czwartek, 31 marca 2016

Urodziny Judasza

To podobno wcale nie prima aprilis. Mam taką przedwojenną książkę z horoskopami na każdy dzień roku. Ponoć właśnie 1 kwietnia urodził się biblijny zdrajca, więc inni, którzy tego dnia na świat przychodzą, wróżbę mają dość ponurą... Nie wiem, czy to prawda, bo nikogo takiego osobiście nie znam.


Tak czy owak lubię tę datę, Zawsze czekam, jakie to ,,głupawki'' zaserwują media. Świat wprawdzie pełen jest teraz takich absurdów, że wcale niełatwo odróżnić rzeczywiste fakty od tych pierwszokwietniowych.


W czasach podstawówkowych inwencja koleżanek i kolegów w dniu 1 kwietnia nie odznaczała się zbytnią finezją. Oprócz ,,ale masz plamę na swetrze!'' lub ,,oczko ci poleciało'' niewiele zdarzało się ciekawszych wkrętów.


Z kolei w moim ostatnim miejscu pracy prima aprilis trwał nieprzerwanie przez cały rok szkolny. Celowała w tym zwłaszcza obsługa. Pisałam o ich wyczynach  kiedyś, więc nie będę się powtarzać. Ale aż się boję, bo akurat jutro muszę na chwilę wpaść do tych wariatek...


Przypomnę natomiast, że raz 1 kwietnia był dla mnie bardzo nieprzyjemnym dniem. Kupę lat temu. Gdy przeniosłam swoje imieniny na ten właśnie dzień. Wcześniej obchodziłam, z woli tradycjonalistek - Mamy i Babci - 26 lipca. Bo niby należało mieć imieniny PO urodzinach, a nie PRZED.


Poinformowałam przyjaciół, a jakże. Jednak wszyscy, poza jedną koleżanką, potraktowali moje zaproszenie jako żart i nie byli łaskawi przybyć!


Ciocia Danka (też solenizantka z 26 lipca) do dziś nie przyjęła do wiadomości zmiany. Przeważnie dzwoni bladym świtem i składa mi życzenia. I choć co roku usiłuję prostować, nie ma rady!


W tym roku w dniu imienin wkraczam w nowy etap technologiczny, bowiem Małż uparł się, by mnie wyposażyć w bardzo nowomodną komórkę. Obawiam się, czy nie ZA bardzo? Czeka mnie szkolenie, a nie jestem zbyt pojętną uczennicą... Ale w końcu darowanemu telefonu się nie zagląda w guziczki, nieprawdaż?


poniedziałek, 28 marca 2016

Przemiło, acz z kontuzjami

Tak nam przebiegły Święta.


Towarzysko oba dni wspaniałe! Pierwszy jednakowoż z przygodami. W Lipuszu było słonecznie, ale zimno. Mimo tego przesiedzieliśmy cały dzień na tarasie, okrywając się czym kto mógł. Wewnątrz domku było ze trzydzieści stopni, więc od czasu do czasu krótka rozgrzewka przy piecu i... znów na dwór.


Tradycyjnie odbyliśmy spacer, circa 5,5 km. Tyle dla ,,człowieków'', dla psiaków pewnie z 1,5 więcej, bo to po krzakach trzeba było polatać, to rozczłonkowane towarzystwo do kupy zagonić itp. Nasza starowinka Era, od jakiegoś czasu mało ruchliwa, bardzo dostała w kość. W pewnym momencie po prostu padła! I zaczęła się wręcz przewracać... Żal serce ściskał. Podejrzewałam, że tak może się stać, ale jak tu wytłumaczyć całemu towarzystwu nastawionemu turystycznie, że psina już nie do takich wyczynów stworzona?...


W drodze powrotnej do domu poczułam, że ze mną coś mocno nie halo. Nie przejadłam się, bynajmniej, a jednak? No, cierpiałam srodze przez kilka godzin. Bo jednak na co dzień raczej dietetycznie, a tu i odrobina sałatki, i kiełbaska biała pieczona, i kaczuszki kawałek, o degustowaniu ciast nie wspomniawszy.


Co dziwniejsze, dziś u Pierworodnego Asia i Michał zeznali, że mieli analogiczne sensacje. Małż natomiast nic, rodzina Zięcia też. O co poszło? Pojęcia nie mam, ważne, że odpuściło!


