sobota, 29 listopada 2014

Prawie jak w Lotto...

Niemal nie zauważyłam, że stuknęło mi dwa i pół miliona odwiedzin!  Prawie jak  kumulacja...


***


Dziś druga wizyta w hurtowni Szczepan. Owocna bardzo! Trochę nabytków do domu, coś tam drobnego na upominki... Dla rodzinnych kobiet. Generalnie w porządku!


***


W południe wyprawa do Galerii Kociewskiej w Tczewie, z obiadkiem u Matki - szefowej naszego KGW, współwłaścicielki pizzerii. Nareszcie damy zarobić komuś znajomemu!


Tak na marginesie - tyję! Nie wiem od czego, wszak wyrzekam się wszystkiego, co kaloryczne... Z|nów prawie dwa kilo do przodu... Pizzy na co dzień  przecież nie jadam, żadnych innych bomb kalorycznych takoż. Niejako przy okazji stwierdzam, że dieta antycholesterolowa nie sprzyja pozbywaniu się kalorii. Bo np. zaleca się 2-3 razy w tygodniu spożywanie tłustych ryb! Z przyjemnością korzystam z tej podpowiedzi. Śledzie w różnych postaciach, wędzona makrela, a jakże! Dopiero co była dziś na kolację. Pół sporej sztuki...


***


Pierwsza ,,wsadzonka'' świąteczna za mną. Mimo bólu plecków przygotowałam dziś bożonarodzeniowy pasztet. Małż wydatnie wspomagał. Półprodukt  niemal gotowy zamrażam, gdy przyjdzie czas - upiekę! Za tydzień przygotuję pierogi. Też do odmrożenia. Barszczyk z buraków już się kisi... Niewiele będę mieć do roboty przed samymi Świętami. Kapustkę wigilijną też zrobię zawczasu i w słoikach zapasteryzuję!


***


Mogłabym się generalnie nie przejmować losami mojej ex-szkoły. A jednak... Gdy słyszę, że obecną  panią dyrektor chcą odwołać, burzę się! Bo kobita ma wizję, robi wiele dobrego, jest po uszy zaangażowana. A tymczasem władza aktualna ma jakieś wąty... Bez sensu! Zobaczymy, co się okaże po drugiej turze... Oby wygrała konkurentka obecnej wójtowej...

środa, 26 listopada 2014

Takie ploteczki niewinne

No i stanie się za kilka godzin! Moja niemiecka Basia dołączy do grona żwawych 60-tek! Prawie najmłodsza z nas, bo jeszcze jedna taka ,,smarkata'' z początku grudnia się przyczaiła... Basiu Kochana, serdecznie Cię ściskam!


***


Dziś zebranie Koła Gospodyń. Sporo pracy mamy w grudniu! Zdecydowałyśmy się obstawić trzy imprezy z pięciu, w których możliwy był nasz udział. I na sam początek nowego roku mamy jeszcze super-gratkę! Ale o tym sza! Bo to wielka tajemnica...


***


Mam nadzieję około czternastej zamknąć wreszcie sprawy mikrospadkowe po Rodzicach. Wszystkie dokumenty zgromadziłam w końcu do kupy. Chciałabym już zamknąć ostatecznie ten rozdział! Sądy i urzędy wszelkiej maści to nie są moje ulubione miejsca... Zostanie jeszcze, last but not least, ,,skarbówka''! Oby bezproblemowo.


***


Wyobraźcie sobie, a zastrzegam, że to niełatwe, iż szkoła, do której chodzą moi wnukowie, zorganizowała festyn pod gołym niebem z okazji... Międzynarodowego Dnia Toalet. W ubiegłą sobotę. Sponsorem imprezy była instytucja pod tytułem ,,Toi-Toi''! Jakie tam się odbyły konkursy z nagrodami, nie wiemy (bo wnuki chore były akurat) , ale wyobraźnia może sporo podpowiedzieć... Pierworodny błysnął licznymi pomysłami, jednak cytować nie będę, bom wrażliwa, a Wy pewnie też!


