Jako babcia, niekoniecznie ,,nadążająca'' za tym, co aktualne i modne, z dużym opóźnieniem poznałam fenomen dzieła muzycznego o ,,onej'', co tańczy dla ,,onego''... Nie wstrząsnęło mną ani na plus, ani na minus. Ot, ciekawostka socjo-muzyczna.
Ale zaciekawiło mnie co innego. Wpadłam bowiem wczoraj na pół minutki do koleżanki, by coś odebrać. Rodzinka właśnie utworu słuchała. B. wyraźnie się zażenowała tym faktem, co mnie rozbawiło i przypomniało czasy, gdy byłam smarkulą.
Nie wiem, jak to jest teraz, bo dzieciaki z wieku nastoletniego wyrosły, a wnuki są malutkie. Ale pamiętam, że w czasach podstawówkowych czasami zapierałam się, niczym św. Tomasz, moich ukochanych ,,Skaldów'', gdy otaczali mnie wkoło sami admiratorzy ,,Czerwonych Gitar''. Nikt wtedy nie znał pojęcia ,,obciach'', ale zjawisko istniało.
Obciach średni to było słuchanie np. Toma Jonesa, który akurat na mnie bardzo oddziaływał pięknym głosem. Ale nie był stricte big-bitowy... Gdyby znalazł się wtedy jakiś desperat płci obojętnej, który by zadeklarował sympatię do Połomskiego lub Santor, byłby na wieki potępiony towarzysko. To bowiem był już obciach na maksa. Na samym dnie pozostawał wtedy już tylko samotny Mieczysław Fogg...
Tak więc skrzętnie należało ukrywać pewne muzyczne upodobania, jeśli nie chciało się narazić na ostracyzm. Indywidualizm bowiem stanowczo nie był w modzie.No, chyba że w Liceum Plastycznym w Orłowie...Ale to były wyżyny niedostępne dla nas, szaraków.
Trwająca nieprzerwanie do dziś miłość do piosenek przedwojennych była więc tajemnicą, której by ,,dzikie rumaki nie wydarły mi z duszy''. Takoż perełki z Kabaretu Starszych Panów, niektóre arie operetkowe (a nawet operowe, o zgrozo!), mój ukochany Gershwin, czy też warszawskie ballady Stępowskiego, których to z ,,niemiecką'' Basią słuchałyśmy do upadu i znałyśmy na pamięć.
Udawać należało natomiast gorące uwielbienie dla średnio- lub wcale nielubianych Animalsów (nie znosiłam notorycznie do niedawna ,,Domu wschodzącego słońca''), Rolling Stonesów (no, nie podchodzili i już!), czy rodzimych Czerwono-Czarnych (bo ja wolałam ,,niebieskich''). Na szczęście czwórka z Liverpoolu nie budziła żadnych kontrowersji, tu wszyscy byli zgodni!
Zabawnie się dziś wspomina takie rzeczy, ale miny koleżanek i kolegów, gdy się z czymś niebacznie ,,wychyliłam'' - do dziś pamiętam! I te teksty: - Skaldowie? Też coś! Nie dość, że paskudni z wyglądu, to jeszcze na jakichś skrzypkach rzępolą... Syf!!!
A ja się zupełnie nie potrafiłam zakochać w Sewerynie K.! W przeciwieństwie do wszystkich koleżanek. No nijak... Bo taki wątły był. I głos miał ,,bekliwy''. Doceniłam, oczywiście, po latach, jako kompozytora, bardzo! Zwłaszcza do tekstów Osieckiej...
Piotr, nie Tomasz.
OdpowiedzUsuńKrajewskiego nie trawilam, zawsze mowilam, ze wyglada jak tygodniowy nieboszczyk;) Do tego byl podobny do takiego pijaczyny u nas w bloku, ktorego sie strasznie balam, bo mial gruzlice i wiecznie cherlal i do tego pil oczywiscie. Mieli dokladnie te same chude geby i bujne wlosy;)
OdpowiedzUsuńZa to podobal mi sie Klenczon, tylko nie bardzo mozna sie bylo zachwycac Klenczonem bez patrzenia na Krajewskiego.
Bo z tymi obciachowymi kawałkami to jest tak że wielu ich słucha a tylko nieliczni sie do tego przyznają. Poza tym disco polo a przynajmniej niektóre kawałki ,cokolwiek by nie mówić są rytmiczne i /że sie tak wyrażę/ proste w obsłudze.Pojawiają sie chyba na każdej tanecznej imprezie tym śmielej im więcej trunków wyskokowych zostało spożyte. Nikt ich nie słucha ale wszyscy znają .
