czwartek, 7 marca 2019

Przyznaję się...

Raz w życiu dopuściłam się hejtu. W czasach, gdy pojęcie jeszcze w polszczyźnie nie istniało...

Błąd młodości ,,durnej i chmurnej''. Albowiem rzecz miała miejsce, gdy liczyłam sobie lat circa 16. Mieliśmy w klasie taką Jadzię. Do dziś nie umiem powiedzieć, czy należała ona do klasowych ,,bystrzaków'', czy wręcz przeciwpołożnie. Tak czy owak charakteryzowała się rzeczona dziewoja tym, że na każde, ale to każde pytanie dowolnego nauczyciela, podnosiła w górę prawicę!

Dlaczego mnie to wkurzało? Bij-zabij, pojęcia nie mam. Ważne, że ją shejtowałam. Jak? Przy pomocy ,,jadowitego'' wierszyka. Mam go zresztą do dziś, nie zlikwidowałam, by pamiętać o swoim grzechu... 

Różnica między hejtem pradawnym a współczesnym polega jedynie na tym, że moje ,,dzieło'' zostało udostępnione, jak przypuszczam, co najwyżej pięciu-sześciu wtajemniczonym osobom na 42 jednostki uczące się wówczas w klasie. I w związku z tym do zainteresowanej nigdy nie dotarło... Chyba?... 

Czasem mnie nawiedza taka myśl: czy gdyby wówczas istniały komórki, byłabym zdolna do publikacji?...


2 komentarze:

  1. Nawet jeżeli wierszyk do adresatki dotarł, to może nosa jej utarł.Uściski.

    OdpowiedzUsuń
  2. No, to mnie pocieszyłaś, dzieki...

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...