Dziś bardzo, bardzo miłe popołudnie u dziecek starszych. Po wczorajszych atrakcjach jadłam jak wróbelek (co nie znaczy, że tyle, ile sama ważę, wręcz przeciwnie!), więc nie cierpię. Spędziliśmy razem prawie pięć godzin, potem jeszcze zajechaliśmy na cmentarz do Rodziców i w pielesze. Psicę zostawiliśmy w domu, by się zregenerowała. Już wszystko w porządku.


Resztek poświątecznych prawie nie mam, i dobrze! Żurek  tylko został na jutrzejszy obiad, poza tym  nieco sałatki.... Zabierania do domu ciast stanowczo odmówiłam! By nie kusiły...


A ten żurek absolutnie i wyjątkowo rewelacyjny! Sama zakisiłam, pierwszy raz w życiu. I też po raz pierwszy śmietanką zaprawiłam na bogato, 30-procentową... Chrzanu sporo dołożyłam. Jakieś sześć litrów wyszło. Mówię Wam, pychota...

sobota, 26 marca 2016

***

Wszystko gotowe! Lista, co zabrać jutro, a co pojutrze, leży na stole. Pies wykąpany już, ja za chwilę. Koszyczek z zawartością poświęcony, jak należy. Czyli Wielkanoc mnie nie zaskoczy... Chyba, że jutro w drodze do Lipusza znów zapłacimy mandat. Ale to już w końcu nasza nowa, świecka tradycja?...


Pora zatem na życzenia. I tu co roku zagwozdka, by nie było zbyt banalnie, żeby się znów nie powtarzać itp.


W tym dziwnym roku, który od początku  tak burzliwie przebiega, chyba przede wszystkim życzę wszystkim na czas Wielkanocy spokoju. By te Świąteczne dni były naprawdę pełne radości, serdeczności, uśmiechu. Bez zbędnych dyskusji, chyba że o znakomitej jakości konsumowanych delicji. Panie niech odpoczną po przedświątecznej gorączce, panowie niech docenią włożony trud i chwalą, dzieci niech się cieszą upominkami od Zajączka, choćby te były najskromniejsze.  A wtedy wiosna w nas zagości na dobre!



czwartek, 24 marca 2016

Wypiekam

Sama się sobie dziwię...


Co mi się stało, że nagle, po latach wielu, naszło mnie na pieczenie ciast?  I to w takim momencie, gdy nie bardzo jest komu konsumować! Bo większość rodziny na diecie ciągle.


Jeszcze parę miesięcy temu piekłam bardzo rzadko i wyłącznie z obowiązku. Najczęściej na Kołowe imprezy. W dodatku niezmiennie zgłaszałam się pierwsza tylko i wyłącznie na szarlotkę. By żadna z koleżanek mnie nie ubiegła. Na Wielkanoc robiłam ze dwa mazurki, na Boże Narodzenie nic, odkąd Asia przejęła makowce...


Zupy, mięsa, sałatki, surówki - to był mój kuchenny żywioł!


A tu nagle demon cukierniczy we mnie wstąpił!  I w dodatku wszystko mi się udaje... No, koniec świata.


Jeszcze dziwniejsze wydaje mi się to, że zaczęłam robić ciasta,  którymi od lat pogardzałam. W rodzinie Małża bardzo często pojawiał się przy różnych okazjach  tzw. ,,salceson''. Czyli rodzaj murzynka z jabłkiem pokrojonym w kostkę w środku. Odstraszało mnie to samym wyglądem i przede wszystkim nazwą.


Z półtora miesiąca temu wyprodukowałam. Potem jeszcze raz, w wersji udoskonalonej, z żurawiną i orzechami. Na naszą jubileuszową imprezę KGW. Jutro upiekę znów, jako trzecie ciasto na Święta...


Tylko patrzeć, jak dojdzie do tego, że rzucę się na sernik - to akurat ciasto, które próbowałam zrobić jedynie raz, ze 30 lat temu, ale okazało się wtedy klęską straszliwą, więc zaniechałam...


Tak sobie myślę, że może ów pociąg do wypieków to objaw w pełni świadomego ,,babciostwa'', do którego dopiero dojrzałam?....





poniedziałek, 21 marca 2016

Przez parę godzin...

... mieliśmy w grajdołku wiosnę! Tak gdzieś do jedenastej. Bezchmurne niebo, słoneczko, cieplutko, bezwietrznie. Zgromadziłam, co trzeba, do mycia okien i już miałam zaczynać, gdy nagle aura się odwróciła do mnie zadem! Zerwał się silny wiatr, pojawiły się chmury i ochłodziło  się na tyle, że mycie okien zagroziło solidnym przeziębieniem. A potem jeszcze doszedł deszcz...


