Taka moja konstrukcja fizyczna, że nie mam skłonności do gorączek. W naszej rodzince to była zdecydowanie specjalność Sister, która potrafiła niemal na zawołanie osiągnąć jakieś 38 z kreskami.
Może dlatego, żem nieskłonna, wszystkie swoje dotychczasowe przypadki świetnie pamiętam. A było ich do ostatniego wtorku trzy! Pierwszy w szóstej klasie podstawówki przy okazji szkarlatyny, drugi w dniu studniówki (angina!), trzeci 36 lat temu, gdy Pierworodny miał mniej więcej miesiąc (zapalenie piersi). Od tej pory nic! Nawet porządnego stanu podgorączkowego...
We wtorek czułam się świetnie do osiemnastej mniej więcej. Wróciliśmy właśnie z zakupów, rozpakowałam torby i nagle zaatakowały mnie wszystkie możliwe stawy, do tego trzęsionka, choć w mieszkaniu 23 stopnie. Tak z głupia frant zażądałam termometru. A tam... Ło matko - 38,4!!! Epokowe wydarzenie...
Trwało to ledwie ze cztery godziny, ale zawsze. Leków stosownych nie posiadałam, ale puchaty szlafrok, gorąca herbata z rumem itp. Jak opadło, to na tyle skutecznie, że się pokazało 35,1. Stawy się uspokoiły, został tylko intensywny katar, który trwa, niestety...
I teraz nie wiem, czy to ,,epokowe'' zdarzenie, czy insza jakaś zaraza spowodowała, że dziś pani doktor odmówiła mi kolejnej porcji chemii. Bo wyniki niedobre... I odroczenie o tydzień. Co jest o tyle niedogodne, że w przyszły czwartek mojej lekarki nie będzie, a druga pani ,,czwartkowa'' będzie przyjmować i swoich, i koleżanki pacjentów. Podejrzewam ,,odsiadkę'' do wieczora, niestety...
Z innej beczki... Po siedmiu miesiącach regularnego dożywiania dwóch ,,tarasowych'' kotek, otrzymałam wczoraj dowód miłości w postaci... zdechłej myszy! Beatka - ,,matka'' dwóch kotów płci żeńskiej - twierdzi, że to był najwyższy czas... Niemniej jakoś trudno mi było okazać zachwyt. A Małż wręcz się wstrząsnął...
Mnie takie coś dopada raz do roku i właśnie jestem po. istny armagedon: katar, gardło, ogólne rozbicie i ten koszmarny stan gorączki-niegorączki plus dreszcze. Brrrr, rozumiem doznania.
OdpowiedzUsuńNiech idą precz - a kysz! - i zdrowiej prędziutko.
Buziaki
JUż wychodzę z tego stanu, na szczęście poza katarem, trwa to krótko... Kiedyś dopadało mnie też raz w roku, po pierwszych czerwcowych upałach. Stanowczo wolę wersję wczesnowiosenną.
OdpowiedzUsuńNie ma żadnej gwarancji, że to już koniec. Infekcje wirusowe maja to do siebie, że nagle, bez wstępnych symptomów pojawia się wysoka gorączka, potem nagle spada i potrafi tak sobie kilka razy wrócić. A złe wyniki mogą być niezależne od tej infekcji- po prostu chemia niszczy wszystko, zdrowe komórki także.Porozpieszczaj się trochę, posiedz ciut w domu, nie lataj tak jak byś była uosobieniem zdrowia, na zdrowie Ci to wyjdzie. Bierz dużo wit.C.
OdpowiedzUsuńMiłego;)
Uważaj na siebie. Anabell tu dobrze napisała...
OdpowiedzUsuńWiadomo, kobieta..."słaba płeć", czyli - na szczęście - istota nie do dobicia. Bo co my byśmy bez Was zrobili? A na katar najlepsze - zimne przeciągi, solidna porcja rumu do herbaty. Choć osobiście kataru i gorączki od 76 lat [podobno] nie miewam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Chyba wolę rum niż przeciągi...:)))
OdpowiedzUsuńStaram się!
OdpowiedzUsuńLatam bardzo umiarkowanie, tyle co niezbędne. A witaminy biorę, biorę.
OdpowiedzUsuńNa katar spróbowałabym inhalacji. Herbata z rumem doskonała, też chętnie wypiłabym ale rumu brak. Zdrowiej jak najszybciej. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJuż po katarze praktycznie...
OdpowiedzUsuńOne hartują!
OdpowiedzUsuńnastępnym prezentem pewnie będą podduszone ptaszęta,
OdpowiedzUsuńdużo zdrowia życzę!