Asia, dobre dziecię, odciążyła nas w tym roku z części wizyt pierwszolistopadowych. Od kilku lat, gdy już Rodzice ze względów zdrowotnych nie bywali na rodzinnych cmentarzach, ustalaliśmy, kto jedzie, a kto zostaje w Gdyni i szykuje familijny obiad. Raz Asia gotowała, raz ja.
Jak w każdej rodzinie, miejsc do odwiedzenia w Święto Zmarłych, przybywa.Jako dzieciak bywałam najpierw tylko u dziadka Jana, ojca Mamy. Potem doszedł grób rodziców Taty. I przez całe lata to było wszystko. Od listopada 1984 roku odwiedzamy moją Babcię Czesię na cmentarzu w Gdyni. Potem zmarła siostra Mamy, jej mąż, córka i syn. Oraz rodzice mojej kuzynki Edyty. I wreszcie wujek Witek z klatki obok. Wszyscy pochowani na nowym cmentarzu w Wejherowie. W tak zwanym międzyczasie odeszli rodzice Małża, spoczywający w Skarszewach.
Tak z jednej nekropolii zrobiło się pięć! A jeszcze powinnam odwiedzać cmentarz we wsi gminnej, gdzie liczni znajomi i przyjaciele...I do Stefka, męża szwagierki Adelki, wypadałoby zajrzeć!
Największym sentymentem darzę cmentarz najdawniejszy, ten, gdzie spoczywa mój nieznany dziadek Jan. To jednocześnie najpiękniejsze i najsmutniejsze z miejsc odwiedzanych 1 listopada. Piękne, bo wielce majestatyczne, dzięki wiekowym drzewom. Smutne, bo wiele grobów od dawna zaniedbanych, opuszczonych, napisy zatarte, płyty pozapadane. Na lewo i prawo od dziadka od lat nikt nie przybywa... Zapalamy tam czasem lampki!
Może ktoś stwierdzi, że to głupie, ale od dziesięciu lat palimy też świeczkę naszej pierwszej wilczycy - Irce. Spoczywającej w ogródku, pod bluszczem...
W sobotę Zaduszki Jazzowe u Franciszkanów. Tylko raz przez ponad 10 lat opuściliśmy... Tym razem nie darujemy!