Zaraz mi się przypomniał zeszłoroczny wyjazd naszego Koła do Jastrzębiej Góry. Też pierwszy dzień wiosny niby, a pogoda identyczna. No, wietrzysko tylko jeszcze silniejsze...


***


Jako że prace na zewnątrz odpadły, postanowiłam skupić wysiłki na dobrym obiadku. Przypomniałam sobie, jak niedawno pani Magda G. w którymś programie marynowała mięso na kotlety w maślance i cebuli. Postanowiłam spróbować. Poddałam temu procesowi fragment indora. Dwie godziny zalegał w zalewie.


Efekt niesamowity! W życiu nie jadłam tak dobrych kotletów... Mięciutkie, wilgotne... Zapomniałam z wrażenia posolić i popieprzyć, ale wcale się tego nie odczuwało. Pomruki Małża podczas konsumpcji - bezcenne!


***


Kolejny mój debiut to osobiście kiszony zakwas na wielkanocny żurek. Stoi od kilku dni w kuchni, pachnie fantastycznie. Na razie jeszcze nie odważyłam się spróbować... Butelkowane sklepowe wyroby czasem bywają straszliwym zajzajerem, już nie raz i nie dwa zepsuły mi efekt. Pewniejsze zdecydowanie  torebki z Winiar....


***


Sister upomniała się o przepis na mazurek. O dziwo, w ,,starożytnym'' kajecie Mamidła receptury brak! Ciast i ciasteczek tam multum, ale tego akurat nie ma... Dziwne, bo odkąd pamiętam, co roku taki sam wyrób się na wielkanocnym stole zjawiał. W pewnym momencie ja przejęłam tradycję, ale robiłam z głowy, czyli z niczego... I wychodził identyczny. Jednak rok temu, po taśmowej produkcji z dziewczynami z Koła, wprowadziłam nowy typ. I taki przepis dziś Basi wysłałam.


Swoje mazurki wykonam w środę. Trzy sztuki. Będą się różnić dżemem i polewą. Z białej, mlecznej i gorzkiej czekolady. A ,,nadziewka'' z porzeczki czarnej, wiśni i moreli.



sobota, 19 marca 2016

Sknerstwo ukarane

Rzadko, bo rzadko, ale zdarza mi się, że z kieszeni łeb wychyla wąż. Jakoś najczęściej w ,,Biedronce''. Może dlatego, że w głowie tkwi, iż tam powinno być wszystko niemal za darmo?...


W piątek zatrzymaliśmy się w drodze do Makro w takiej ,,Biedronce'', którą sobie w żartach nazywamy (bez żadnych złych intencji) ,,robotniczo-chłopską''. Bo klientela tam dość specyficzna.


Przy samej kasie zauważyłam opakowania z kolorową masą cukrową, świetną do wykonania ozdób na mazurki. Dlaczego nie kupiłam? Bo nigdzie nie była widoczna cena, a ja sobie wyobraziłam, że to pewnie drogie! Znaczy, że np. z dziesięć (o zgrozo!) złotych.


W domu swojego ataku skąpstwa pożałowałam, Wielkanoc w końcu raz w roku. Małż też mnie wyśmiał pod hasłem: - No, i kto tu teraz  jest chytrym Kaszubem?


Dziś obleciałam wszystkie ,,Biedronki'' w powiatowym miasteczku. Cztery sztuki. Ani widu, ani słychu! Naiwnie sądziłam, że w tym samym czasie w każdym sklepie jednej sieci jest do nabycia jednakowy asortyment, a tu niespodzianka z gatunku niemiłych.


Nie będę mieć listeczków, kurczaka ani zajączka na mazurkach! I dobrze mi tak!


***


Dlaczego sknerstwo mi się jakoś nie włącza przy suto zastawionym stole? Dlaczego nie mogłam sobie odmówić spróbowania wszystkich (prawie, bo w jednej był śledź) sałatek na imprezie z okazji 50-tki jednej z naszych kochanych Gospodyń? I czy naprawdę nie mogłam podziękować za tort?....



czwartek, 17 marca 2016

O wyższości Świąt...

Zgrzeszę teraz okrutnie, wiem. Ale może to, że jestem szczera, nieco złagodzi grzech. Nie przepadam za świętami Wielkanocnymi! O ile nigdy nie opuściłabym Rodziny na Boże Narodzenie, by np. wyjechać i się na wszystko wypiąć, to na Wielkanoc czemu nie?


