Nieoczekiwanie kapitalny wieczór nad Motławą, na Targu Rybnym!
Wiedzieliśmy tyle, że w ramach imprezy pt. ,,Szanty i jazz'' ma wystąpić Aśka z ,,Take it easy''. Jakoś po dwudziestej pierwszej. Małż, wielbiciel szant (w przeciwieństwie do mnie), chciał i tych o morzu i żaglach pieśni posłuchać. Więc pojechaliśmy już na dziewiętnastą. I to był, jak się okazało, doskonały pomysł!
Pogoda w sam raz, nie upał, ale i nie chłód. Ludzi dużo, ale miejsce siedzące się znalazło. Choć w obawie, że nie będzie, zabrałam poduchę, by w razie czego siedzieć wprost na podłożu. Kilkugodzinne stanie bowiem to nie dla mnie...
Gdy dotarliśmy na miejsce, kończył występ jakiś zespół klasycznie szantowy. Bardzo przyzwoity wokal i niezły akompaniament. Zajęliśmy się na początek aprowizacją, bo pora była wybitnie kolacyjna. Za jedyne 6 złotych dostaliśmy po monstrualnej wręcz kromie chleba ze smalcem domowym. Żadne z nas nie było w stanie dojeść do końca tej pajdy! Pyszne, ale ,,mnóstwo za bardzo''...
Zasiedliśmy na widowni, gdy rozpoczynał się występ szantowego kabaretu, jedynego chyba takiego w Polsce, stworzonego nieco na poczekaniu. Rewelacja! Subtelny dowcip, wpadające w ucho refreny, przednia zabawa przez trzy kwadranse! ,,Zejman'' i Marek Majewski.
Potem przerwa godzinna w koncercie na rekonstrukcję bitwy morskiej naszych ze Szwedami. Oj, głośno było... Nawet bardzo głośno. I kolorowo!
Występujący tuż przed Asią szantymeni z Rzeszowa stanowczo domagali się... dostępu Rzeszowa do morza! Bardzo mili i ładni chłopcy, wokalnie radzący sobie średnio, za to śpiewający pieśni ogólnie znane, toteż publiczność wtórowała dzielnie i coraz śmielej.
Trochę się obawiałam, jak też ludzie rozochoceni gromadnym ,,Morze, nasze morze...'' nagle przestawią się na stary, dobry swing z lat 30-tych ubiegłego wieku. Pewnie nastąpi ogólny pośpieszny exodus - pomyślałam.
Ale nie! Większość dzielnie trwała do końca, aplauz był całkiem szczery. Może za sprawą naczelnego Szantymena RP, Jurka Porębskiego, który ujawnił tym razem swoje pierwotne, jazzowe oblicze. Dmuchając udatnie w złotą trąbkę...
Tak czy owak, bardzo miły wieczór, o wiele ciekawszy, niż się to zapowiadało!
Jeżeli dobrze kojarzę, to szantymeni z Rzeszowa nnazywają się "Klang", śpiewają głównie a'capella i jeszcze do niedawna był to zespół dość znanego blogera, Scovrona...
OdpowiedzUsuńKłaniam nisko:)
A to faktycznie udany wieczor:) to takoz udanej niedzieli zycze:)
OdpowiedzUsuńJa też lubię szanty
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
no to miło:))))
OdpowiedzUsuń...każda impreza przy dobrej muzie jest fajna...
OdpowiedzUsuńTak jest!
OdpowiedzUsuńOj, miło...
OdpowiedzUsuńMy, ludzie morza...:)))
OdpowiedzUsuńUdana była!
OdpowiedzUsuńZaiste, to oni!
OdpowiedzUsuń