wtorek, 30 kwietnia 2013

Miało być...

...lekko i zabawnie. Bo z taką radością przybyliśmy w pielesze, do tego kwiecia moc się naszym oczom objawiła. Nawet kapryśna forsycja po latach oszczędzania się w kwestii kwitnienia, cała złota...


Jeszcze przed chwilą przeglądałam beztrosko swoją linkownię, podczytując, jak co wieczór, co tam u Was. I nagle natknęłam się na wpis, który mnie przeraził! Taki jakiś ostateczny... I, cholera, nawet odpowiedzieć nie mogę, bo mi laptop nie pozwala tu, w domu. Zresztą, gdybym i mogła, nie miałabym chyba pojęcia, jakie słowa znaleźć.


Wspaniały, mądry, dobry człowiek żegna się z blogiem tak, jakby zarazem żegnał się i z życiem. Ręce mi się trzęsą... Upiorna jest  bezsilność w takich chwilach! Anabell, Ty też tam zaglądasz, poradź coś!

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Takie tam blablanie

Dzięki Bogu, u Mamidła zakrzepicy nie stwierdzono! Uff... Utrzymujący się od dwóch tygodni obrzęk prawej nogi to ,,taka uroda''... Osoby wiekowej po przejściach.

Obejdzie się bez iniekcji brzusznych z heparyny!

***

Prawie w skowronkach cała jestem na myśl o wyjeździe w pielesze, choćby i na te 17 godzin! Zobaczę, co zakwitło, może wreszcie ta moja kalina różowa? A skowroneczki na pewno usłyszę, podczas gdy w mieście o nie trudno! Tu tylko wydzierają się mewy, kawki i sroki!

***

Popełniłam dziś zupkę-krem z brokułów. Ale to dobre... A przy tym brokuły najbardziej zapobiegają Alzheimerowi podobno. Mamie to już nie pomoże, ale Małżowi i mnie może... Łapię skwapliwie każdą wiadomość, która mnie od choroby oddala. Bo skoro i Babcia i Mama. to ja pewno też jestem genetycznie narażona. Choć niby więcej mam z Taty!  Który do końca nie był ,,mente captus''...

***

W dzielnicowej lumpiarni dziś przecena o 50 procent. Niestety, pani właścicielka sklepik likwiduje z początkiem maja. Stąd obniżki. Załapałam się w końcu na upatrzony od dawna polarek,  szaro-czarny z kapturkiem. Dziś za jedyne 11 złotych!

***

Z dotychczasową maminą opiekunką postanowiłam się spotkać 1 maja. Podziękuję jej za dotychczasowe starania jakimś bukietem. I odbiorę klucz od domu celem przekazania pani Ewie!

Mam szczególny stosunek do Ew! W moim pojęciu to osoby bardzo racjonalne, z rzadką tendencją do szaleństw (wbrew Makuszyńskiemu!), twardo stąpające po ziemi!  Choć jedną Ewę znałam, która temu opisowi zaprzeczała... Tak czy siak Ewom wierzę! Bez zastrzeżeń! Może na wyrost?...

niedziela, 28 kwietnia 2013

No!

Udało się zwerbować panią, która spędzi z Mamą 3 dni w tygodniu! Z nocowaniem włącznie. Osoba doświadczona w opiece nad tego typu chorymi, spokojna, niemłoda, ale żwawa.


Wolność jest bezcenna, więc na kieszeni się nam to nieźle odbije, ale przynajmniej pielesze będą w miarę ogarnięte i może nawet ogródek. A Małż będzie mógł w każdą niedzielę popedałować, do czego tęsknił okrutnie...


Trochę trzeba będzie dom gdyński przeorganizować, nic to, damy radę.


Oczywista to oczywistość, że panią Ewę zyskaliśmy dzięki Magdzie. Jesteś naszym domowym aniołem, kobito! Choć fizycznie oddalonym o prawie 600 kilometrów...


***


Pieczywa naprodukowałam przez weekend dla wojska! Najpierw już tradycyjny chleb na drożdżach, a dziś na zakwasie. No, prawie, bo jednak trochę drożdży (za radą Magdy, rzecz jasna!) też dodałam. Ciekawy wyszedł, wilgotny, ciut ,,gliniasty'', ale ja taki właśnie najbardziej lubię. Tylko cały kminek z wierzchu się osypuje przy manipulacjach z nożem... No trudno! Nie zamierzam ustawać w chlebowych eksperymentach.

sobota, 27 kwietnia 2013

,,Przecież to mój kubeczek, to mój kubeczek z wiewiórką jest''

Cytat z MUMIO nie całkiem adekwatny, bo tym razem nie o wiewiórkę idzie... Ale tak mi się nasunął.


Już nie pamiętam, czy na urodziny zeszłoroczne czy imieniny, Mama dostała od pani Marzenki ze sklepu prezent w postaci eleganckiej  filiżanki. Tak czy owak od tamtej pory z żadnego innego naczynia płynów nie przyswajała. No, z wyjątkiem uroczystości i świąt, gdy wyciągaliśmy tę  mniej codzienną zastawę.


Po tym niefortunnym wydarzeniu sprzed dwóch tygodniu używanie ulubionego kubeczka stanęło pod dużym znakiem zapytania, albowiem przez pierwsze dni po fakcie Mama nie była w stanie pić nie rozlewając.


Postanowiliśmy więc, że należy nabyć jakiś niekapek. Jak dla maluchów. Ba! Okazało się, że taki cud w sklepie dla dzieci kosztuje, a kosztuje! Nawet i 40 złotych. A najmarniej dwadzieścia kilka. Na szczęście doznałam błysku olśnienia - sklep Chińczyków! Tam jest wszystko przecież.


I rzeczywiście, za jedyne 4,50 nabyliśmy taki bidonik, zakręcany i z wystającą plastikową rureczką. O pojemności szklanki. W cud kolorkach żwawych, z trójwymiarową skośnooką dziewczynką na froncie. Trochę się obawiałam, jak Mamidło przyjmie taki ,,dar''. I tu zaskoczenie - miłość od pierwszego wejrzenia! Na filiżankę od Marzeny już nawet nie spojrzy...