***


Jak w wielu miejscach w kraju,tak  i nas czeka druga tura wyborów na wójta. Jedna z kandydatek próbowała mnie dziś agitować o dziewiątej rano! Drzwi nie uchyliłam, bom jeszcze w dezabilu paradowała, z głową nieumytą. Zresztą nie była to moja ,,faworyta''... A urzędująca obecnie szefowa gminy. Kontrkandydatkę znam od ponad dwudziestu lat, jestem jak najlepszego zdania, dwie kadencje jako radne współpracowałyśmy owocnie. Cóż, kiedy ohydne plotki, z palca wyssane,  zaczęły krążyć! Nie jestem dobrej myśli... Szkoda!




poniedziałek, 24 listopada 2014

Właśnie obsycham...

... to znaczy oczęta mi obsychają po ukończeniu lektury.


W sobotę Małż po raz jedenasty załadował mi do ,,Zygusia'' kolejną porcję książek. Jak zwykle - 5 kryminałów, 5 powieści o charakterze mniej lub bardziej romansowym. Zaczynam zwykle od lektur pogodnych, by potem dopiero pogrążać się w mrokach  zbrodni i dewiacji.


Na pierwszy ogień poszło coś, o czym już nie pamiętam. Ot, czytadło pospolite. Dziś zaczęłam ,,Magiczne miejsce'' Agnieszki Krawczyk. Tytuł skojarzył mi się sympatycznie z jednym z filmów mojego ulubionego Jana Jakuba Kolskiego.


Dawno nie miałam do czynienia z tak uroczą bajką dla dorosłych. Rzeczywistość ukazana w powieści jest kompletnie abstrakcyjna, ale za to jak się to czyta! Zawsze się odżegnuję od sentymentalizmu w życiu, ale w książkach to co innego... Zanurzyć się choć na parę godzin w świecie, gdzie nie ma zawistników, oszustów, krętaczy - bezcenne!


***


Jeszcze jeden fakt medialny mnie dziś ucieszył. Zwycięstwo ciemnoskórej dziewczyny w ,,Tap madl''. Może  program generalnie dla nie bardzo wymagających, prawda. Ale wyraźnie coś drgnęło w kwestii tolerancji. Nie śledziłam całości, jednak finał mnie zaciekawił właśnie z socjologicznego punktu widzenia. Byłam szalenie ciekawa, na kogo postawi ,,głos ludu''. Na pewną siebie, bardzo profesjonalną, acz mało sympatyczną blondynkę? Na olbrzyma o pięknym ciele i mało ,,filmowej'' twarzy? Czy na uroczą, wiecznie uśmiechniętą, bardzo koleżeńską czarną piękność?


To, że widzowie postawili przede wszystkim na charakter, bardzo mnie uradowało!


***


Pierwsze płatki śniegu dziś spadły! Przemieszane z deszczem... Apage, satanas! Nie marzę o nadejściu zimy...


sobota, 22 listopada 2014

Dwugłos handlowo-rozrywkowy z nutką sentymentalizmu

Cztery koła kangoora zawiodły nas dziś do hurtowni pt. Szczepan. A to z powodu zbliżającej się dorocznej imprezy charytatywnej w mojej szkole. Mimo absolutnego braku zdolności manualnych oraz zmysłu plastycznego zachciało mi się wykonać dwa stroiki świąteczne na aukcję. Albowiem zobaczyłam w znajomym sklepie wersję zorganizowaną w szklanym naczyniu. I bardzo mi się ten pomysł spodobał!


We wspomnianej hurtowni byliśmy przedtem raz, wiele lat temu. Od tego czasu obiekt się znacznie rozrósł. A w środku? Cuda, cuda! Nie obeszliśmy całości, a i tak co i raz oczy mi na wierzch wyłaziły... I bardzo się musiałam pilnować, by nie wydać całej belferskiej emerytury!


Po pierwsze moje ukochane świece, świeczki, świeczuszki! W ilościach kosmicznych. I co jedne, to piękniejsze! W dodatku w cenach bardzo przyzwoitych. Ozdoby świąteczne? Orgia po prostu! Nawet nasz ulubiony rodzaj skrzynek balkonowych, na które polujemy bezskutecznie od dwóch lat, w pełnym asortymencie kolorów i rozmiarów.


A ominęliśmy przecież większość stoisk. Postanowiliśmy sobie ruszyć jeszcze raz za tydzień lub dwa, by na spokojnie, bez pośpiechu, obejrzeć wszystko! Dużo tam możliwości nabycia upominków ,,od Mikołaja''...