Do końca nawet nie potrafię powiedzieć, dlaczego tak jest. Może przez brak tego elementu magicznego, związanego z Gwiazdką, a zapamiętanego od dziecka? Może przez to, że to święto ruchome, więc niejako przypadkowe nieco... Naprawdę nie wiem.


Nawet pod względem gastronomicznym głoszę przewagę Bożego Narodzenia. Wszak wtedy potrawy takie, co to tylko raz do roku, podczas gdy w Wielkanoc, poza mazurkami, klasyka niemal całoroczna. Przynajmniej w naszej rodzinnej tradycji...


Tak czy siak jakieś przygotowania poczynić należy. Wielkich porządków robić nie muszę, bo raz, że nikt do nas nie przybędzie, a dwa, że w dwójkę wielkiego bałaganu nie czynimy na co dzień. Ot, okna umyć wystarczy...


Trochę mi żal, że w tym roku nie bierzemy, jako Koło, udziału w wielkanocnym jarmarku. Ubiegłoroczne pieczenie stu kilkudziesięciu mazurków wspominam z wielkim rozrzewnieniem... Przepis rewelacyjny mi tylko został, więc ze trzy popełnię. Dwa na wynos, trzeci dla nas.


Za to pisanki tegoroczne będę mieć takie, że klękajcie narody!  Beatka mi wyprodukowała siedem  zrobionych na szydełku kordonkowych ,,pokrowców'' na jajeczka, co jeden to piękniejszy... I dołożyła przepis na nowe ciacho!


Na razie nastawiłam zakwas na żurek, według receptury z gazetki. Zobaczymy, czy się sprawdzi? W razie czego zawsze pozostają niezawodne torebki z ,,Winiar''...


Mój osobisty bukszpan wreszcie po latach rozrósł się niemożliwie, więc nie muszę już do święconki nabywać gałązek na ryneczku. Trochę to trwało, ale doczekałam się!


***


W sobotę wybieram się jako obserwator i poniekąd kibic na powiatowy konkurs KGW. Startują dziewczyny z sąsiedniej wsi. My, Grabinianki, za rok...





niedziela, 13 marca 2016

Chociaż nigdy...

.. nie lubiłam Mickiewicza (obrzydził mi go skutecznie polonista w siódmej klasie), jedno muszę mu przyznać. Gdy aktualną rzeczywistość coraz trudniej strawić, nie ma to jak udać się w ,,kraj lat dziecinnych''....


Zebrało mi się dziś znów na wspominki, a impulsem stała się pyszna drożdżówka Beaty, na którą się skusiłam, bo przecież mam słaby charakter...


Rozmawiałyśmy sobie przy tym ciachu o figach, daktylach, skórce pomarańczowej itp. I o tym, że drożdżówka pozbawiona całkowicie bakalii to jednak nie to.


W czasach, gdy pomarańcze były trudne do zdobycia, a o kandyzowanej skórce dostępnej w każdym niemal sklepie nawet nie marzyliśmy, Babcia skórkę taką produkowała osobiście. Do obierania pomarańczy należało się brać z wielką pieczołowitością, by nie zmarnować ani kawałeczka. Pamiętam taką awanturę, gdy wydało się, że ośmieliłam się wyrzucić spory fragment poszarpanej skórki do kosza. Oj, działo się!


Sernik, keks, drożdżówka, świąteczne makowce nie mogły się obejść bez tego cymesu. Absolutnie!


Tato zawsze lubił bardzo suszone figi i daktyle. Na co dzień się takich frykasów nie jadało, ale gdy wyjeżdżaliśmy np. na pracownicze wczasy, wtedy nawet Mamidło pozwalało na parę dni zapomnieć, że trzeba oszczędzać  i łaskawym okiem spoglądało na naszą trójkę (tato, Sister i ja) czerpiącą garściami zakazany owoc. Aha, po kieszeniach Tato upychał jeszcze zawsze migdały, które uwielbiałyśmy!


Wiele zachcianek, normalnie nie do pomyślenia, można było zrealizować właśnie podczas rodzinnych wyjazdów. I zawsze fundatorem był Tato. Na co dzień bardzo zapracowany, mało poświęcający czasu swoim pociechom, stawał się wtedy dobrym wujkiem, rozpieszczającym swoje ,,panny córki''... Myślę, że pracowicie ciułał na takie okazje łaskawie darowane przez ,,naczalstwo'' zaskórniaki, by się potem cieszyć, że sprawia nam radość.