OdpowiedzUsuńW dobie internetu i Youtube wszystko jest dozwolone.
OdpowiedzUsuńCzasem to aż strach przyznać się po jakich niszach muzycznych krążę.
W dobie przesytu Mazowszem słucham muzyki Etno.
Bałkany, Gruzja, Afryka aż do południowego krańca.
Tam można zobaczyć że to co jest teraz nie jest twórcze, bowiem wszystko już było.
Pozdrawiam
Kiedyś to ładnie Robert Janowski w "Jaka to melodia?" podsumował, gdy na tablicy pojawił się napis "Modern Talking", a na twarzach uczestników kpiące uśmieszki - "Niby nikt nie słucha(ł), a wszyscy piosenki znają."
OdpowiedzUsuńWitaj
OdpowiedzUsuńMoja sympatia do "Cz. G." rozpoczęła interesowanie się muzyką w ogóle, a był to rok 1970 ;)
Nie była to miłość do człowieka, tylko słuchanie ładnie brzmiącego głosu Pana Seweryna. No i dla tej sympatii muzycznej mój syn ma takie imię :)
Pozdrawiam cieplutko :)
A zespół "Enej" nastraja pozytywnie, tylko posłuchaj więcej, takiej muzy nam trzeba :)
Jakoś nigdy nie przejmowałem się obciachowością tego co słucham. A gusta muzyczne mam zróżnicowane. Nie trawię jedynie heavy metalu, bo nie jestem przekonany do piosenek, których zespół nie potrafi dwa razy zaśpiewać tak samo (lub chociaż podobnie). I Fogg na dnie? Ja sobie wypraszam... ;-)
OdpowiedzUsuńW mojej klasie istniał klub miłośników czerwonych gitar i elitarny (trzyosobowy) klub miłosników skaldów. Ci od czerwonych gitar woleli Beatlesów - my zaś rolling stones. Ci od czerwonych tolerowali żółty jesienny liść i beatę - ci od skaldów szli w klan i Ałaszewskiego. A obciachem totalnym był tercet egzotyczny - dla obu frakcji. Frakcja skaldowa słuchała takze jazzu (Davies!!! trzy kwadranse jazzu i te sprawy), a czerwoni rozmarzali się przy Trubadurach.
OdpowiedzUsuńObecnie wszyscy słuchamy tamtych przebojów z łezka - jestem w stanie nawet i Beatę i 7 dziewcząt!!! Fogg - był poza percepcja w ogóle. Jak Sośnicka i Chór Dana - i Koterbska. teraz - doceniam szkołę starych mistrzów.
Przychodzi z czasem taki moment, że nawet największe przeboje staną się obciachem. I im bardziej były przebojami, takimi na jeden sezon, tym bardziej są obciachem :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ale bywa i odwrotnie!
OdpowiedzUsuńSłowa ,,Tercet...'' nawet nie wymawiano. Był wtedy jak lord Voldemort...
OdpowiedzUsuńTeraz już wiem, że ,,Mietek Fogg to był równy gość''...
OdpowiedzUsuńEnej mi się bardzo podoba, szczególnie wokalista o takich radosnych oczkach... Dobra energia z nich bije!
OdpowiedzUsuńOj, to też był obciach, ale dużo później! Podśmiewałyśmy się z przyjaciółki, która pałała gorącym uczuciem do bruneta... Poważna pani biolog, matka dzieciom.
OdpowiedzUsuńMazowsze - to dopiero był wstyd! Miałam 13 lat, rodzice zawlekli siłą do Opery Leśnej na to ,,ludowe''. A ja prawie cały koncert pod krzesłem, żeby ktoś znajomy lub rodzic jakiś nie zauważył... Ot, durna młodość!
OdpowiedzUsuńA jak mają nie znać, skoro w co drugim autobusie disco polo kierowca puszcza? Albo latem sąsiedzi z okien otwartych?
OdpowiedzUsuńBliźniaczko! Klenczon był fantastyczny w porównaniu z ,,wymoczkowatym''... Taki chmurny i zadziorny, po prostu facet!
OdpowiedzUsuńZaparl sie (po trzykroc) Piotr, nie Tomasz:)
OdpowiedzUsuńFajny, wspominkowy post :)
OdpowiedzUsuńMnie zawsze niepomiernie dziwi nieznajomość (zupełna!) twórczości Starszych Panów u pokolenia lat 70/80. Tych majstersztyków w końcu.
Animalsów nie kojarzę do tej pory....
Nieznajomość dziwi, ale wzgarda załamuje!
OdpowiedzUsuńNo tak, trzeba będzie odświeżyć Testament... Dzięki za uwagę!
OdpowiedzUsuń