***


Z innej beczki.


Oglądam z ogromną radością na ,,Rozrywce'' powtórki ,,Śpiewających fortepianów''. Jaki to był przyjemny program, doskonale prowadzony przez Rudiego Schuberta, z panami Majewskim i Tylmanem za tytułowymi fortepianami. I z czwórką popularnych gości w każdym odcinku. Popularnych naprawdę, a nie jednosezonowych celebrytów... Bardzo mi brak rozrywki na podobnym poziomie w obecnej telewizji!  Minęło niby niewiele lat, ale w kwestii tego typu programów coś drgnęło w bardzo niedobrym kierunku...



piątek, 21 listopada 2014

By krwi serdecznej utoczyć...

... drogę przez mękę odbyć trzeba!


Zbierałam się do tej ,,wyprawy'' jak przysłowiowy pies do jeża. Circa od połowy października. Problem zawsze ten sam - konieczność wstania ,,skoroświt'', czyli przed siódmą. Pora dla emerytki chodzącej spać po drugiej w nocy nieco abstrakcyjna.


Wreszcie się zdecydowałam: dziś albo nigdy! Przestudiowałam miejscowy rozkład jazdy autobusów. Wyszło mi, że o 7.48 mam pojazd wprost do przychodni. Na przystanku zameldowałam się już o 7.30, bo ja przecież hiperpunktualna jestem. I czekam...  Zdziwiona nieco, że żadna młódź szkolna nie przybywa. Nic to, stoję...  Mija 7.55, 8.00 - na horyzoncie autobusu jakiegokolwiek brak!  A tymczasem powrotny z gminnej wsi 8.35. Tymczasem trzeba jeszcze się ,,odkrwić''...


Przejechał pojazd Caritasu, dowożący do ośrodka niepełnosprawne dzieci. Próbowałam zamachać, niestety! Kierowca rozłożył ręce w geście pt. ,,nie mogę!''  Na szczęście jedna z mam dowożących dzieci do przedszkola postanowiła się na mój widok zatrzymać.


Byłam trzecia w kolejce. Spoko, zdążę na powrotny - pomyślałam. Ale... Nagle, gdy już miałam zasiąść na fotelu, zjawiły się dwie panie z gminnej szkoły z krwawiącym sześciolatkiem! Pani pielęgniarka malucha przyjęła bez kolejki, długo go opatrywała, prowadząc przy tym rozmowy z opiekunkami. A ja jak sroka w gnat wpatrzona w zegar! I przytupująca!


W końcu zasiadłam, rękaw odwinęłam, prawą rękę udostępniłam. W tym momencie do pani pielęgniarki telefon od znajomej, która żądała interpretacji swoich wyników EEG. - Pani R. - zakrzyknęłam - nie chcę iść do domu na piechotę!!! Za chwilę mam autobus!


Ok, krew pobrano, pobiegłam na przystanek. Autobus nadjechał dwie minuty później. Wsiadłam, zapłaciłam. I pojazd zaczął kluczyć! To do takiej wsi, to do siakiej... Okazało się, że mogłam spokojnie poczekać we wsi gminnej, by pojazd skończył okrążanie włości... Jednakowoż pożądanej wiedzy nie posiadałam. Niedawno zmienił się nam przewoźnik... A ja nie kumam jeszcze jego bazy!


W najbliższym czasie rozpytam regularnie  podróżujących, co i jak...


***


Sąsiadujący z naszym budynkiem młyn od jakiegoś czasu nieczynny! Z przyczyn, których nie znam. Natomiast zaczynają się pojawiać dłużnicy! Co i raz dzwonią do drzwi panowie, którzy powierzyli młynowi zboże za spore kwoty. Pytają, gdzie młynarze. Nie potrafię udzielić odpowiedzi... Z panami ledwo sobie mówiliśmy ,,dzień dobry''... Smutno tylko, że tak!

środa, 19 listopada 2014

Niemoc taka, że witki opadają...