Na wszelki wypadek nabędę w tygodniu jeszcze jeden, bo gdyby ten uległ zniszczeniu, strach pomyśleć!


***


Zarysowała się szansa na troszkę więcej wolności dla mnie i Małża. Na razie nie chcę zapeszać... Niemniej uprasza się Szanowne Koleżeństwo o trzymanie kciuków dziś od szesnastej!


***


Mam jeszcze pytanie do samej Góry: - Dlaczego, no dlaczego wczoraj w nocy u Magdy w Andrychowie było 20 stopni ciepła, a u nas dziś o jedenastej tylko rano 3?! Czy my tu na Wybrzeżu grzeszni bardziej? No, jeśli tak, to trudno, ale jeśli to tylko pomyłka, to ja bardzo proszę o sprostowanie w trybie pilnym!

piątek, 26 kwietnia 2013

,,Szlachetne zdrowie''...

Taka już byłam dumna, że mi zakwas na chleb napuchł i zaczął bąble puszczać! A tu Magda mi powiada, że uzyskanie dobrego zakwasu to sztuka nie lada nawet w profesjonalnej piekarni i poddała w wątpliwość jakość mojego produktu. Nic to, i tak spróbuję coś na nim wypiec, najwyżej zmarnuję kilka złotych...


Generalnie w ogóle nie szło mi dziś nic. Poza szczęśliwym załatwieniem badania dopplerowskiego dla Mamidła  już na poniedziałek przy jakimś jedenastym z kolei telefonie. Przez kilka dni kojarzyłam spuchniętą mocno nogę z upadkiem ubiegłoponiedziałkowym, ale coś za długo się ten obrzęk utrzymuje. Mimo smarowania arniką i okładów z kapusty...


I tak mi dziś przyszło do głowy, że chyba jeden jedyny powód, dla którego mogłabym zamieszkać w USA, to kwestia skoordynowanej opieki medycznej. Gdy mi Sister opowiada, jak to za oceanem wygląda, to brzmi jak piękna  baśń. Oczywista pod warunkiem, że się  jest ,,inszured''.


Nie potrafię pojąć, dlaczego pani rejestratorka w przychodni nie pozwala na połączenie mnie z rodzinną doktor Mamy. Podobno ,,nie ma takiego zwyczaju'' (?). Aby o cokolwiek spytać, należy przybyć osobiście. Zostawiając chorą staruszkę z Alzheimerem bez opieki... Do rejestracji nijak nie można się dodzwonić przed dwunastą w południe, a wtedy, oczywiście, jest już komplet pacjentów. Więc pozostaje przydreptać o siódmej rano!


Już nawet w moim grajdołku można się przez telefon zaklepać na konkretną godzinę i to z wyprzedzeniem. A w centrum Gdyni nie! Z jednej strony nie chciałabym teraz Mamie zmieniać lekarza, z drugiej w pobliżu powstały dwie nowe przychodnie, które działają na rozsądniejszych i dogodniejszych dla pacjentów zasadach.


Tymczasem osobiste leki mi się kończą, a zupełnie nie mam w tej chwili czasu i możliwości, by się udać do swojej pani doktor po recepty. I co tu począć?...


Na lekarzy jako takich nie mam powodu narzekać, jednak na kwestie organizacyjne owszem. Co by to komu szkodziło, gdyby zapanowała większa spolegliwość względem pacjenta, szczególnie w wieku podeszłym?

czwartek, 25 kwietnia 2013

Odżegnywacze

Czyli szczególna odmiana łgarzy pospolitych.


W bogatym repertuarze powiedzeń i przysłów na każdą okazję, jaki posiada moja Magda, szczególnie lubię to: - Zarzekała się żaba błota!


Sporo takich ,,żab'' wokół, nieprawdaż? A tematów do odżegnywania się też mnóstwo. Małż na przykład najbardziej zawzięcie odżegnuje się od oglądania telewizji. Tymczasem gdy już mu się trafi przebywanie w jednym pomieszczeniu z małym ekranem, zastyga natychmiast, głuchnie na otoczenie i zapada w trans oglądalnościowy. I bezbłędnie rozpoznaje każdy serial i jego bohaterów, choć gdyby go kto zaindagował, wyprze się stanowczo! NIGDY-PRZENIGDY nie widział na oczy!


Wśród znanych mi osób najczęstsze jest odżegnywanie się od:


- słuchania i lubienia discopolo


- czytania romansów


- dokonywania zakupów w ,,biedronce'' i ciucholandach


- obfitującej w kalorie konsumpcji.


Ciekawym przykładem odżegnywaczki że  tak powiem dwubiegunowej, była moja nieżyjąca już kuzynka Hania. Najpierw przez wiele lat stanowczo zarzekała się, że w życiu nie kupi pralki automatycznej, bo takowa np. nigdy nie dopierze odpowiednio męskich koszul. Potem nagle automat nabyła i zmieniła front o 180 stopni, nazywając każdego, kto owego cudu techniki jeszcze nie posiadł, kompletnym kretynem!


Szczególnymi specjalistkami w odżegnywaniu się są młode mamy. Gdy dzieciątko się zjawia na świecie, głośno deklarują, że ich maleństwo nie będzie nigdy: jadło słodyczy, oglądało więcej niż jedną bajkę dziennie, rządziło rodzicami itp., itd. Wystarczy poczekać rok i troszkę, by się przekonać, ile pozostało z owych deklaracji...


Dziś ubawił mnie pewien polityk, który czynił jakieś porównania do ,,Niewolnicy Isaury'', jednocześnie zapewniając, że on nie oglądał (broń Boże), ale coś tam słyszał, że jakoby taki serial kiedyś był. Kolejny odżegnywacz, zresztą w tej akurat branży chyba same ,,żaby''...


Żebyście sobie tylko nie pomyśleli, że ja bez winy w poruszanej kwestii. Odżegnuję się coraz rzadziej wprawdzie, ale jednak! Choć tzw. robienie z gęby cholewy ewidentnie mnie brzydzi... U siebie zwłaszcza. Staram się unikać, nie zawsze wychodzi. Czy to tchórzostwo, lęk przed obciachem, czy po prostu przyrodzona ludzkości skłonność do kłamstewek?...






