Też tak macie? Że się człowiek zafiksuje maksymalnie na określony produkt jadalny i konsumuje dzień w dzień, aż w końcu przysmak obrzydnie na lata...
Kilkanaście lat temu odwiedziła mnie Srebrzysta z małżonkiem. Już od progu zawołała: - Dawaj garnek! - Po co? - Mam straszny apetyt na bób! Kupiliśmy po drodze i muszę go natychmiast zjeść...
Ugotowałam i z pewną dozą nieufności patrzyłam, jak oboje pochłaniają nieznany mi z autopsji delikates. - Spróbuj, to jest pycha! - zachęcała przyjaciółka. Zjadłam kilka sztuk, zachwytu nie poczułam. Jednakże...
Kilka dni później nabyłam kilogramową porcję. Małż nie wyraził ochoty, więc dorwałam się sama i zjadłam ponad połowę. Z czystej głupoty... Odchorowałam i przez następne kilkanaście lat nawet nie spojrzałam na zielone ziarenka. Aż do niedawna.
Naszło mnie, nie wiedzieć czemu, tuż po powrocie z Gruzji. Wracaliśmy skądś autem i nagle postanowiłam nabyć. W tym momencie na drodze do domu była już tylko ,,biedronka'', niestety, wieczorową porą, bobu zabrakło. Ledwo dotrwałam do rana, pożądanie nie osłabło ani na moment, pogoniłam Małża na rynek, dostałam!
Przez następne dwa tygodnie pożerałam na śniadanie, obiad i kolację, nie jedząc praktycznie niczego innego. Małż tylko się uśmiechał i czekał, kiedy mi minie. Mały ,,odwyk'' nastąpił podczas wyjazdu na Piernikalia, choć i tam któregoś dnia rozprawiłyśmy się do spółki z Halinką solidną porcyjką. Po powrocie oczywiście nabyłam kolejny kilogram, ale jakby już powoli zaczęły występować oznaki zapowiadające nasycenie. Dziś ugotowałam małą porcję, zjadłam z pięć sztuk i ...
Żegnaj, zielony kusicielu, na jakieś dziesięć lat!
Obecnie zachowuje większy umiar wobec bobu.
OdpowiedzUsuńMoże przeszkadza mi ta nadmierna pierdliwość produktu.
Pozdrawiam
Tak, to jest pewien problem w związku ze spożyciem. Lepiej post factum nie opuszczać mieszkanka...
UsuńJa tak mialam z sezamkami.Chyba ponad 2 lata jadlam codziennie chociaz 2 male.Az naraz z dnia na dzien nie moglam juz przelknac zadnego.I tak mi zostalo , juz kilka lat.
OdpowiedzUsuńW wieku lat ośmiu byłam na kolonii. Kupiłam sobie wtedy pół kilo słodowych irysków i pożarłam samolubnie, nie dzieląc się z nikim. Od tej pory zapach słodu wywołuje traumę...
UsuńWyobraż sobie, że tu nie znają, nie sprzedają takiego bobu do gotowania. No ale do Słubic ma tylko 105 km od domu, więc następnym razem tam będąc rozejrzę się za targiem i bobem. Możesz wyłuskany bób po prostu zawekować na zimę- miłe urozmaicenie diety zimowej.
OdpowiedzUsuńPamiętasz coś takiego jak "kamyczki"? To były orzechy arachidowe w kolorowej, cukrowej skorupce. W wieku lat nastu miałem zwyczaj podżerać je przy czytaniu, ale kiedyś przeholowałam- zjadłam prawie kilogram. Zchorowałam się jak norka i teraz to nawet nie wiem, czy one jeszcze są w handlu. Ale orzechy laskowe w gorzkiej czekoladzie jakoś nie chcą mi się przejeść;))))
Ja kupuje bob w sloiku, juz gotowy, lekko solony w Edeka lub K§K, bardzo smaczny, tylko wszystkie boby sa male i jednakowe, trudno z nich sciagnac skorke, bo jest bardzo miekka. Czasem jem ze skorka :)
UsuńJa moge (teraz odstawilam!) dowolna ilosc galaretek w cukrze wchlonac…. od zawsze…. i co ja teraz biedna mam poczac, przy moim odchudzaniu…??? nie kupuje!!!!