W ostatnią sobotę otrzymałam odpis wyroku sądu w kwestii nabycia praw do spadku. Od poniedziałku do dziś bezskutecznie próbuję się dowiedzieć, czy mogę zlikwidować dwie założone przez Rodziców w 2006 roku drobne lokaty w dowolnym oddziale banku, czy koniecznie w Gdyni. I trafiam na mur!


Do Oddziału I PKO SA w Gdyni wykonałam przez te 3 dni co najmniej pół setki prób połączenia. Za każdym razem wita mnie żeński alt o barwie sfatygowanego zombie, informując, że mam wcisnąć 1. Wciskam więc i czekam... Do kilkunastu ciągłych sygnałów. Co kwadrans powtórka, średnio od jedenastej do szesnastej. I nic! Nikto nie je doma...


Dziś postanowiłam spróbować z drugiej mańki i zaczęłam dzwonić do oddziału w naszym Pruszczykowie. To samo! Tyle, że bez tego grobowego głosu... Dzwoniłam tak na zmianę do obu placówek, znów kilkanaście prób i... du.a!


Zastanawiam się, po kiego grzyba podają te numery telefonu, skoro w praktyce nikt ich nie odbiera? Podejrzewam przy tym, że próby połączeń z Gdynią nie były darmowe, skoro teoretycznie automat odbierał.


Wieczorem Małż wpadł na pomysł, by zadzwonić na infolinię całodobową do centrali banku. Owszem, udało się. Po circa czterech minutach słuchania muzyczki... W końcu przemówił do mnie żywy człowiek płci żeńskiej. Ale... - Nie udzielamy aż TAK szczegółowych informacji - usłyszałam.


I co Wy na to? Czy ja wymagam zdradzenia mi supertajnych danych? Chcę tylko wiedzieć, czy muszę przedsiębrać całodniową wyprawę do Gdyni!


Z innej beczki.


Jakiś czas temu złożyłam w ZUS-ie (któż go nie kocha, prawda?) wniosek o przeliczenie mojej wcześniejszej emerytury. Dziś pani Listonoga przyniosła od nich pismo. Zasiadłam ze świeżo zaparzoną herbatką do korespondencji z pewną dozą adrenaliny. Bo to loteria - dołożą czy nie? Koleżanki moje różnie wypadły - ktoś dostał 2 grosze więcej (!), ale ktoś inny niemal dwie stówki. Najważniejsze, że obciąć nie mogą...


Zaglądam więc ochoczo, a tam... Powiadomienie, że sprawa się przeciągnie o kolejne 30 dni, albowiem w moich dokumentach w Urzędzie Gminy są nieścisłości. W kwestii momentu rozpoczęcia pracy oraz wysokości wynagrodzenia z dwóch lat.


Osoba obsługująca aktualnie sprawy oświatowe w gminie lada dzień idzie na macierzyński. W dodatku.. A, nie będę się pastwić nad przyszłą matką! Nie jestem potworem...


Tak czy siak nie mam ja szczęścia do spraw urzędowych...



sobota, 15 listopada 2014

Jak na lekarstwo...

Szpetnie się zaziębiłam, pierwszy raz od listopada 2011, kiedy to w Gdyni dopadła mnie zaraza. Tam chyba w grę wchodził jakiś alergen, bo kichałam i kaszlałam aż do Nowego Roku...


W przypadku podobnym wiem z doświadczenia, że najlepiej pomaga mi syrop typu pini oraz sztyft do przetykania nosa. Plus spory zapas miękkich chusteczek higienicznych. No i ten przysłowiowy tydzień mus odcierpieć.


I teraz do ,,ad remu'', czyli do meritum.


***


Nie zarejestrowałam w pamięci momentu, gdy jak kraj długi i szeroki rozmnożyły nam się apteki. W każdym razie w naszym powiatowym Pruszczykowie sporo ich... Aby nabyć tak banalne leki, jak wspomniane wyżej, niekoniecznie trzeba się udawać do placówek najbardziej obleganych. Wiem doskonale, gdzie się udać, gdy zachodzi potrzeba zrealizowania mojej kwartalnej recepty, choć i tak najczęściej na część leków trzeba poczekać dzień lub dwa. Nie mam pretensji, moje specyfiki to nie aspiryna, nie muszą zalegać w ilościach większych.


