W blogosferze sennie, bo wiadomo - wakacje!
Mam tego lata niedosyt wiśni i grzybów... Tych pierwszych już nie ma, tych drugich jeszcze! Przez 15 lat Piernikaliów nigdy się nie zdarzyło, byśmy zostali zupełnie pozbawieni możliwości uzbierania choćby małej porcyjki kurek do jajecznicy. A bywały i takie lata, że po prostu gdzie się nie stąpnęło, tam kapelusz. Choćby rok temu, gdy znosiliśmy na działkę Hali po 5-6 siatek koźlaków dzień w dzień. Na obiad zupa grzybowa, na drugie duszone w śmietanie grzyby i jeszcze każdy wywiózł do domu po słoiku suszonych...
Nawet na ryneczkach kurek jak na lekarstwo, a jeśli już, to drogie, że strach!
W domu zastaliśmy efekty suszy. Wszędzie wkoło padało, tylko w naszej okolicy nic! Róże pozasychane, nawet pąki jeszcze nierozwinięte suche zupełnie. Trzykrotki też z liśćmi żółtymi...
***
Z innej beczki....
Ratafia prawie gotowa. Dorzuciłam ostatni składnik w postaci jeżyn. Malinówka się pięknie maceruje. Znienacka pojawiła się szansa na wiśniak na rumie. Albowiem ostatnie wiśnie, nabyte w środę na pruszczańskim ryneczku, okazały się zbyt przejrzałe do konsumpcji przez Małża, za to do nalewki całkiem niezłe. A że trafił mi się jako ,,łup'' piernikaliowy rum 80-procentowy... Będzie się działo!
Dane mi też było na Piernikaliach popróbować łąckiej gruszkówki, 55 %. Zapach cudowny! Smak też nie najgorszy. Dwa małe kieliszeczki skonsumowałam. Śliwowica tamtejsza, łącka, to już absolutnie wyższa szkoła jazdy! Maleńki łyczek wprost mnie powalił! Jednak 70 % to nie jest trunek dla słabej kobiety...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz