niedziela, 20 listopada 2016

Weekendowe atrakcje

Dziecka większe od jakiegoś czasu marzyły o małym odpoczynku od potomstwa i spędzeniu kilku godzin sam na sam. W sobotę zaoferowaliśmy gotowość opieki nad Stasiem i Sebą. Przyjechaliśmy po czwartej, młodzi się szybko zebrali i pomknęli ku chwilowej wolności...


Małż jeszcze na godzinkę wyskoczył do Asi, by pobrać niepotrzebny im mebelek, w sam raz do naszej odgruzowanej piwnicy. Godzinę po tym, jak wrócił, usłyszeliśmy zza okna jakiś huk...


Może nie biegiem, ale wyszliśmy na zewnątrz, a tam w ogrodzie dwa domy dalej słup ognia! Płonęło auto, jak nas poinformował przebiegający przechodzień. Po dość długiej chwili zjawili się strażacy pożarni i rozpoczęli akcję gaśniczą...


Wnukowie, kompletnie niezainteresowani zamieszaniem, tkwili przy swoich laptopach. Sebastian na wieść o pożarze zareagował słowami: - Aha! Na pewno! Dziadek mnie oszukuje... Jednak poproszony o podejście do okna uwierzył, gdy zobaczył strażaków.


Gdy wrócił Szymon z Hanią, też nie bardzo chcieli uwierzyć, że mieliśmy podobne ,,atrakcje''...


Dziś z kolei dzwoni do mnie nasza kołobrzeska Halinka. - Słuchaj, martwię się o naszą Maryśkę (poznańską). Dzwonię od dwóch dni, nie odbiera, nie oddzwania, nigdy się tak nie zachowuje, może coś się stało?


Tu sobie uprzytomniłam, że naszą ostatnią rozmowę w czwartek późnym wieczorem coś nagle przerwało, a gdy próbowałam oddzwonić, Marysia nie odbierała... I udzielił mi się częściowo strach Hali. - Poczekajmy do wieczora - zaproponowałam - Marysia często w weekendy sędziuje zawody pływackie, wtedy ma wyłączony telefon.


Hala się zgodziła, ale za chwilę znów dzwoni. - Ja jednak się boję... Moja przyjaciółka ze Szwecji też tak dwa dni nie odbierała, a potem... No, wiesz, znaleźli ją sąsiedzi, martwą.


Matko kochana! Tu już się włos ostatni mi na głowie zjeżył, szczególnie, że nasza wspólna przyjaciółka od zawsze chora ,,na wszystko''. A i wiek po temu, by coś się mogło nagle wypieronić. - Dzwoń do Ani! (córki) ! - zarządziła Hala. - Ja nie mam do niej numeru.


Zadzwoniłam. Ania specjalnie się nie przejęła, ale obiecała, że spróbuje. Po chwili telefon: - Mama odebrała, ale zaraz się rozłączyła!


Uff! Znaczy żyje! Kamień z serca. Potem krótki sms: ,,Padam z nóg, idę spać, zadzwonię jutro''. Więc ani chybi sędziowanie było...


Taki to weekend miałam!


4 komentarze:

  1. Łikend z atrakcjami, choć ja jednak wolę święty spokój ;-)

    Chciałam Ci się pochwalić, że w sobotę będziemy z Mężem w Teatrze na Plaży na spektaklu "Gołoledź". Już się nie mogę doczekać :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudnie! ,,Gołoledź'' jest rewelacyjna!

    OdpowiedzUsuń
  3. Atrakcje z gatunku podnoszących ciśnienie. A w weekend chce się zazwyczaj trochę spokojniej bytować :-) .

    OdpowiedzUsuń

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...