Niemniej mam prawo myśleć, że syrop i sztyft to nie są leki  nadzwyczajne, z wyższej półki. Dwie kolejne apteki, na które się dziś  na trasie zakupowej szykowałam, okazały się nieistniejące! Jedna rzeczywiście w miejscu mało uczęszczanym, ale druga w samym centrum miasta, obok bardzo popularnej piekarni. I też już ,,miniona''. Została mi taka na stosunkowo nowym osiedlu, co do której od jakiegoś czasu nie mam już złudzeń. Ale - myślę sobie - takie banały chyba mają?


No, niekoniecznie! Jakieś dwa tygodnie temu zagadnęłam tam o bardzo popularny lek gastryczny. Nie było! Dziś nie lepiej - syrop owszem, choć nie ten, który chciałam, sztyfcika brak... Nie do wiary niemal, bo to w każdej placówce przy samej kasie zalega zawsze. A jednak!


Apteka przy dość popularnej przychodni usytuowana. Pacjenci zapewne często wychodzą z receptami i kierują się, gdzie najbliżej. A tam? ,,Nie ma, nie ma, nie ma...'' - recytuje pan lub pani, jak mantrę. Oboje zresztą  nadzwyczaj flegmatyczni!


Aby się przypadkiem nie rozpętało piekiełko, zaznaczam, że generalnie nie mam nic do aptek i aptekarzy! Ta placówka to jednak ewenement. Dziwne tylko, że trwa, gdy inne w mieście, znacznie lepsze, upadły...


Do jednej z ulubionych aktualnie dostęp utrudniony z powodu robót drogowych ,,szeroko zakrojonych'' przed wyborami... Tam na pewno dostałabym, co trzeba! Cóż, polityka i  w aptekarstwo wkroczyła! Niestety...

czwartek, 13 listopada 2014

Z inspiracji Uleczki

Czyli o tym, co do kawy czy herbaty mieć w domu wypadało...


Na niedzielę musiało być ciasto. Z masochistyczną zajadłością Babcia przeważnie wybierała drożdżówkę z kruszonką, rodzynkami i skórką pomarańczową. Do dziś mam w głowie taki  obrazek - Babcia długo i z pasją wyrabia ciasto, to bijąc je pięściami, to klepiąc, a ja stoję obok i za żądanie ocieram Jej pot z czoła. A perli się obficie... Bo takie wyrabianie trwało prawie godzinę.


W wersji ,,lajtowej'' bywała biało-czarna babka. Dla mnie żaden rarytas, części jasnej nie ruszałam w ogóle, jedynie tę z dodatkiem kakao. I najlepiej jeszcze z masełkiem, bo babka sucha! W ostateczności z powidłami. Babcia w życiu nie słyszała o kaloriach, więc co ukochane wnusie chciały, to miały! I wyglądały - jak pączki w maśle!


Na co dzień, w razie nagłych a niespodziewanych gości, w metalowych pudełkach  czekały w gotowości ciasteczka. Nie kupne, Boże broń, bo to wstyd dla dobrej gospodyni. Najczęściej były to podłużne ciastka kręcone przez maszynkę do mięsa. Równiusieńkie jedno w drugie jak spod sztancy. Drugi rodzaj to prostokątne herbatniki posypane cukrem kryształem. Wykrawane radełkiem, więc lekko pofalowane na brzegach.


Pamiętam też tzw. ,,amoniaczki''. Jak wyglądały, nie pomnę, jednak zapach amoniaku w całym mieszkaniu jest nie do zapomnienia... Mamidło, jako nadwrażliwe węchowo, produkcji owej nie pochwalało, więc ten asortyment pojawiał się najrzadziej.


Kiedy stery w kuchni przejęła Mama, jako nowość objawiły się ,,owsiki''. Z płatków górskich. I zagościły na długo! Bo wszyscy je bardzo lubiliśmy.


Ja zadebiutowałam, jeszcze w domu rodzinnym, szyszkami z dmuchanego ryżu. Do dziś zdarza mi się czasem ów rarytas wyprodukować. Może to akurat nie ciastko, ale ma tę zaletę, że długo się nie psuje i może spokojnie w pudełku leżakować. Podobnie jak wszelkie ciastka na bazie jednakowej ilości twarogu, mąki i masła. Na słodko lub na słono... Takie np. paluchy z kminkiem lub czarnuszką, boskie!