środa, 24 kwietnia 2013

Optymistyczniej

Wyrwałam się na półtorej godzinki w miasto. Nie bez obaw o to, co zastanę po powrocie... Na szczęście obawy zbędne!


Pretekstem był zakup pończoch dla Mamidła. Albowiem nagle ich populacja zmalała do trzech kompletów. Z wcześniejszych kilkunastu... Albo jakiś tajny schowek, albo nie spostrzegłam, kiedy postanowiła powyrzucać.


Podjechałam autobusem na Armii Krajowej i poruszałam się w niewielkim kwartale ulic, zaliczając w sumie tylko dwa sklepy: ulubiony Textil Market i budkę rajstopowo-pończoszniczą... Wróciłam z pełną reklamówką dóbr wszelakich! I zrelaksowana jak dawno nie...


Jutro (dziś?) Asia zaprasza w nowe pielesze z możliwością kąpieli w wannie! Z rozkoszą skorzystam. Bom nie kąpana od dziesięciu dni!


Dobry dzień za mną. Z wielu względów. Oszczędzę Wam szczegółów, ale w skrócie maksymalnym  to był ,,dzień suchy''. Fizjologicznie... Mała rzecz, a cieszy!


Teraz też, już niemal pierwsza w nocy, a Mamidło ani razu się  nie obudziło. Wczoraj do tej pory już trzy razy była pobudka! Na ,,mokro''...


Oby tak dalej!

wtorek, 23 kwietnia 2013

Tabu, powrót dziczyzny i znów o chlebie

Wierzcie lub nie, ale istnieją w blogosferze tematy tabu! Na przykład temat prania.


Czwarte podejście wczoraj w nocy zrobiłam. Szkic niby się zapisał, tylko z opublikowaniem był problem, bo właśnie Firefox postanowił poprzenosić dane. Cokolwiek to znaczy. Nic to, pomyślałam, skoro szkic jest, to go dziś tylko kliknę i się pojawi.


Ale skądże? Nie ma! Jakoby nigdy nie było... Ale żeby tak po raz czwarty zablokować?! Już prawie rok minął od pierwszego podejścia. Co jest niebezpiecznego w temacie? Jakieś słowo-klucz? Pojęcia nie mam, ale zagadka mnie frapuje. Chyba za jakiś czas podejmę kolejną próbę. A może działa tu tzw. efekt eksperymentatora? Spodziewam się, że znów nie puszczą, to i nie puszczają... Licho wie!


***


Konieczność nieustannego przebywania w domu z Mamą owocuje przedziwnymi skutkami. Pamiętacie pewnie, że nie znoszę spacerów. Teraz jednak gotowa jestem podreptać byle gdzie, bez celu, byle na długo. Ta nieprzeparta chęć mija zawsze tuż po siedemnastej, gdy wraca Małż. Wtedy się nagle odechciewa...


Zauważyłam dziś naprzeciwko bloku na trawniku ,,psim'', że chyba powróciły do dzielnicy dziki. Długo się nie pokazywały, kilka lat. Podobno zostały gdzieś wywiezione. A dziś trawnik zryty doszczętnie! Ewidentne ślady buchtowania. No, sroki tego przecie nie dokonały, choć też ich tu mrowie a mrowie...


***


Pod wpływem wczorajszej nocnej rozmowy z podlaską Ewą, rozmowie poświęconej głównie pieczeniu chleba, rozpoczęłam produkcję zakwasu. Jak zawsze przestudiowałam liczne receptury z sieci i dokonałam typowego dla mnie misz-maszu przepisów. Małż kategorycznie oświadczył, że on takiego chleba nie tknie! Wystarczająco się najadł w dzieciństwie, bo Teściowa piekła chleb sama przez wiele, wiele lat.


Ja już nie miałam okazji go spróbować, bo weszłam do rodziny  w epoce pieczywa ze sklepu. Ale raz u ciotki Małża na wyspie dostałam taką pachnącą, ogromną pajdę z samorobnym masłem i miodem!


Oczywiście mam świadomość, że takiego jak u ciotki Weroniki nie uzyskam. Choćby z powodu braku chlebowego pieca, do którego się nie umywa elektryczny piekarnik! Ale poeksperymentuję...  Zakwas jest zdatny do użycia po pięciu dniach, czyli pierwszy chlebek ujrzy światło dzienne w niedzielę lub poniedziałek.


Tymczasem w tej chwili stygnie czwarty robiony na drożdżach...

niedziela, 21 kwietnia 2013

Trzy-po-trzy, jak to przy niedzieli

Pierwsza niedziela od dawna niezakończona wyjazdem w pielesze. Dziwnie...


Nie zalegnę z książką w wannie. To rytuał, na który zawsze czekam przez tydzień. Teoretycznie w Gdyni też wanna jest. Ale jakaś taka niezachęcająca. Od trzydziestu sześciu lat się w niej nie zanurzałam...


***


Ciekawe, na ile wejdzie nam w nawyk pieczenie chleba. Właśnie konsumujemy trzeci bochen. Wystarcza na jakieś 4 dni dla mnie i Małża. Mamidło jada wyłącznie oliwski...Na żaden ciemny nawet nie spojrzy.Ja z kolei od ponad trzech lat nie jadłam białego, choć czasem na widok bułeczki świeżutko pachnącej ślinka pocieknie!


***


Dziecka mniejsze po raz pierwszy nocują dziś w nowym mieszkaniu. Ciekawe, co im się przyśni? Pewno nic, bo umordowani całym dniem przeprowadzki... Małż ze względu na posiadanie wysokiego auta, dostąpił ,,zaszczytu'' przewiezienia lodówki. Miałam nadzieję, że coś opowie, jak tam w mieszkanku teraz wygląda, gdy salonik urządzony, a on mi na to, że wcale nie wchodził do środka! Chłopcy sprzęt zapakowali, on przewiózł, chłopcy wynieśli z auta, to się zabrał i pojechał. No, iście po męsku!


I co ja teraz opowiem Madzi, która mnie regularnie przesłuchuje w tej materii? Trzeba będzie w tygodniu wyskoczyć na godzinkę i zlustrować!


***


Zbieram się do rozmowy z panią Opiekunką. Nie chciałabym stracić możliwości korzystania z jej usług. Z drugiej strony na razie nie wiem, jak to by miało teraz wyglądać. Muszę to jutro przemyśleć.