Kamyczki są, a jakże. Jednakowoż ja nigdy ich fanka nie byłam.
UsuńBez galaretek w cukrze też kiedyś nie potrafiłam się obejść. Ale to już przeszłość...
UsuńMożna uniknąć gwałtownego przewietrzenia jelit, dodając do gotowania koper, koperek lub łodygi koperku. Dodaję też dla urozmaicenia smaku ząbek czosnku.
OdpowiedzUsuńZanim znów zapragnę, zapomnę o tych radach, ale mogę przekazać innym wielbicielom. Dzięki!
OdpowiedzUsuńWitaj
OdpowiedzUsuńKażdy ma swoje ulubione smaki.
Ja latem zajadam się ogórkami pod każdą postacią oraz owocami.
Ale mam takie, których nie jem, bo nie smakuje mi, min. na tej liście jest: np bób i arbuz.
Pozdrawiam mile:)
Arbuza nigdy nie kupuje, natomiast gdy czasem u kogoś napotkam, to jem. O tej porze roku mogłabym praktycznie jeść na zmianę kalafiory i fasolkę.
OdpowiedzUsuńWychodzi na to, że jestem największym obżartuchem, bo bób mogę 0,5kg za jednym posiadem, podobnie fasolka i cały kalafior. Kamyczki" i orzechy w czekoladzie(pomimo braku zębów i możliwości dokładnego pogryzienia) opakowanie. Ogórki surowe i kiszone, arbuz, maliny, brzoskwinie. Kiedy wczoraj oglądałam protest rolników i widziałam te maliny, porzeczki, wiśnie wyrzucane na ulicę, to serce mi pękało z żalu. Czy nie umiemy łączyć słusznego protestu z mądrą jego realizacją?
OdpowiedzUsuńPoza kamyczkami mam analogiczne nałogi. I jeszcze węgierki, gdy w pełni dojrzałe...
UsuńMnie cięgle do bobu ciągnie, ale już w mniejszych ilościach. Gdzieś ostatnio czytałam, że celem uniknięcia efektów ubocznych, trzeba go moczyć w zimnej wodzie przez godzinę przed gotowaniem. Do gotowania dodać łyżeczkę cukru i solić pod koniec.
OdpowiedzUsuńOstatnio mam fazę śliwkową - nowość, bo nie przepadałam.
Cukru dodaję, nigdy nie moczyłam natomiast. Śliwki, oh!, byle to były prawdziwe, bardzo dojrzałe węgierki, a nie te nowe pseudo...
Usuńmam tak z alkoholem;)) było martini, były likiery, a teraz tylko wino i to półsłodkie - latem białe albo różowe a zimą czerwone
OdpowiedzUsuńCały rok białe, kiedyś tylko wytrawne, teraz raczej półsłodkie.
UsuńZgago,ja do Ciebie z prośbą. Pisałaś kiedyś czym można usunąć ten okropny klej ze słoików a ja nie zapamiętałam. Teraz jest mi bardzo potrzebna ta wiedza (konfitury robię),czy mogłabyś jeszcze raz napisać? Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńJa prosiłam o rady. Polecano mi zmywacz do paznokci albo benzynę kosmetyczną. Niestety, oba środki zawiodły... Poddałam się... Czasem nalepki schodzą dopiero podczas pasteryzacji słoików, ale nie wszystkie. Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za odpowiedź. Zmywacza, spirytusu też próbowałam ... Szkoda wyrzucać te słoiki, ale co zrobić. Pozdrawiam Grażynko!
OdpowiedzUsuńZajrzałam do internetu i znalazłam taki sposób, żeby nalać trochę oleju na ręcznik papierowy i tym sczyścić ten klej. Spróbowałam - rewelacja, wszystko zeszło bez trudu. A jak trzeba usunąć też naklejkę to polecają posmarowanie (grubo) majonezem lub masłem i po odczekaniu zetrzeć ręcznikiem papierowym lub ściereczką z mikrofibry. Ale tego nie próbowałam.
OdpowiedzUsuńNo, proszę! Prosiłaś o radę, a sama mi udzieliłaś kilku. Bardzo dziękuję!
OdpowiedzUsuń