piątek, 27 października 2017

Dwa nabytki

Egoistyczny i altruistyczny.


Najpierw o egoistycznym. Pisałam tu kiedyś, jak to niemal ze łzami w oczach zmuszona byłam pozbyć się ukochanych fioletowych kozaków. Przez kolejne lata nadaremnie poszukiwałam czegoś podobnego, bez rezultatu. W sklepach królowały buty czarne, szare i brązowe, nic poza tym. Do wtorku, Kochani!


Bez większego przekonania zajrzałam do CCC, tylko dlatego, że Małż poszedł do sąsiedniego sklepu szukać jakiejś świetlówki. Patrzyłam sobie najpierw na krótkie botki (oczywiście prawie same czarne), potem na kozaki wysokie na niebotycznych obcasach (same czarne) i tak doszłam do końca sklepu. Na ostatniej półce pod ścianą zobaczyłam nagle coś, na widok czego serducho podskoczyło! Ni to przybrudzony róż, ni to niedojrzała węgierka. Czyli plus minus to, czego poszukiwałam. I w dodatku na prawie płaskim obcasie. Dopadłam, znalazłam rozmiar, przymierzyłam, zakochałam się... Jeszcze dla formalności konsultacja z Małżem (,,no kup, kup, widzę jak ci się gęba raduje!'') i mam!


Nabytek altruistyczny został dziś dostarczony przez kuriera i zajął Małżowi kilka godzin. Doszliśmy do wniosku, że skoro już mamy na stanie kocicę, a pogoda coraz gorsza, trzeba by zwierzaka jakoś zabezpieczyć. I nabyliśmy budę. Z przedpokojem i ,,salonem''. Montaż trwał długo, bo jak to zwykle bywa, jednych śrubek było za dużo, innych za mało, Małż co chwilę biegał do zasobów piwnicznych, ale wreszcie złożył co trzeba do kupy.


Nurtowało nas tylko pytanie, czy kota będzie łaskawa zamieszkać? Niepotrzebnie, bo w kilka minut po wystawieniu mebla na taras już się zadomowiła... Leży sobie teraz wygodnie na starej poduszce i pewnie przyniesie w podzięce jakiegoś gryzonia. A my mamy spokojne sumienia...


poniedziałek, 16 października 2017

Lubię sobie pogrzybobrać...

Szczególnie, a w zasadzie jedynie wtedy, gdy następuje to z ochoty, a nie z obowiązku. Jeśli dodać jeszcze dobrą pogodę, miłe towarzystwo i obecność grzyba w lesie - to już wręcz rozkosz!


I tak się właśnie przydarzyło w piątek i sobotę podczas ,,kołowego'' wyjazdu. A już absolutną wisienką (wedle niektórych truskawką) na torcie było znalezienie sporej gromadki rydzów! W śmiesznym miejscu, w trawie tuż nad brzegiem jeziora. W kilka minut napełniłyśmy wiaderko. I choć potem część okazała się robaczywa, resztę skonsumowałyśmy mrucząc z zachwytu...


Przed ukrytym w lesie sanatorium natrafiłyśmy z kolei na kilkanaście kolonii maleńkich opieniek. Zbierałyśmy na wyścigi, by nas ktoś z personelu nie pogonił. Trafiło się  też sporo maślaków, podgrzybków, kilka kozaczków i jeden duży borowik.


Poza chodzeniem po lesie wyprawa też była bardzo, bardzo udana. Było nas co prawda tylko pięć, za to mogłyśmy się wygodnie panoszyć w wynajętym domku. Jako seniorka dostałam nawet pojedynczy pokój! Domek piękny, nowiutki, pachnący drewnem i doskonale wyposażony, z kominkiem. I my - oderwane od codziennych spraw i obowiązków. Ja akurat najmniej, ale dla pozostałych dziewczyn to był prawdziwy oddech od powszedniej gonitwy. Nasza ,,szefowa'' w sobotę po śniadaniu nagle stwierdziła: - Boże, nie pamiętam kiedy mogłam tak ponad godzinę posiedzieć przy stole, nie usługując nikomu i nie myśleć, w co tu teraz ręce włożyć!


Już się szykujemy na kolejny wyjazd wiosną...

wtorek, 10 października 2017

,,Minął sierpień, minął wrzesień, znów październik i ta jesień...''

No, nie chce być inaczej, niestety... Niestety, bo do drzwi puka listopad. Ale póki co nie jest źle.


Codziennie zakradam się do dżungli na włoskie orzechy. Zbiory różne, czasem ubiegnie mnie sąsiadka i wtedy wracam z kilkoma sztukami zaledwie. Na ogół jednak spora ilość ląduje w dyżurnej, ,,orzeszkowej'' reklamóweczce. Nazbierałam też trochę renet na dżemik, choć w tym roku marne te jabłuszka - nieduże i ,,kostropate''. Małż już tylko bezradnie łepetyną kręci i pomawia mnie o jakieś atawizmy...


Trzy z rzędu weekendy imprezowe się mi trafiły. Dwa już za mną, trzeci, najbliższy, to wypad z dziewczynami z Koła Gospodyń. Na jakieś odludzie wśród lasów. Niewiele nas jedzie, mniej więcej połowa składu, ale dobre i to.


Aha, woreczek się uspokoił. Staram się nie dawać mu powodów do kolejnej akcji wywrotowej. Dlatego mogę się rozrywać, zachowując zdecydowane umiarkowanie w konsumpcji. Mam też więcej siły, by coś w mieszkaniu ogarnąć. Dziś na przykład nastąpił przegląd zapasów kuchennych. I okazało się, że mam mnóstwo herbaty do moich mieszanek. Oraz kilka rodzajów mąki z czasów, gdy namiętnie piekłam chleb. Herbata ocalała, mąki powędrowały do kosza...


Brakuje mi bardzo codziennych niemal pogaduszek przy kawce z moją Beatką. Ale rozumiem, że gdy wraca jej Książę Małżonek, muszę się usunąć. Jutro mamy się na godzinkę spotkać. Będzie o czym poplotkować!


Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...