A w ogóle, to dziś w radio usłyszałam, że opiekunowie chorych na Alzheimera wykazują ponadprzeciętną UMIERALNOŚĆ! Nieco mnie zmroziło, albowiem  argumenty pani psycholog były jak najbardziej słuszne i pasujące. Życie w ciągłym stresie, niedosypianie, poczucie osamotnienia i beznadziei. Do setki żyć nie zamierzam, ale te 10-15 lat jeszcze by się przydało...


Dobra, przecież miałam nie jęczeć!

sobota, 20 kwietnia 2013

Bez konceptu na tytuł

Jak balon, z którego powietrze zeszło - tak się dziś miewałam. Tylko spać się chciało i żeby niczego nie musieć... A jednak się musiało co i raz.


Trochę ożywienia pod wieczór. Małż w swej łaskawości dał mi przepustkę na koncert Asi, sam został dzielnie z Mamidłem.


Było prawie jak za starych dobrych czasów z epoki ,,Kawiarenki pod Żaglami''. Tyle, że w innym miejscu. W gościnnych progach jednego z sopockich hoteli. Ale ekipa częściowo ,,kawiarenkowa'', znaczy towarzystwo 50+. Ania i Wojtek znów w roli gospodarzy. Każdy gość był serdecznie witany, każdy czuł się tak, jakby właśnie na niego czekano...


A właśnie minęło niemal dokładnie 10 lat od pierwszego występu Asi w ,,Kawiarence''. Powspominałyśmy z Anią wiele miłych momentów z tej dekady. I nie mogłyśmy się nadziwić, że te lata tak szybko przeleciały... Że my nadal ,,piękne i młode'' i tylko z tej nie tak dawno nieopierzonej maturzystki już stara baba!


***


Zaczynam odliczać dni do dziesiątego maja. Tylko i aż 30! A potem pięć dni słodkiej wolności w ukochanym Andrychówku...


Tymczasem natura nadrabia zaległości. Z dnia na dzień pęcznieją pączki na krzakach. Jeszcze dzień-dwa i forsycje się zazłocą! Ilekroć rano wyjrzę na balkon, to w tatowym ogródku coś nowego się czerwieni, bieli  lub niebieszczy. Gdy wczoraj oglądałam tulipany, widziałam tylko liście, dziś już są pąki. Przyśpieszenie niczym w Fomule I!


I tylko żal, że pieleszowego ogródka pewnie długo teraz nie zobaczę...

czwartek, 18 kwietnia 2013

Impuls

Ciotka Irka przybyła parę minut po trzynastej. Mama zbolała, blada, ledwo zdołała przy mojej pomocy usiąść na krześle. Tu dodam, że ubrałam ją dziś, ale nie w standardowy jej przyodziewek, bo nie zamierzałam walczyć z pasem i pończochami. Tak, tak, nigdy w życiu nie włożyła rajstop! Nadziałam jej (o dziwo, bez oporów nijakich) swoje ciepłe getry, do tego długi sweter. Nie powiem, wyglądała fajnie, bo szczuplutka taka, w pasie wcięta...


Zrobiłam kawę (Mamie też, trochę słabszą, ale prawdziwą), postawiłam na stół truskawki, jakieś ciasteczka. I wyjęłam tę butelkę, do której się Mama próbowała dobrać ze dwa tygodnie temu. Nalałam jej troszkę mniej niż nam, tak niepełne pół kieliszka. Oko zabłysło natychmiast! Wylizała do czysta, nawet palcem sobie pomagając...


Było jakieś dziesięć minut po wyjściu ciotki. Zdążyłam akurat posprzątać ze stołu i zapakować co trzeba do zmywarki. Usiadłam na papierosa. Nagle słyszę człap-człap... Patrzę, a tu Mamidło bez balkonika żwawo posuwa do kuchni! Troszkę się ściany trzyma dla pewności, ale idzie. Sama!


Ja, jak szpieg, za nią. Umyła swój kubek, przetarła blat, zaczęła jakieś niewidzialne gołym okiem okruszki z podłogi zbierać. Znaczy, normalnie, jak dotychczas.Wstaje bez pomocy, balkonik wrócił do szafy. Pampersy też.


I teraz pytanie: co zadziałało? Kawa? Wizyta? A może siedemnastoprocentowa naleweczka z Lidla? Ot, zagadka! A druga, czy to tylko przejściowa poprawa... Niechby nawet, każdy dzień się liczy!

środa, 17 kwietnia 2013

Co i jak

No to weszłam na ,,nową drogę życia''...


W poniedziałek pod naszą nieobecność Mama uległa, no właśnie, nie wiadomo za bardzo czemu. Według pani doktor było to najprawdopodobniej chwilowe niedotlenienie mózgu. Na szczęście na pewno nie udar. Pani Opiekunka znalazła Mamę na podłodze, nieco poharataną.


I tak jak w przypadku Taty, ruszyła równia pochyła. Już nie ma mowy o samodzielnym ubraniu się, pościeleniu łóżka itp. Nogi jak galareta, wyciągnęliśmy z głębi szafy tatowy balkonik, poszły też w ruch pampersy...


Najgorsze dla mnie jest to, że Mama kompletnie nie współpracuje, gdy się ją podnosi, przewraca na bok itp. A czynności pielęgnacyjne traktuje jak tortury! To dopiero 3 dni, a moja cierpliwość jest już na wyczerpaniu...


Dziś, gdy już troszkę lepiej się czuła, co chwilę próbowała wstawać z łóżka w bliżej nieznanych celach. Jakaś nadgorliwość dziwna! A u mnie strach, że się przeziębi.


Chyba jutro Mamę ubiorę, wtedy może się kręcić dowolnie bez obaw o zapalenie płuc. Poza tym wybiera się ciotka Irena z wizytą. Może to zadziała ożywczo?...


Teraz dopiero poczuję prawdziwe ,,uwiązanie''. Żegnajcie wygibasy, wyjazdy na halę itp. Tyle mojego, co do pani Marzenki do sklepu naprzeciwko na pięć minut wyskoczę albo na chwilę do ogródka.A pielesze całkiem pajęczynami zarosną!


