Zamknęliśmy tegoroczne lato ostatnim wyjazdem. Prywatnie, oczywiście, bo aura ma swoje zdanie na ten temat i bardzo dobrze.
Nasza druga egerska wyprawa troszkę inna niż rok temu, bo przede wszystkim w składzie poszerzonym o Magdę. Przyjemna odmiana. Stancja tym razem nie na szczycie góry, więc się nie musieliśmy zasapywać trzy razy dziennie. Poza jednym wyjątkiem, gdy winda wysiadła i na szóste pięterko trzeba było per pedes...
Zaliczyliśmy kilka nowych miejsc i parę już znanych. Z nowych największe wrażenie zrobił wyjazd do Miszkolca - najpierw baseny (częściowo znajdujące się w skalnych grotach), potem nieopodal miasta piękne miejsce z pałacem, jeziorkiem, wodospadem i tarasowymi ogrodami. Po drodze Góry Bukowe- może nie bardzo wysokie, ale skaliste i nad wyraz urokliwe. A przez lata wydawało się nam, że Węgry to jedna wielka nizina...
W grafiku co dzień dwie stałe pozycje - pławienie się w basenach do południa i wieczorne wyjście w okolice zamku celem degustacji win. Udało się też popróbować więcej niż rok temu węgierskich specjałów.
Pogoda, poza dniem przybycia, dopisała na sto procent. Z dogadaniem się też problemów nie było. Klarko, nie musiałam kurczaka rysować, na szczęście, bo chyba nie potrafię... Nawet Małż się kilka razy po angielsku wypowiedział. Może obecność Madzi go zdopingowała?
Wina nawieźliśmy tyle, że wystarczy chyba na całą zimę, by przy kieliszku snuć madziarskie wspomnienia...
Cieszę się, że już jesteś z powrotem i cieszę się, że był to bardzo udany wyjazd. Pławienia się w ciepłym basenie ogromnie mi brakuje.
OdpowiedzUsuńMiłego;)
Jak dojdziesz do ładu z Panem Mężem, poszukaj w okolicy. Całkiem sporo w kraju termalnych basenów.
OdpowiedzUsuń