W pewnym sensie kultywujemy tę świecką tradycję. Urlopy są zazwyczaj czasem niemal nieograniczonego rozpasania! Czy to dawniej, gdy dzieci podróżowały z nami, czy teraz, gdy wyjeżdżamy już tylko we dwoje...


Od lat staram się co miesiąc zaoszczędzić ze swojej belferskiej emerytury chociaż 100-150 zł, by je potem, w czasie wyjazdów,  radośnie roztrwonić! Jak Tato...




czwartek, 10 marca 2016

Naśladowcy

Generalnie nie podobają mi się książki pisane przez ,,następców'' lub naśladowców zmarłych autorów. Ale bywają wyjątki i akurat takie trzy przypadki niedawno zaliczyłam.


,,Inicjały zbrodni'' reklamowano jako powieść kryminalną w stylu Agaty, z Herkulesem Poirot, oczywiście, w roli wiodącej. I rzeczywiście, sporo tam było podobieństw do książek mistrzyni eleganckiego kryminału. Jedyne, co mnie nieco raziło, to pewna rozwlekłość zdań. Za dużo słów po prostu miejscami... Styl Christie był zdecydowanie mniej przegadany.


Jakiś czas temu Joanna (dawniej Srebrzysta) zachęciła mnie do przeczytania debiutanckiej powieści Alka Rogozińskiego, który to autor nazywany jest następcą lub kontynuatorem Joanny Chmielewskiej. Ciekawa była mojej opinii, wszak obie jesteśmy wielbicielkami nieodżałowanej Autorki. Gdy w środę dotarłam do Empiku w poszukiwaniu, udało mi się nabyć jedynie drugą z kolei książkę pt.,,Morderstwo na Korfu''. Pierwszej już nie sposób było dostać.


Na razie zaliczyłam jedynie kilkadziesiąt stron (w poczekalni do kardiologa), ale coś z ducha Chmielewskiej rzeczywiście dało się zauważyć. W każdym razie na wstępnym etapie.


Z kolei Beatka pożyczyła mi parę dni temu kryminał będący kontynuacją ,,MiIllenium'' Stiega Larssona. Też się czyta znakomicie! Może nieco mniej mroczna to powieść od trzech oryginalnych, ale jestem dopiero w dwóch trzecich objętości, więc wiele może się jeszcze zdarzyć.


Jeśli chodzi o najbardziej rozczarowujące kontynuacje, na pierwszym niechlubnym miejscu stawiam ,,Diunę''. Niestety!


***


Pani doktor ,,od serca'' ze mnie zadowolona. Więc ja też!






wtorek, 8 marca 2016

,,Wiosna, ach to ty!''

W ogródeczku już wiosna całą gębą! Z dnia na dzień na pigwowcach pojawiły się listki. Ujawniły się krokusy - żółte i liliowe. Pąki ciemiernika lada dzień rozkwitną. Wszystkie inne cebulkowe rosną w oczach!


W dzień słychać skowronki. Cała rzesza innych ptasząt też hałasuje. Koty drą się nocami, aż spać trudno. Tylko sikorki zachowują się klasycznie zimowo i nie zamierzają zrezygnować z pasienia się słonecznikiem!


***


Po Dniu Kobiet  waga drgnęła nie w tę stronę! Trzy tygodnie na sałacie z dodatkami poszło się bujać! Nic to, do Wielkanocy znów post.... Kołki w zęby, tempo dwadzieścia...


***


Stanowczo za wiele w ostatnim czasie odejść znajomych ,,na drugą stronę''. W piątek kolejny pogrzeb. Naszej wieloletniej szkolnej woźnej. Z którą raz było dobrze, raz gorzej. Ale to właśnie pani Renia trzy lata temu mi uświadomiła, jakie skarby kryje moja zaokienna dżungla. Razem zbierałyśmy przez ostatnie  dwa lata orzechy i złote renety...


***


Dziś idę do mojej pani kardio... Po recepty, ale i po radę, jak bezpiecznie przeżyć lot do USA. Zobaczę, co powie...

niedziela, 6 marca 2016

Jubileusz odhaczony!

Taka symptomatyczna i niezwykła  była sobota...


Rano pogrzeb pana Lecha. Ogromny... Jeszcze na takim nie byłam. No, ale był to bez wątpienia człowiek-instytucja, a przy tym wielka osobowość i przemiły facet po prostu.