Niby cały czas miałam świadomość, że i taki moment nadejdzie, ale... Nie jest lekko!


No nic, wyżaliłam się i tyle. Mogę sobie tylko codziennie powtarzać, że dziś jest gorzej niż wczoraj, ale lepiej niż jutro... To też jakaś pociecha! A w perspektywie niedalekiej kilka dni ,,urlopu''. Asia dziś obiecała!


P.S. Więcej jęczących postów nie przewiduje się.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Kryzys

Wybaczcie, ale zdarzyło się nieszczęście. Stan Mamy bardzo się pogorszył. Czekam na jutrzejszą opinię pani doktor rodzinnej... Trudno myśli zebrać! Wizje coraz straszniejsze się kłębią pod czaszką...

niedziela, 14 kwietnia 2013

Post agrarny

Trochę z duszą na ramieniu, ale jednak wyjechaliśmy na przepustkę. Wczorajsza dziwna słabość Mamie minęła, stan jak poprzednio. W razie czego pani opiekunka będzie alarmować...


Między obiadem a wyjazdem zajrzeliśmy na grób Taty. Zadziwiająco dobrze przetrzymały zimę dwa stroiki bożonarodzeniowe. Jednak doszliśmy do wniosku, że już może nie pora na bombki.


Na wielu, wielu nagrobkach doniczki z zeschniętymi jesiennymi badylami. Robią przygnębiające wrażenie. Bardziej przypominają o śmierci niż groby same w sobie...


Tfu! Koniec ze smętnymi myślami, gdy wkoło ptasząt śpiew. W drodze do domu co raz to i boćki. A to na gnieździe, a to w polu. Śniegu już nie uświadczysz, nareszcie... W mijanych ogródkach orgia  barw w wykonaniu krokusów.


Wywiozłam kozaki i zimową kurtkę. Do szafy i zapomnieć! Co najmniej na 7 miesięcy.


Rano do ogrodu, bratki posadzić, coś tam posiać itp. A we wtorek ukopać trochę skalnego drobiazgu na gdyński kurhanik. Na razie wygląda jak wytwór kreta-giganta. Trochę  pewnie osiądzie za parę tygodni i zacznie przypominać prawdziwy skalniak.


Można by rzec bez przesady, że kolega Małż wyspecjalizował się w produkcji ,,śmieciowych'' skalniaków. Bo to już jego czwarty, choć w Gdyni pierwszy. Ten akurat powstał z gruzu i badyli, z którymi nie było co począć. Na wierzch poszły dwa worki ziemi... Jeszcze tylko parę kamieni musimy zdobyć, ale to nie problem. Gdynia to nie nasze Żuławy, gdzie znalezienie kamulca graniczy z cudem...


Dwa domy, dwa ogrody. Mam co robić, nie?

sobota, 13 kwietnia 2013

O nazwach bajanie takie

Dziwny dzień za mną. Z jednej strony radosny, bo cieplutko wreszcie i w ogródku można było poszaleć, pozasiewać, pozasadzać brateczki itp. Z drugiej wystraszyła nas Mama nagłym opadnięciem z sił, do tego stopnia, że już chcieliśmy pogotowie wzywać. Jakoś przeszło, ale nie można powiedzieć, aby było całkiem w porządku... W pielesze raczej nie ruszymy jutro.

Żeby się oderwać od minorowych nastrojów, dziś coś o nazwach.

Tak już mam, że gdziekolwiek jestem, zwracam uwagę na szyldy z nazwami sklepów, firm, restauracji itp. Czasem mnie nazwa zachwyci, innym razem rozbawi, a bywa, że wręcz zniesmaczy.

Lata temu, gdy bywaliśmy często w Poznaniu, przejeżdżaliśmy przez miejscowość Modliszewko. Był tam lokal pt. ,,Modliszka''. Kiedyś Małż zaproponował popas. - Wiesz, nie mam ochoty! - odpowiedziałam. - Mam wrażenie, że w knajpce o takiej nazwie nie tyle ja bym coś zjadła, ale wręcz przeciwnie... A pozycją w menu nie chcę zostać.

Podobną niechęć odczuwałam zawsze na widok kawiarni ,,Ksantypa'' blisko plaży  w Jelitkowie. Jeszcze by cykutą poczęstowali... I atmosfera nie wydawała się miła.

Magda Gessler przeprowadzała swoją ostatnią rewolucję w restauracji ,,Voodoo''. Co autor nazwy miał na myśli? Nie dziwota, że lokal pustkami świecił!

Tu przytoczę anegdotkę z życia Sister na amerykańskiej obczyźnie. Parę lat temu sąsiedzi Koreańczycy zaprosili siostrę i szwagra bardzo serdecznie na ,,corijan wudu''. Basia zaproszenie przyjęła,  choć nie bez obaw, oczywiście. Tymczasem okazało się, że sympatyczni Azjaci mieli na myśli  po prostu ,,corijan fud''... I było pysznie!

Wracajmy do ,,ad remu'', czyli do nazw. W Gdyni na głównej ulicy niezmiennie zachwyca mnie mały sklepik z rajstopami, skarpetkami itp. o niezwykle wdzięcznej nazwie - ,,Stonoga''. Dowcipnie i, co ważne, po polsku! Gdzieś w okolicach Sianowa, gdzie przejeżdżamy w drodze na coroczne Piernikalia,  stoi sobie lumpeks ,,Fatałaszki u Grażki''. Czyż nie uroczo?

Naprzeciwko alzheimerowego Stowarzyszenia  w Sopocie znajduje się obiekt chyba rozrywkowy zatytułowany ,,Key-Bell''. Choć po angielsku, podoba mi się! Ktoś miał fajne skojarzenie...

W telewizorze często widuję reklamę producenta okien. Firma nazywa się ,,Drutex''. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że ich okna posiadają kraty! I nadają się wyłącznie dla zakładów penitencjarnych... Z kolei meble ,,Kler'' wydają się zdobić li i jedynie siedziby hierarchów Kościoła...

Ot, takie dywagacje sobotnionocne emerytki-polonistki...

piątek, 12 kwietnia 2013

Nareszcie!

Trzeba było tak od razu. Czyli sięgnąć do najpewniejszego źródła!


