Chuci (chucie?) w moim wieku, oczywiście, już raczej kulinarne... Choć i chuć właściwą też jeszcze odczuwam, a jakże!
Z Rodzicami u boku, mieszkając w Gdyni, dochowywałam wiary kuchni stricte polskiej. Tak circa ze 20 potraw w kółko. Z zup żurek, pomidorowa, krupnik, jarzynowa. Z mięs kurczę pieczone i nadziewane, pieczeń wołowa, żeberka, szynka wieprzowa w sosie , mielone, kotlety ze schabu, kurzego cycka, indora. Do tego placki ziemniaczane i takie z jabłkami, naleśniki na słono i słodko, kulebiak z kapustą i grzybami. Wsjo!
Teraz, gdy jesteśmy tylko we dwoje, mogę sobie nieco poeksperymentować! Jedyne ograniczenie - obiad nie może być słodki! Bo wtedy Małż uzna danie za nie-obiad...
Oboje na szczęście nowościom sprzyjamy! Oczywiście, jakiś element ryzyka jest. Dlatego nowinki produkuję tylko w te dni, gdy jeszcze jakaś porcja z dnia poprzedniego może ewentualnie nakarmić zgłodniałego po korporacyjnej dniówce Małża. By w razie wtopy głód chłopu w oczy nie zajrzał...
A wtopy się zdarzają, bo ja do przepisów i receptur nie mam nabożnie perfekcyjnego podejścia. Zawsze coś tam odejmę, coś dodam. Wedle osobistego uznania. W efekcie raz na trzy-cztery podejścia zdarza się jeden falstart! Taki gruntowny, że po prostu poczęstować produktem można jedynie... kosz na śmieci!
Mimo wpadek nie ustaję w eksperymentach. Ostatnio mocno się szykuję do risotta z grzybami. Ryż odpowiedni nabyty, grzyby od dziecek małych podgotowane i zamrożone. Bulion się uzyska z kostki knorrowej... Musi się udać! Po niedzieli.
A jutro po raz pierwszy pieczemy chleb z dodatkiem włoskich orzechów! Naobierałam dziś sporo, bo już podeschły, trochę posiekałam, trochę zmełłam. Dodatek do siemienia, sezamu, kminku, słonecznika...
nauczyłam się paru nowych rzeczy od synowej, kiedy dzieci mieszkały z nami przez kilka miesięcy, różności ze szpinakiem, fetą, no i suszi.
OdpowiedzUsuńChleb z orzechami uwielbiam:)
OdpowiedzUsuńEksperymenty kuchenne też lubimy a, że czasem coś nie wyjdzie ... w końcu człowiek na błędach się uczy;)
Trzeba dobrze przemyśleć używanie kostek rosołowych, bo to bardzo niezdrowy produkt, a łatwo go zastąpić przyprawami. Skład kostki: sól (!), tłuszcz roślinny utwardzony (!), wzmacniacze smaku: glutaminian monosodowy, inozynian disodowy, guanylan disodowy, skrobia, tłuszcz kurzy (3%), aromaty (w tym gorczyca), kurkuma, marchew, cukier, ekstrakt drożdżowy, natka pietruszki, nasiona selera, kwas cytrynowy, ekstrakt mięsa kurzego (0,01%), barwnik: karmel amoniakalny. BRRRR.....
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze, że do risotta najlepsze jest wszystko świeże: na bulion wystarczy ugotować marchewkę, pietruszkę, kawałek selera, dać soli i pieprzu, listek laurowy, 15 minut i gotowe, zamiast chemicznej kostki :-)
OdpowiedzUsuńpopieram. Raz na jakoś czas gotuję bardzo esencjonalny rosół i zamrażam w malutkich pojemnikach, potem jest jak znalazł.
OdpowiedzUsuńSzpinak kocham, a dziś musiałam wyrzucić całe opakowanie, bo mi się zapomniało, że nabyłam tydzień temu...
OdpowiedzUsuńEksperymenty robię tylko wtedy, kiedy na wszelki wypadek jest coś gotowego w zapasie.
OdpowiedzUsuńTo się wystraszyłam! Nie, naprawdę wiem o tym doskonale i staram się unikać, ale nie zawsze się udaje...
OdpowiedzUsuńRacja, absolutnie!
OdpowiedzUsuńStaram się podobnie czynić. Zanim Małż pochłonie...:)
OdpowiedzUsuń