Jak już sobota przeminęła i dotarło do mnie, że nie pojadę do domu, to zrozumiałam, że ten zaczynający się tydzień muszę przecież przetrwać. Bo to właśnie ten koń, z którym nie ma po co się kopać.
Dodatkowo sobie wykombinowałam, że ten tydzień to czas, gdy powinnam zapracować na jak najlepszy urlop. Zapiszę Mamidło do fryzjera, niech ją pięknie ufryzują i obetną, bo szybko włosy urosły i trudno z nimi coś porządnego zrobić. A choć tylu rzeczy już bidna nie pamięta, to w lusterko i owszem, zagląda kilka razy dziennie. Więc niech tam znów zobaczy damę...
Tatkowy ogródek też dopieszczę przed wyjazdem. A co? Niech Tato spogląda nań z góry i docenia! Kurhanik już obsadzony w znacznej części, byle trochę deszczu, to się zielone porozrasta.
Dziś zasadziliśmy jeszcze piwonię, mój ulubiony kwiat. I coś mi się w związku z tym przypomniało. Dawno, dawno temu, gdy rodzice moich uczniów jeszcze nie uważali, że tylko kwiaty nabyte za pieniądze są godne podarowania na koniec roku, dostałam istne morze piwonii. Takich z przydomowych ogródków. Wazonów nie miałam zbyt wiele, ale posiadałam olbrzymią szklaną misę, do której nalałam wody i powrzucałam same główki kwiecia. Pachniały bosko i cieszyły oczy do połowy lipca...To będzie na zawsze jedno z moich najpiękniejszych wspomnień!
W pieleszowym ogrodzie mam dwa krzaki piwonii. Amarantową i ciemnoróżową. Długo czekałam, by zakwitły, bo najpierw były przez 3-4 lata pojedyncze kwiaty i dopiero rok temu nastąpił ,,wysyp''.
Nasadziliśmy tu, w Gdyni, bardzo wiele nowych roślin wieloletnich. Bez zastanawiania się, co dalej... Przyszłe losy zarówno mieszkania rodziców, jak i przynależnego doń trochę nieformalnie ogródka, są bliżej nieznane. Notarialnie to własność Asi. Zrobi, co zechce, gdy przyjdzie czas na decyzję... Jeśli własność przejdzie w obce ręce, oby to były ręce miłośnika roślin!
--jak Ty to wszystko masz poukładane... Fryzjer dla mamy... ogródek dla taty, by choć popatrzył.. piwonie... zapach.... a ja mam wciąż taki twórczy nieład- niby plany są , a z wykonaniem bywa różnie. Miłego dnia...:)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci podejścia do Mamy. Ja tracę cierpliwość. Oczekuję, że osoba dorosła myśli jak dorosła. A tu guzik. Osoba jest stara a nie dorosła i w związku z tym zdziecinniała do poziomu przedszkolaka. Przynajmniej w niektórych dziedzinach życia. Ma cukrzycę a targuje się o każdą łyżeczkę cukru, ciastko, cukierka, itp. I na takie podejście jak Twoje nie starcza mi już energii. Cała idzie na pilnowanie jej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Pracowity tydzień Ci się zapowiada:) Siły w takim razie życzę:)
OdpowiedzUsuńMarzą mi się właśnie piwonie w ogródku...
Myślałem, że piwonie sadzi się jakoś tak na jesień. We wrześniu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ja sadzę wtedy, gdy nabędę lub dostanę...
OdpowiedzUsuńTylko długo trzeba czekać na pierwsze kwiaty...
OdpowiedzUsuńKochany! Takie dni jak dziś, gdy udało mi się owej cierpliwości nie stracić, są rzadkością. Nie piszę tu o wszystkich aspektach, bo część jest bardzo... nieapetyczna. Może dlatego masz wrażenie, że taki anioł ze mnie. Nic bardziej mylnego!
OdpowiedzUsuńNie każdy plan realizuję, bynajmniej. Dziś się akurat udało...
OdpowiedzUsuń...piwonia, piękny kwiat. Szkoda, że tak szybko przekwita...
OdpowiedzUsuńNic, co piękne, nie trwa wiecznie...
OdpowiedzUsuń