Próba numer cztery zakończona pełnym sukcesem. Znaczy chlebuś tym razem jak ta lala! Wyrośnięty, śliczny i pyszny.


Staliśmy z Małżem przy piekarniku i jak szpak w telewizor patrzyliśmy, jak nam wspólne ,,dziecię'' rośnie. Jak na drożdżach. Doktora Oetkera. A rosło w oczach dosłownie! Gdy wypełzło 2 centymetry ponad korytko, niemal się wzruszyliśmy...


Jeszcze bardzo gorącego Osobisty z masełkiem spróbował i błogość rozlała mu się na obliczu! Oświadczył, że jest gotów co trzy dni rękawy zakasać i miesić ile będzie trzeba. Tym chętniej, że lwia część pracy odhaczona przy pomocy miksera...


Źródło ,,najkompetentniejsze'' to oczywiście Madzia. No bo kto?! Ale i insze recepty po kolei wypróbuję, dla ogólnego wykształcenia.


***


Tymczasem spadł pierwszy naprawdę wiosenny deszcz. Taki sympatyczny i ciepły, że w drodze do biblioteki nawet się kapturem nie chroniłam... Nie bacząc na dezorganizację fryzury.


W obu książnicach przyjęłam wariant 2 plus 1. Na dwa kryminały przypada jedno romansidełko. Dla pokrzepienia po mordach i dewiacjach. Sprawdza się!


***


Mamidło zaczyna iść w ślady swej matki. Wczoraj w szufladzie z jej bielizną znalazłam sporą garść... skórek i pestek z winogron! Babcia też miała tendencję do chowania resztek pożywienia w przedziwnych miejscach... Trzeba będzie wzmóc bieżącą kontrolę!

czwartek, 11 kwietnia 2013

Gdybym...

... nie była człowiekiem małej wiary, to pewnie za dwa tygodnie Mamidło by wyzdrowiało! Absolutnie, całkowicie i bezpowrotnie! Ale nie jestem, niestety...


Na klatce schodowej gdyńskiej zawisło ogłoszenie. Przybywa estoński uzdrowiciel! Tomas Jakiś-tam. Uzdrowił ,,miliony'', z Parkinsona, nowotworów, udarów, reumatyzmów i, oczywiście, z Alzheimera. Wystarczy się zarejestrować telefonicznie i pomiędzy 24. a 26. kwietnia udać dwie ulice dalej. I już! Cud ozdrowieńczy niemal gwarantowany...


Grunt podatny, a jakże, dzielnica mocno geriatryczna. I każdy mieszkaniec dorobek chorób ma nielichy. Do wyboru, do koloru. Frekwencja zapewniona! Choćby z naszego bloku pewno połowa się uda.


A ja nie! Bo sceptyczną mam naturę. Nie działał na mnie dawniejszymi czasy ani Kaszpirowski (,,adin, dwa, tri...''), ani Zbyszek z ,,rękami, które leczą''. Może chorób miałam za mało?


Teraz by się może uzbierał niewielki katalog. Bo czasem tu i tam załupie znienacka a to w plecach, a to w kolanie... Obawiam się jednak, że za nic nie mogłabym podejść do uzdrawiania z należytą powagą. A rechocącą radośnie pacjentkę estoński cudotwórca mógłby w najlepszym wypadku za drzwi wyprosić...


A jednak...


Lata temu cierpiałam na dzioby w odcinku lędźwiowym kręgosłupa. U przyjaciółki, gdzie bywałam regularnie niemal dzień w dzień, zagnieździł się na tydzień niejaki Siergiej-uzdrowiciel. Od rana do wieczora za drzwiami stała kolejka chętnych do cudownego wyleczenia. Bywałam, jak zwykle, ale nawet owego Siergieja na oczy nie zobaczyłam, bo urzędował w najdalszym pokoju. Przyjaciółka twierdziła, że podobno wystarczy przebywać w szeroko pojętym pobliżu, by już doznać MOCY. Jak tam było, nie wiem. Fakt, że przez  dłuższy czas potem dzioby mnie nie atakowały... Czy była to zasługa Siergieja?

środa, 10 kwietnia 2013

Nocna czytanina

Zapóźniona jestem czytelniczo, a tu czwartek dniem zwrotów i wypożyczeń! Więc sorry, ale ten wieczór poświęcam na dokończenie zapasów książkowych. Jakieś 500 stron mi zostało....

wtorek, 9 kwietnia 2013

Porządki

Po dłuższej przerwie ogarnęliśmy pielesze niemal do czysta! Małż podłogi wypucował, ja resztę. Gdzieś tam może po kątach przyczaiły  się jeszcze ,,koty'', ale bez okularów sprzątam, więc może coś mi umyka...


Tej zimy dziwnie zupełny brak myszy! Może się zorientowały, że gospodarzy na co dzień brak, więc i podjeść nie było czego... Szczerze mówiąc nie tęskniłam!


Z upieczonym wczoraj ,,gniotem'' udało mi się zaprzyjaźnić. Zobaczę, co jutro powie Małż na kanapki z tymże. Proponowałam, by dziś sobie kupił ,,sklepowego'' pieczywa, ale się zaparł. - Zjemy ten twój, to kupię! - rzekł desperacko.


Trochę się próbowałam do porządków w ogrodzie zabrać, ale wiatr zimny mnie wygonił. Może w gdyńskim rano trochę podziubię, bo znów ,,mili'' sąsiedzi i przechodnie nawrzucali podarków w postaci papierów, butelek i petów. Róże bym też przycięła, ale nie wiem, czy to najlepszy moment. A może przytnę, najwyżej nie zakwitną. Nie mam do nich serca zupełnie. Większość już stara bardzo, rachityczna jakaś. Najchętniej zastąpiłabym je innymi kwitnącymi krzakami, ale ten strach irracjonalny, że Tato z góry paluszkiem pogrozi za brak szacunku dla jego ulubienic...


A tak w ogóle, to odpukać, ale chyba wreszcie pomału nadchodzi WIOSNA...

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Dla ciała i duszy, czyli chleb i nalewka

Obiecałam Stardust przepis na nalewkę kawową, więc podaję:


1 litr spirytusu, 1/2  litra wody, 1/2 kg cukru, pół laski wanilii, ćwiartka rumu, 5 deko dobrej kawy  nierozpuszczalnej.


