Chciałam odciążyć Małża, który wciąż jeszcze rewolucję komputerową przeprowadza, więc postanowiłam osobiście w tym roku wybrać miejsce na walentynkową kolację. Na trójmiejsko-okolicznym portalu prześledziłam ponad 100 propozycji. A priori odrzucałam te bardzo drogie oraz te mocno odległe terytorialnie.
Ponieważ rok temu w naszym powiatowym miasteczku spędziliśmy bardzo miły wieczór, uznałam, że nie ma po co jeździć ,,aż'' do Gdańska czy Sopotu, skoro i o krok od grajdołka może być sympatycznie. I wybrałam... O, ja naiwna!
Miejsce obroniło się li i jedynie serwowanymi daniami. W trzech czwartych, albowiem danie główne było najmniej atrakcyjne. Za to obsługa? Koszmar!
Rezerwując stolik podałam godzinę naszego przybycia oraz zestaw menu, które wybraliśmy. Dojechaliśmy co do minuty, jak to my, niepoprawnie hiperpunktualni. Pokazano nam stolik, po czym przez kolejne 10 minut nie działo się nic. Tłumu żadnego w lokalu nie było, broń Boże. W końcu podeszła pani kelnerka i wręczyła nam kartę dań. Nie bardzo wiedzieliśmy po co, skoro ustaliliśmy wcześniej cały zestaw. No ale nic to, przejrzeliśmy z ciekawości. ,,Już'' kwadrans później pani zainteresowała się nami ponownie. Poinformowałam, że przecież zaklepaliśmy sobie zestaw nr 2 i dodałam, że wybieramy białe wino. Poprosiłam też o herbatę. Po kolejnych 15 minutach dostaliśmy wino, chwilę potem i herbatki się doczekałam.
Od tego momentu minęło dokładnie 40 minut, po których to (i po zdecydowanej chęci pierzchnięcia!) pojawiła się przystawka. Doniosła ją nie ,,nasza'' kelnerka, lecz młoda osoba z kuchni, stawiając najpierw talerz przed Małżem (!). Zmilczałam, poprosiłam tylko mojego współbiesiadnika, by przy następnej dostawie zaznaczył, że najpierw powinna dostać potrawę kobieta.
Przystawka rozbroiła nieco nasze niezadowolenie, bowiem była naprawdę bardzo, bardzo dobra. Trzy pierogi z łososiem i twarogiem, polane bardzo smacznym sosikiem. Estetycznie podane.
Czekając na zupę zauważyliśmy, że parze siedzącej za nami (nie walentynkowej) podawano dania w taki sposób, że gdy pan kończył swoje, partnerce dopiero dostarczano. No cóż, dobrze, że akurat my mieliśmy cztery razy to samo...
Na zupę czekaliśmy już niedługo, jak na panujące w lokalu zwyczaje, bo zaledwie 12 minut od zabrania talerzy po przystawce. Tym razem podawała kelnerka i zachowała standardy - dostałam zupkę jako pierwsza. Znów coś bardzo dobrego. Mocno esencjonalny wołowo-drobiowy rosół z odrobiną cieniutkich paseczków warzyw (zapomniałam, jak się te paseczki nazywają) i trzema plastrami mięciutkiego mięsa kurzego.
No i danie główne. Opis potrawy bardzo zachęcający, ale wykonanie znacznie gorsze. Może dlatego, że my mało światowi? Okazało się bowiem, że jakoś nie lubimy... kasztanów. O ile to, czym nadziano kurzęcą pierś, rzeczywiście kasztanami było. Bawiąc w Paryżu nie mieliśmy okazji tego specjału spróbować, bo na Placu Pigalle oprócz ulewnego deszczu nie było nawet żywego ducha... Bardzo proszę, jeśli ktoś z Was miał okazję spróbować, powiedzcie, czy to taka nieco słodka papka?
Dobre były podane do tej kasztanowej piersi małe kluseczki (gnocci?), ale polano je dziwnym w smaku sosem. Generalnie byłam już prawie najedzona po pierożkach i zupie, więc bez żalu zostawiłam połowę porcji. A kasztanową masę niemal w całości.
Na deser lody. Nie moja to bajka, ale raz w roku, gdy podane z ozdóbkami, mogę zjeść. Te akurat były znakomite! Za to kawa, którą sobie Małż zamówił na ostateczny deser - ohydna! Jak najgorsze wspomnienie z czasów kartkowych...
Śmiała się ze mnie Asia, gdy jej w przeddzień wyjawiłam nazwę lokalu. - Mamo, w życiu bym nie poszła do czegoś, co się nazywa ,,Kaskada smaku''! Może trochę racji miało dziecko?
Wrócę jeszcze na moment do Walentynek z poprzedniego roku. Wtedy sala była pięknie przygotowana na okoliczność, do kolacji przygrywał na skrzypcach rosyjski artysta, stworzono po prostu atmosferę. Miałam prawo sądzić, że skoro ,,Kaskada..'' reklamuje się w internecie ze świąteczną kolacją, to się jakoś do niej przygotuje. Tymczasem prócz paru serduszek z napisem ,,I love you'' rozwieszonych tu i tam... Nic!