezornie nawet nosa z domu nie wyściubiliśmy.
Miłego, ;)
Zadymę we dwoje to my czynimy w cichości ducha...
OdpowiedzUsuń