Kawę zalać wrzątkiem ze 3 cm ponad ,,fusy'', potem przecedzić przez gazę do słoja. Wodę zagotować z cukrem, przestudzić, dolać do kawy, potem resztę. Zostawić na 2-3 tygodnie. I już można konsumować!


Kto nie lubi, by było bardzo procentowo, może dać połówkę spirytusu i połówkę wódki.


***


Wieczorem w pieleszach niespodzianki energetyczne. Od ósmej do północy zabawa w chowanego z prądem i wodą. Uroki wiejskiego żywota, troszkę już zapomniane...


Zachciało mi się chleb upiec. Tak znienacka. Trzecie podejście  w życiu i znów niewypał! Przed chwilą mi Magda uświadomiła, że porwałam się zbyt ambitnie, bo na mąkę razową żytnią. I że nie dziwota, iż nie urosło... Zaprę się jednak i będę próbować do skutku! W końcu musi się udać. Zresztą  ten dzisiejszy wypiek, jeśli idzie o smak, jest całkiem do przyjęcia. Tyle, że zupełnie ,,niewyględny'', bo zbyt płaski.


I tak go zjem, co zajmie mi pewnie ponad tydzień... Przynajmniej mam pewność, że nie ma w nim żadnej chemii!

niedziela, 7 kwietnia 2013

Optymistyczniej

Miła niespodzianka - na żuławskich polach śniegu praktycznie zero! Jedynie pod wysokimi drzewami pasy białe... Ogródek w znacznej części pozbawiony kołdry! I nawet widać dwie kępy żółtych krokusów.


Rok temu 7 kwietnia zakwitł mi pierwszy tulipan. Teraz może się uda na 1 maja coś zobaczyć... Bo to, co wystaje z ziemi, ma może z 10 centymetrów.


A tu dzwoni Sister i informuje, że właśnie musiała uciekać z ogrodu do wnętrza, albowiem w szortach i podkoszulku zbytnio się poci z gorąca... Taka Ameryka sobie nawet załatwić umiała globalne ocieplenie! Tymczasem nasz rząd jak zwykle ,,nic nie robi''!  (wężykiem, wężykiem...)


W pieleszach 12,6! No, to już nawet nie wdziewałam grubych skarpet. W kuchni, gdzie okno na zachód, było wręcz bardzo ciepło!


Nastawiłam słój nalewki kawowej na przyjęcie gości amerykańskich. Do czerwca będzie należycie ,,przegryziona''. Stanowczo kawówka najbardziej mi smakuje ze wszystkich dotychczasowych własnych wytworów procentowych. Wszelkie owocowe nalewki nie służą mojej wątrobie, nawet w ilościach bardzo symbolicznych... Podobnie jak soki jakiekolwiek. Chyba, że z marchewki.


Obejrzeliśmy dziś nowe lokum Asi i Zięcia. Całkiem fajne mieszkanko z dużą ilością gotowych zabudów. Poprzedni właściciele mieli dobre pomysły. Albo doradców mądrych. Dla psa istny raj, bo z każdej strony wieżowca dosłownie minutka do lasu!


Mnie chyba najbardziej urzekła łazienka. Zwłaszcza w kontraście do gdyńskiej ohydy!

sobota, 6 kwietnia 2013

Hurra, hurra!!!

No, kto był najlepszy w wojewódzkim konkursie Kół Gospodyń Wiejskich? Nasze cudne ,,Grabinianki''! Piękne, zdolne, inteligentne, z klasą!


Cieszę się, jakbym sama udział brała w zmaganiach. Gdybym mieszkała w pieleszach na stałe, na pewno bym się włączyła w przygotowania, choć formalnie członkinią nie jestem. Jednak serce zawsze z nimi, bo tam przecież moje wiedźmy ukochane - Dorota, Betty, Halusia. A jeszcze dwie Izy, Anka, Monika, Kaśki dwie szalone... Same perły żuławskie!


Żeby tak jeszcze na fali sukcesu władze gminy zrozumiały, że nasz grajdołek zasługuje choćby na skromną świetlicę, gdzie dziewczyny mogłyby się spotykać i mieć gdzie wykorzystywać oraz przechowywać  swoje trofea. Nagromadziły już bowiem sprzętu cennego rozmaitego, który z konieczności po prywatnych domach trzeba upychać. A tymczasem przygotowania do wszystkich większych występów muszą się odbywać, niestety,  w coraz mniej gościnnych progach szkoły...


***


W Gdyni tymczasem dzień niemal wiosenny się skończył. Wreszcie rozkwitły moje krokusy... Pytanie tylko, czy znów nie zostaną przysypane, bo na coś białego się ponoć  zanosi. Nie ma, niestety, żadnej nadziei na kwiecie w pieleszach, bo tam jeszcze ogródek cały pod ,,pierzyną''...


Oparłam się przemożnej chęci zakupienia na rynku bratków. Ale za tydzień już nic mnie nie powstrzyma! W końcu ,,ta zima kiedyś musi minąć''...

piątek, 5 kwietnia 2013

Piątkowo

Kolejna noc z miotaniem się do czwartej rano... A potem maraton. Na wygibaski, stamtąd w deszczo-śniegu biegusiem na kolejkę. Do Gdańska, bo tam sąd. Z powrotem do skm-ki, autobus i już pora na obiad, bo Mamidło głodne... Wszak cztery i pół godziny minęło od śniadania.


Dobrze, że wczoraj czujnie wielki gar pomidorowej zgotowany czekał tylko na podgrzanie. Z lanymi kluseczkami, które kocham robić, odkąd nabyłam pomoc naukową w postaci plastikowej nakrywki do przecierania ciasta. Takie śliczne ,,maluszki'' wychodzą...


Brak energii życiowej miewa plusy. Zupełnie spokojnie reaguję na różne dziwne pomysły Rodzicielki. Tam, gdzie bym się normalnie rozdarła, teraz mówię lekko omdlewającym półgłosem: - Mamusiu, tak nie można...


