Nie do wiary, jak rozczulająco działa widok maleństwa stawiającego pierwsze, nieporadne kroczki!
Kiedy własne pociechy zaczynały chodzić, przyjęliśmy to z Małżem jako coś oczywistego, nad czym nie ma się co zastanawiać. Ot, przyszła pora, to i ruszyły!
Z synami Pierworodnego spotykamy się stosunkowo rzadko, więc ich pierwsze ,,dwunożne'' próby w zasadzie nas ominęły. A może nie pamiętam dokładnie, w końcu to już ładnych parę lat temu...
Kiedy w sobotę Iga zaprezentowała nam pierwszy spacerek po naszym M-3, taki nieskoordynowany, z ogromnymi problemami przy zawracaniu itp... No, obydwoje mieliśmy łzy w oczach! Przyznać trzeba, że mimo znacznego ,,chybotu'', mała ani razu nie upadła. Dzielna panna!
***
Mój kolejny późny debiut dość bolesny jest, i to obustronnie. Całe zawodowe życie spędziłam ucząc polskiego wyłącznie polskie dzieci. A tu przyszło mi na stare lata podjąć się nauki obcokrajowca. Przemiłego zresztą, płci żeńskiej, zza naszej wschodniej granicy. Z jednej strony pozornie łatwiej o tyle, że języki podobne. Z drugiej owo podobieństwo bywa źródłem nieustannych kłopotów. Mordujemy się więc obie - ja w przekonaniu, że już chyba nie potrafię uczyć, ona - załamana, że tak trudno, szczególnie w kwestii pisowni. Bo przecież i alfabet inny, i ta nasza skomplikowana ortografia...
Nie poddajemy się jednak i brniemy...