Dziś, gdy sklepy oferują niezliczone ilości ,,gotowców'' cukierniczych, rzadko komu chce się jeszcze stać przy piekarniku, parzyć ręce o gorące blachy itp. Sama zrobiłam się leniwa w tym względzie. Szukam też przepisów najprostszych, do wykonania w kilka minut, bez długiego babrania się w mące i tłuszczu... Zresztą o nagłych a niespodziewanych gości też coraz trudniej! I wszyscy liczą kalorie oraz indeksy glikemiczne. Ech...


wtorek, 11 listopada 2014

Aby się w święto pożywić...

Niechęć do niedzielno-świątecznego gotowania utrzymuje się u mnie niezależnie od pogody i pory roku. Od połowy września okazji nie było do wyjazdów. Toteż obiad niepodległościowy zamarzył nam się poza domem...


Od dawna dochodziły mnie pozytywne bardzo słuchy o restauracji w niedalekim Kleszczewie. Niecałe pół godzinki drogi, przy trasie często przez nas uczęszczanej w drodze do rodziny Małża. Już w sobotę postanowiliśmy zadzwonić i zarezerwować stolik. Niestety! Pani, która odebrała telefon, poinformowała, że rezerwacje owszem, ale... powyżej ośmiu osób! Znaczy mniejszość jak zawsze - dyskryminowana!...


Doradzono nam jednakowoż, iż jeśli przybędziemy przed czternastą, szansa na miejsce będzie. Trochę wcześnie, jak na nasze zwyczaje, ale wstaliśmy wcześniej, śniadanie zaliczyliśmy dwie godziny szybciej i o trzynastej wyruszyliśmy.


Dwadzieścia cztery minuty później skręciliśmy z głównej drogi, jak prowadziła czerwona strzałka. I oczom naszym ukazał się las pojazdów wszelkiej maści! Chyba z 50 sztuk! Bez złudzeń wkroczyliśmy do lokalu, by zobaczyć szczelnie wypełnioną salę i tłumek ,,sępów'' oczekujących  na zwolnienie stolika.


Nie bawi mnie stanie nad konsumującymi  rodzinami z miną pt; ,,no, jedzcie szybciej!''. Zarządziliśmy więc odwrót! Na szczęście miałam plan B. Wypatrzyłam wczoraj wieczorem w internecie, że parę kilometrów dalej jest restauracja ,,Moja weranda'', która w ubiegłym roku zyskała zaszczytne czołowe miejsce w rankingu powiatowym. Podjechaliśmy. A tam cisza, spokój, w środku może z osiem osób... I przemiła kelnerka.


Nie wiem, czy lepiej nakarmiono by nas w Kleszczewie. Być może... Tu byliśmy jednak całkiem zadowoleni. Przystępne ceny, umiarkowane porcje, potrawy domowe.


***


Za budynkiem restauracji duży obiekt o tajemniczej nazwie ,,Tropical Club''. Pusty w tym momencie, aczkolwiek intrygujący. Przy wjeździe dwie metalowe palmy, neon przedstawia jakieś trzy pląsające panienki. Podobnie zdumiewający jest  fakt, że w naprawdę niewielkiej wiosce funkcjonują jeszcze co najmniej dwie spore restauracje. A może nawet trzy, bo informacje w sieci były troszkę niejasne. Trasa Gdańsk-Starogard to droga uczęszczana, ale znów nie żadna arteria. Atrakcji turystycznych w bezpośrednim otoczeniu zero. Więc skąd tu ów pęd gastronomiczno-rozrywkowy?...


***


Asia dostarczyła mi wczoraj najnowszą książkę M. Musierowicz. Jak zawsze już po circa dziesięciu stronach zostałam wciągnięta na amen. Wracam więc do lektury i nie pójdę spać, póki nie dokończę...

piątek, 7 listopada 2014

Babski raj

Wczoraj bardzo sympatyczne trzy godziny sam na sam z ,,Matką'', czyli szefową naszego Koła. Trochę pracy merytorycznej nad wypracowaniem, poza tym rozmowy na najróżniejsze tematy. Przemiły czas...