W domu godzinka odsapki, szybko odgrzany obiad i biegiem na zebranie wiejskie. Nie chciało mi się strasznie, ale czułam się w obowiązku jako członkini Rady Sołeckiej. Po godzinie ulotniłam się po angielsku, by się przygotować na wieczorną imprezę, a przede wszystkim rozgrzać po porannym przemarznięciu na cmentarzu...


Gorąca kąpiel, maseczka na potwarz, charakteryzacja i na osiemnastą zbiórka, by jeszcze z dziewczynami odbyć ostatnią próbę naszego małego show. Jakoś poszło...


Dopóki nie zaczęły się schodzić panie pozakołowe, wydawało mi się, że jesteśmy na stypie, nie na balu. Wszak obowiązywał nas, ,,Grabinianki'', strój czarny od stóp do głów. Dopiero na sam występ dziewczyny miały założyć małe kolorowe kapelusiki i równie barwne boa z piór...


Pań było w sumie ponad 150! Od dwudziestoparolatek po..., jakby tu delikatnie, no powiedzmy, dam w wieku nobliwym. Ważne, że wszystkie chętne do biesiady i tańców.


Tuż po dwudziestej, gdy przybyła oczekiwana pani Wójt, nastąpił moment, który był źródłem mojego stresu przez ostatnie dwa tygodnie. Na szczęście poza małą wpadką na początku, gdy podkład do pierwszej piosenki wystartował za szybko, przedstawienie wypadło znakomicie! Pełen luz, żadnych pomyłek w tekście, ruch sceniczny na szóstkę...  Byłam dumna z naszych dziewczyn. A i owacja stosowna nastąpiła. Uff...


Potem już mogłam spokojnie pląsać, śpiewać wraz z resztą różne ,,jesteś szalona'' itp. Do północy mniej więcej.


Myślę, że to był najbardziej udany z dotychczasowych sześciu Dni Kobiet, które jako Koło, współorganizowałyśmy...


PS. Taka ciekawostka. Gdzieś na początku imprezy rzuciła mi się na szyję z okrzykiem ,,pani profesor, pani profesor!'' kobitka circa czterdziestoparoletnia. ,,To przez panią z latarką pod kołdrą czytałam ,,Anię z Zielonego Wzgórza'', bo pani kazała!'' Rozmawiałam z pięć minut radośnie z kimś... No właśnie - z kim?! Nie mam pojęcia. Gdy się przyznałam koleżankom, że nie rozpoznałam kobitki, uznały, że należy mi się Oscar za świetnie odegraną rolę... A przecież to nie kreacja, tylko skleroza! Mam jednak zasadę, że w takich przypadkach udaję, iż rozpoznaję, by się osobie nie zrobiło przykro...

środa, 2 marca 2016

Seksizm

Antoni, nie czytaj!


Dziś przed próbą afera! Szef lokalu, w którym odbywa się nasz Dzień Kobiet, zaprosił na imprezę klub seniora z powiatu w składzie mieszanym! A przecież chłopom na uroczystość wstęp wzbroniony... Poza dwoma, którzy nam będą przygrywać do hulanki.


Na całe szczęście okazało się, że seniorzy zamiejscowi zrezygnowali. Uff! Nie, żebyśmy miały generalnie coś przeciw płci brzydszej. Absolutnie! Ale na tę akurat okoliczność owszem. Bo panie chcą pobyć same z sobą, nawet czynniki oficjalne męskie (sołtys i szef Rady Gminy) nie przybędą.


***


Próba dzisiejsza już bardzo obiecująca. Dziewczyny opanowały teksty w stu procentach, muzyka wchodzi, kiedy trzeba itp. Tylko z naszych pięknych szali boa pióra się strasznie sypią... Więc zaledwie  jedna z trzech wersji show odbyła się z ich użyciem. By tylko wstępnie ustalić, co i jak, w którą stronę synchronicznie kręcić...


***


Sobota zapowiada mi się bardzo intensywnie. I chyba czasu zabraknie na tradycyjne tego dnia zakupy. Niestety, zaczynam od mało przyjemnej uroczystości, bo od pogrzebu. Osoby może nie najbliższej, ale bardzo miłej i znaczącej wiele w życiu naszej Asi. Potem coroczne zebranie wiejskie, na którym powinnam obowiązkowo być z racji tego, że jestem w Radzie Sołeckiej. Po zebraniu biegusiem do domu, make-up jakiś minimalny , przebranie i na miejsce imprezy! Na szczęście potem już tylko czysta rozrywka....


***


Dziś urodziny Asi. Mojej cudownej córeczki... Pięknej, mądrej, dobrej, zdolnej!




Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...