Zgodnie z zapowiedzią - pierwsze przyjątko u rodziców Rusiko. Stół zastawiony gruzińskimi przysmakami, przede wszystkim chinkali po raz pierwszy i od razu nasza wielka miłość ku tym pierogom-nie-pierogom. Oczywiście wino, które pije się wyłącznie po wygłoszonym przez gospodarza toaście. Po każdym wypiciu, nieważne czy po odrobince czy całym kieliszku, obowiązkowo ,,dolewka''. Zdziwienie, bo u nas to raczej niepraktykowane, a nawet obłożone przesądami. W Gruzji jednak dolewa się ciut-ciut, jak mówił nasz gospodarz. Był taki moment, że w jednym kieliszku wskutek owych ciut-ciutów miałam trzy rodzaje wina...
Atmosfera niezwykle serdeczna, toasty wzruszające do łez, porozumienie (mimo naszego kulawego rosyjskiego) znakomite.
Na dwa kolejne dni (sobotę i niedzielę) Michał wynajął samochód. Dwudziestego szóstego maja Gruzini obchodzili stulecie swojej niepodległości. My tego dnia udaliśmy się do starożytnej Mtskhety, kolebki Gruzji. Piękne miejsce, a przy tym mieliśmy okazję zobaczyć dziecięce zespoły ludowe, coś fantastycznego! Popróbowaliśmy też lokalnych owoców - czarnej morwy i takich nieznanych z nazwy żółtych jakby śliwek, ale z czterema pestkami w środku.
Tu też po raz pierwszy spotkaliśmy się ze zjawiskiem psów ,,proszalnych''. W każdym miejscu odwiedzanym przez turystów spotykaliśmy natychmiast po wyjściu z samochodu zabiedzone, stare, często chore psy, niezwykle przyjazne i łagodne, czekające na jakiś jadalny ,,datek''. Inne zwierzęce zjawisko to wędrujące masowo poboczami krowy, a czasem świnie. Pojedynczo lub w grupach, bez ludzkiego nadzoru. Na jednym z mostów na samym środku zalegało w upale stado ok. dziesięciu krówek, które nic sobie nie robiły z przejeżdżających wokół pojazdów.
W drodze powrotnej z Mtskhety zatrzymaliśmy się w wielkiej restauracji. Mimo tłumu gości obsługa była błyskawiczna. W Gruzji nie istnieje porcjowanie dań. Zamawia się kilka potraw i każdy ma okazję spróbować wszystkiego. Objedliśmy się wręcz nieprzyzwoicie za nieduże pieniądze. Oczywiście na pierwszy ogień poszły chinkali, potem chaczapuri z serem i ledwo ściętym jajkiem, szaszłyki, bakłażany z pastą z orzechów (tam włoskie nazywają się greckie, a używa się ich niemal do wszystkiego) i, oczywiście, wino.
Niedziela to był dzień pełen adrenaliny. Ale o tym następnym razem.
Mam cichą nadzieję, że przepisy na owe przysmaki zbierasz?
OdpowiedzUsuńNo i czekam na ciąg dalszy.
Psy proszalne to bolesny widok.
Miłego;)
P.S.
A zdjęcia będą?
Zdjęcia będą, za kilka dni.
OdpowiedzUsuńAle Ci zazdroszczę,Gruzja to jedno z moich marzeń. Wielu wrażeń życzę, a wnukom nie zapomnij kupić Czurczeli, u nas tego nie znajdziesz😀
OdpowiedzUsuńCzuczcheli miało być
OdpowiedzUsuńKupiłam, oczywiście. I te ,,papiery'' jadalne.
OdpowiedzUsuńO jacie ale fajnie,uwielbiam próbować lokalne przysmaki. Może kiedyś...
OdpowiedzUsuńNareszcie dzięki Twojemu komentarzowi na kawiarence dotarłem do Twojego bloga. Chyba nie jestem zbyt bystry, ale winę swą dzielę z moimi podróżami, których ostatnio cechą jest to, że za granicą nie mogę wejść na blogi, także googlowskie. Sporo lat temu, w czasach, gdy upadł już Związek Radziecki, ale nie było jeszcze państw takich jak Ukraina, Białoruś, Gruzja czy Litwa, (było WNP) zdarzyło mi się uczestniczyć w Chersonie (obecna Ukraina) w spotkaniu, w którym brali udział Gruzini. Potwierdzam zatem, że bez toastu mocniejszego trunku się nie wypije oraz smakowitość gruzińskich szaszłyków, w których "brały udział" przyprawy pochodzące właśnie z Gruzji. Muszę powiedzieć, że smak owych szaszłyków mnie zachwycił i trwale pozostał w mojej pamięci. Ubolewam nad tym, że polityka poróżniła dzisiaj dawne państwa imperium radzieckiego, choć dawna serdeczność, przyjacielskość i gościnność, mniemam, że pozostała .... pozdrawiam akurat z kraju...
OdpowiedzUsuńWszyscy Gruzini, z którymi mieliśmy kontakt, byli przemiłymi ludźmi. I okazało się, że mamy o wiele więcej wspólnego niż można się było spodziewać.
OdpowiedzUsuńNo, przecież umrę z ciekawości oczekując na dalszy opis :(
OdpowiedzUsuńBuziaki z Chorzowa!
Obowiązki rodzinne. Ale jutro obiecuję ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńTe Twoje relacje sprawiają, że nawet osoby tak oporne w podróżowaniu jak ja, zazdroszczą i odwiedzanych miejsc i przysmaków.
OdpowiedzUsuń