A na dziś zarządziłam sabat, albowiem miotły nam już niemal zardzewiały... Nawet nie pamiętam, kiedy się ostatnio zleciałyśmy.


Zrobiłam kartofelkową niemiecką sałatkę, dziewczyny doniosły dwie kolejne. Do tego oczywiście tzw. ,,zdrowa żywność'', czyli czipsiki rozmaite, orzeszki itp. Na usprawiedliwienie ,,grzeszenia'' półmisek z owocami. Hala sączyła piwo, reszta czerwone wino. Cztery godziny plotek - cudnie! Ploteczki niezłośliwe, raczej o charakterze informacyjnym. Kto w ciąży, kto z kim jeszcze, a kto już nie, itp. Troszkę zahaczyłyśmy o nadchodzące wybory, o kulinaria oczywiście, o to, gdzie co najkorzystniej nabyć. Jak to w babskim gronie!


***


Wykonałam po raz pierwszy w życiu zapiekankę na bazie makaronu, nie ziemniaków. Bo mi zostało sporo małych kokardek pełnoziarnistych z Lubelli. Wytopiłam boczek, podsmażyłam cebulę, czosnek i dwie czerwone papryki, rzuciłam na makaron, na to plastry pomidora. Sporo przypraw (papryka słodka, lubczyk, pieprz ziołowy), potem zmieszałam 30-procentową śmietankę (pół szklanki) z kilkoma łyżkami soku pomidorowego, zalałam całość, przysypałam tartym serem i zapiekłam. Dawno nic mi tak nie smakowało!


Dzień wcześniej zadebiutowałam zupą z dyni. Walczyłam z takim okazem wielkości piłki ręcznej czterema różnymi nożami, zanim w końcu dobrałam się do miąższu. Ale było warto! Małż podczas konsumpcji miał orgazm kulinarny wypisany na twarzy... Sapał, mruczał, cmokał, pojękiwał... Najbardziej smakował mu dodatek w postaci prażonego słonecznika!


środa, 5 listopada 2014

,,W smutnym kolorze blue...''

Fryzura asymetryczna, którą mi pani zrobiła tydzień temu, całkiem mi się podoba! Nareszcie nie sterczy mi po lewej stronie odwieczny, a koszmarny ,,wicherek''. Za to siwość ogólnogłowowa mi już zdecydowanie obrzydła...


Znalazłam dziś w zakamarkach kuchennych nabytą jakiś czas temu  farbę pt.  kolor ,,gołębi''. I postanowiłam, że nie zawaham się jej użyć. Małża przymusiłam, by mi pomógł nałożyć. Odczekałam zalecane 35 minut. I...?


Cuś tak pomiędzy lekkim fioletem a smętnym błękitem wyszło! Owszem, siwizny ni śladu, blond żółć takoż odeszła w niepamięć. Za to mam nieodparte wrażenie, że aktualnie mogłabym stanowić parę dla pana  Michała Wiśniewskiego, znów czerwonowłosego... Mam nadzieję, że 2-3 mycia wystarczą, by intensywność koloru znacznie osłabła... I że pozostanie tylko spokojna szarość?


Tak czy owak lepsze to, co aktualne, od byłego!



wtorek, 4 listopada 2014

Bażanty wróciły!

Czyli nie ma rady, idzie zima! Bo to taka nieprzypadkowa koincydencja...


Od dwóch dni, ilekroć wyjdę na taras, widzę, jak uciekają oba dzikim pędem spod orzecha... A nocą znów słychać te ich upiorne metaliczne ,,śpiewy''. Między marcem a listopadem żadnego nie uświadczysz,  za to jak w zegarku mają zakodowane, że zaraz po Wszystkich Świętych należy się w dżungli zameldować!


Nie wiem dokładnie, czy to parka, czy dwa samce. Jeden na pewno ,,chłopiec'', bo nadzwyczaj wielobarwny. I ten akurat  wolniej ucieka... Drugie stworzenie błyskawicznie znika wśród gałęzi, gdy tylko otworzę balkonowe drzwi, więc nie sposób rozpoznać płci.


***


Dziś usłyszałam z telewizora informację, iż zima nam lekką będzie, a na Boże Narodzenie możemy się spodziewać nawet 12 stopni in plus! Czyżby jednak ów słynny efekt cieplarniany?...


