I to solidnie. Dwie burze - wczorajsza i dzisiejsza, dostarczyły sporo H2O spragnionemu ogródkowi i roślinom tarasowym. Bo jednak co woda z nieba, to nie z konewki!
Niestety, upał nie zelżał. A że już od maja gorąco, pojawił się u mnie obrzęk ręki, tej pozbawionej większości węzłów chłonnych. Może nie jakiś tragiczny, ale jednak... Nieuzbrojonym okiem zauważalny.
Skierowanie na masaże limfatyczne, opatrzone napisem ,,pilne!'' zaowocowało w państwowym ośrodku zapisem na marzec przyszłego roku. No, do tej pory prawdopodobnie doczekałabym tzw. ,,słoniowatości'' kończyny. Trzeba więc było wysupłać co nieco z emerytury i poddać się zabiegom prywatnie. Pani rehabilitantka zabroniła tego i owego, zaleciła picie dużej ilości wody niegazowanej (fuj!, ale jak trzeba, to trzeba), postraszyła trochę też. Na razie widocznych efektów brak, ale to dopiero kilka dni, więc mam nadzieję, że jednak coś drgnie w dobrym kierunku.
Zalecono mi ćwiczenia aerobowe w basenie. Niestety, w okolicy najbliższej wszystkie baseny z ćwiczeniami do września nieczynne! Zalecana temperatura wody w moim przypadku to 15-17 stopni. Tymczasem najchłodniejsza kranówa, której ciepłotę zmierzyłam w domu, ma blisko 20! A na wyjazd na Alaskę chwilowo mnie nie stać...
Wodę niegazowaną chłepcę bez przyjemności nijakiej, dochodzę już do litra dziennie. A docelowo półtora... Czuję się mniej więcej tak, jakbym codziennie wybierała się na USG. Niestety, nie gasi mi ta woda pragnienia... Jedyny efekt, to częstsze wizyty w kibelku. I lekki, bardzo lekki ubytek wagi, co akurat troszkę cieszy. Kończynę polewam kilka razy dziennie bardzo zimną wodą, ćwiczę regularnie, Małż też się angażuje, nie powiem. Dostał zalecenia, stosuje się systematycznie. Trzymajcie kciuki za powodzenie....