Jeszcze się wprawdzie nie skończył, ale na jutro zero planów. Tylko wylegiwanie się na tarasie...
W Boże Ciało pewnego rodzaju areszt domowy. A to z tej przyczyny, że wracając w środę z pracy, Małż zaliczył kapcia. Bez sprawnego zapasu strach się wypuszczać na polskie drogi, wiadomo. Zwłaszcza te boczne, które lubimy najbardziej. Więc w piątek raniutko do wulkanizatora.
Zdecydowaliśmy się po śniadaniu na wyjazd niedaleki, w miejsce, o którym słyszałam od lat, ale jakoś okazji nigdy nie było. Arboretum (czyli ogród dendrologiczny) w Wirtach, w pobliżu Starogardu Gdańskiego, godzinka i troszkę od grajdołka. Szkolna dziatwa tam bywała, ale jakoś nigdy się na opiekunkę wycieczki nie załapałam. A zresztą co mnie tam kiedyś obchodziły rośliny?...
Pogoda ładna, nie za gorąco, w sam raz na długi spacer wśród drzew. I to jakich drzew! Teren rozległy, pięknie utrzymany przez miejscowe nadleśnictwo. Aż dziw, że wstęp kosztuje symboliczne dwa złote. Nawiasem mówiąc, w piątek akurat było całkiem za darmo.
Nie byłam w stanie oderwać oczu od monstrualnych rododendronów, jeszcze większych niż te na Dolnym Śląsku! Znaczna część jeszcze w stanie pełnego rozkwitu. Do tego ogromne, dwu-trzymetrowe azalie w takiej gamie kolorów, że oczy nie nadążały chłonąć. Odurzający zapach wielobarwnego kwiecia...
Dalej drzewa. Liściaste, iglaste, mozaika z całego świata, z przewagą Azji i Ameryki Północnej. Największe wrażenie zrobiły na nas daglezje, tak wysokie, że choć zadzieraliśmy głowy, czubków nie sposób było dostrzec. Rozbawiły ,,cyprysiki groszkowe'' - z nazwy maleństwa, w rzeczywistości niezwykle potężne drzewa.
Szalona rozmaitość świerków i sosen, niektóre rachityczne wręcz nieboraki, inne rozłożyste, z fantazyjnie poskręcanymi konarami, mnóstwo odmian żywotników - od krzaczków po naprawdę wielkie okazy z potężnym pniem.
Historia arboretum liczy sobie ponad 150 lat. Dziś to m.in. źródło pozyskiwania nasion gatunków zagrożonych. Niesamowite miejsce...
***
Wieczorem zrobiliśmy sobie na tarasie ognisko w naszym super-grillu. Wszak drzewa ze ściętego zimą jesionu (do podziału między współlokatorami) mamy, a mamy... Trochę wiało, kręcił się dym, lazł w oczy, ale wytrwaliśmy z półtorej godziny. Przy piwku i koreczkach.
Dziś cosobotnie zakupy, m.in. kwiatowe, bo już bratki kresu dożywają. Więc kilka begonii, cynii i kolejna surfinia, tym razem intensywnie różowa.
A po południu ,,odhaczenie'' listy obecności na dwunastym już Blues Festiwalu w Gdyni. Nie opuściliśmy dotąd ani jednego, poza pierwszym! Miło było znów spotkać stałych bywalców gdyńskiego Blues Clubu, przybyli też nasi prywatni przyjaciele. Na koniec obowiązkowa kawa w ,,Caffe Mariola''. To miejsce, które pamiętam niemal od dziecka. Na Polance Redłowskiej. Na lody do ,,Marioli'' chodziło się od zawsze. Kawa nie jest tania, ale chyba zdecydowanie najlepsza w Trójmieście...
***
Tu muszę zaznaczyć, że po raz pierwszy od lat dwudziestu z hakiem, Małż nie poszedł do pracy w piątek po Bożym Ciele. Zwykle sądził, że firma bez niego w tym dniu polegnie. A tu się okazało, że niekoniecznie... Cieszy mnie ta zmiana podejścia w przededniu małżowej emerytury! Jeszcze tylko 10 miesięcy... O ile Prezydent-Elekt nie dotrzyma słowa. Bo jeśli tak, to mój Osobisty już za niecałe dwa miesiące zostanie się za emeryta!
Jeśli będę się wybierać w tamte strony to już wiem, że tam wdepnę. A jakiejś sprzedaży nasion nie prowadzą?.
OdpowiedzUsuńTaaa, ci faceci są śmieszni- mój też wieki całe podejrzewał, że cała firma się zawali, jeżeli jego nie będzie, wiec latał do roboty nawet z anginą ropną i te wszystkie przepracowane a nie przechorowane anginy załatwiły mu zastawkę aortalną. Urlopy wszystkie były minimalne, dzielone na dni, szkoda, że nie na godziny. A potem ja się martwiłam, że nie mam czarnej kiecki, bo był krok od śmierci.
Miłego, ;)
Jakieś sadzonki w doniczkach ludzie wynosili, ale czy nasiona sprzedają, nie wiem. Mój osobisty pracoholik ,,zmądrzał'' dopiero teraz, gdy poczuł się, jako niedaleki emeryt, nieco lekceważony. Dobrze, że lepiej późno niż nigdy!
OdpowiedzUsuńJa tam musiałem w pracy być.
OdpowiedzUsuńZ tym że mnie do emerytury jeszcze trochę brakuje
Pozdrawiam
Witaj
OdpowiedzUsuńSzkoda, że opowieść bez zdjęć, ale oczami wyobraźni wszystko zobaczyłam :)
I ja w piątek do pracy iść musiałam, długie weekendy u nas nie należą do wolnych.
Pozdrawiam milutko na cały udany tydzień :)
Parę zdjęć zrobiliśmy, ale nie oddają ani barw, ani potęgi roślin.
OdpowiedzUsuńNo cóż, Wy młodzi nie macie takich przywilejów...:)
OdpowiedzUsuń