Nawet bym się nie obraziła na takie dictum natury... Opału się zaoszczędzi, najgrubsze paletka powiszą w szafie, rośliny nie wymarzną. Za to na przyszłe lato obficie obrodzą wszelkie robale... Coś za coś!


***


Z innej beczki...


Jako starego pedagoga zawsze cieszą mnie informacje o znajomych dążących do zdobywania wiedzy niezależnie od wieku. Niezmiennie podziwiam bratową Małża, która w momencie wyjścia za mąż (w wieku 18 lat) przerwała naukę w technikum, a potem będąc żoną rolnika i matką dwojga dzieci systematycznie się dalej kształciła. Zrobiła maturę, szkołę pomaturalną, potem licencjat, a w lutym przyszłego roku zostanie magistrem!


Teraz inna moja znajoma, dziewczyna już po 40-tce, postanowiła uzupełnić swoje wykształcenie do pełnego średniego. Nie wyklucza też podjęcia studiów. Przy okazji przypomniała mi, że jestem wprawdzie byłą, ale jednak polonistką... Poprosiła, by skonsultować jej pracę z romantyzmu. Skonsultować, nie napisać za nią! Bo takich numerów się nigdy w życiu nie podejmę!


Jakiś czas temu dwie moje koleżanki ze szkoły, pracownice obsługi,  też ukończyły licea, sporo lat po wieku typowym dla tego etapu edukacji. Serce rośnie!...





niedziela, 2 listopada 2014

Przyśpieszenie

Co roku szczególnie szybko mija mi czas od Wszystkich Świętych do Wigilii. Wydaje się, że to niemal dwa miesiące przecież, a jednak...


***


Wczoraj bardzo sprawnie udało nam się odwiedzić trzy cmentarze, bez korków i problemów z parkowaniem. Na czwarty, gdzie Rodzice i Babcia, poszliśmy przez las od Asi. Około pół godziny marszu. Przy okazji psy się wybiegały. Potem Michał ze zwierzakami został, a my w trójkę poszliśmy na grób. Ludzi było mrowie, bo godzina taka wczesnopopołudniowa. Potem obiad u dzieci i do domu, odsapnąć po podróżach...


Zaraz po powrocie jeszcze musiałam upiec chleb, bo  Małż zapomniał w piątek nabyć. Już trochę odwykłam, ale jakoś się udał.


***


A propos chleba przypomnę, że w naszej, liczącej ponad 800 dusz wsi, aktualnie nie ma ani jednego sklepu! Pracujący w mieście i zmotoryzowani robią zakupy bez problemu, ale sporo jest osób starszych, samotnie prowadzących gospodarstwo domowe i tu już kaplica! Owszem, codziennie prócz niedziel przyjeżdża samochód z pieczywem i dwa razy w tygodniu busik ogólnospożywczy. Ale już mięsa czy wędliny nijak nie sposób dostać...


Nasza miejscowa pani sklepowa swój obiekt zlikwidowała w sierpniu i zachowuje się jak pies ogrodnika. Sama nie otwiera, a wynająć nie chce, choć było kilkoro chętnych. Drugi sklep w październiku zburzono, ma niby powstać większy, ale na razie o odbudowie jakoś cicho... Średniowiecze normalnie!


***


Wracając do tytułowego przyśpieszenia - zawsze zaraz po 1 listopada zaczynam pomału rozmyślać o Świętach. W końcu to logistyczne wyzwanie! Co jakiś czas wypuszczam się do Gdańska celem poszukiwania prezentów. Pomału chyba będziemy zmierzać ku ograniczeniu ich ilości, wszak grozi nam już niedługo podwójna licha emeryturka... Trzeba więc stopniowo przestawić rodzinę na program minimum! Nie będzie łatwo się przeorientować po latach ,,dobrobytu''...


***


Parapety wreszcie uwolnione od orzechów! Cały urobek już dostatecznie wysechł. Rozparceluję teraz pomiędzy chętnych i będzie więcej miejsca w kuchni! Codziennie łupię po ok. 20 sztuk dla Małża.  Sama nie spożywam, bo mi nie służą... Jeszcze ani razu nie trafiłam na egzemplarz pusty lub spleśniały!






Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...