Natomiast, mimo ogólnego wyczerpania, trudno mi było w spokoju znieść w kolejce powrotnej dźwięki dochodzące ze słuchawek znajdujących się na uszach siedzącego naprzeciw młodzieńca. Straszliwy łomot dręczył mnie przez 35 minut! Teoretycznie mogłam wstać z miejsca i się oddalić, ale wtedy podróżowałabym na stojąco. Coś za coś!


Może i bym się jakoś odezwała, ale zmroziła mnie informacja zasłyszana mimochodem, iż młodzian powracał właśnie z sądu, gdzie został za coś skazany. Żalił się bowiem do komórki, że to było najgorsze pół godziny w jego krótkim życiu... Osobnik był schludny i o sympatycznej powierzchowności, więc uznałam, że może ta ,,muzyka'' pomaga mu przezwyciężyć ciężkie przeżycia.Dlatego  dałam się ogłuszać...


***


Dziecka mniejsze rozpoczęły przygotowania do przeprowadzki małym remontem w nowym lokum. W niedzielę mamy obejrzeć nowe włości. Metraż może nie szokująco większy od dotychczasowej kawalerki, ale za to 3 pokoje. No, może pokoiki... Jedno wiem na pewno: na balkonie moja stopa nie stanie, bo to dziesiąte piętro. Tymczasem ja powyżej czwartego cierpię już na lęk wysokości.


Praktycznie lwią część życia przeżyłam na parterze. Poza dwoma krótkimi epizodami dziebko wyżej. Nie lubię wind, sama za nic nie wsiądę. Bo na pewno nastąpi awaria... Gdyby przyszło mi samej odwiedzać dziecka, jestem gotowa wdrapywać się po schodach. Mimo zadyszki...

czwartek, 4 kwietnia 2013

***

Głowa pusta i nieco pobolewająca. Papierki do sądu pozbierane. Aura do nijakich podrózy nie zachęca. Energia - zero!


Nie będę memłać o byleczym... Do jutra!

środa, 3 kwietnia 2013

Wrrr!

Odebrałam polecony z sądu. I dopiero mnie trzepnęło!


Zanim złożyłam wniosek, czytałam informację na stronie co najmniej 4 razy. Wydawało mi się, iż ze zrozumieniem. Wynikało z niej, że jedyny dokument, który powinien wystąpić w trzech egzemplarzach, to sam wniosek. Reszta pojedynczo.


Już w biurze podawczym pierwsza niespodzianka. Wniosków trzy zatrzymuje sąd, ale trzeba mieć jeszcze czwarty, by na nim pieczątka stanęła, że przyjęto. Akurat miałam, przez czysty przypadek...


Dziś w liście czytam, że żąda się ode mnie jeszcze dwóch egzemplarzy zaświadczenia o niepełnosprawności i tyluż oświadczeń osoby godzącej się odegrać rolę kuratora. I tu ja się pytam: dlaczego panienka ,,podawcza'' nie mogła mi tego powiedzieć? I po drugie: czy sąd nie posiada dostępu do ksero? Ja bym im te dwa złote zapłaciła!


Kolejny punkt to żądanie telefonu kontaktowego. Podałam go przecież w dwóch miejscach. Zatrudniają analfabetów?!


Na koniec groźba (niekaralna, niestety!), że jeśli w ciągu siedmiu dni nie dostarczę, to wniosek zostanie odrzucony! Ręce opadają...


A to dopiero początek procedur, ciekawe, co dalej?


***


Nie miałam do tej pory do czynienia z instytucją czyniącą sprawiedliwość. Raz byłam blisko, miałam zeznawać jako świadek, ale do zeznań nie doszło. Zwiedziłam tylko budynek, ponure gmaszysko, w którym rozkład pomieszczeń dla petentów projektował chyba szaleniec. Zdaje się, że teraz, na stare lata, przyjdzie mi tam bywać częściej. Nie napawa mnie to optymizmem...


wtorek, 2 kwietnia 2013

Awizo

W pieleszach zastałam awizo. Że przesyłka polecona do odebrania... No właśnie! Tak nagryzmolił listonosz, że nijak dojść gdzie. Pierwsza litera to równie dobrze mogło być P jak Pszczółki, jak i S jak Suchy Dąb.. Podzwoniłam, okazało się, że to jednak było S. Na szczęście, bo chociaż dojazd jakiś jest.


Zapytałam przy okazji, skąd ten list. - Wydział Cywilny, znaczy z sądu - odrzekła pani poczciarka. I tu mnie mały szlag trafił. Czytać tam nie potrafią??? Wyraźnie w dokumentach złożonych podałam adres gdyński jako ten do korespondencji. Raz, że tam więcej dni spędzam, dwa, że pocztę mam tuż-tuż, bez konieczności podróżowania pekaesem.


I tak czeka mnie jutro wyprawa. Do plusów ujemnych wsi należy komunikacja państwowo-prywatna. Jeśli nic się nieprzewidzianego nie zdarzy, obrócę w godzinkę. Ale wystarczy, że się autobus spóźni ciutkę, a na poczcie będzie kolejka i mam półtorej godziny czekania na pojazd powrotny. W miejscowości, gdzie raptem trzy sklepy na krzyż, a pora roku nie nastraja do spacerów.


Dobrze chociaż (tu przepraszam dzieci szkolne i nauczycieli!), że się ferie skończyły, bo dziś jeszcze autobusy jeździły jak w niedzielę, tzn. mniej więcej jeden na cztery godziny... Jeśli dane mi będzie wrócić do grajdołka na stałe, to chyba na stare lata nabędę sobie skuter!


A swoją drogą bardzo mnie ciekawi, co też wymiar sprawiedliwości ma mi do powiedzenia w tym liście. Pewnie tyle, że dokumenty przyjęto (bądź też brakuje jeszcze jakiegoś świstka) i ,,procedury ruszyły''. Bo w konkrety żadne nie wierzę, za szybko. Wszak sądy nasze, podobnie jak młyny boże, mielą powoli...


***


Wreszcie dotarłam na ploteczki do Hali. W sobotę mocno będę kciuki trzymać za występ naszych gospodyń na wojewódzkich finałach konkursu.  Konie mają WKKW, a wiejskie kobity WKKGW (Wszechstronny Konkurs Kół Gospodyń Wiejskich).  Nie wystarczy tu pogotować, trzeba śpiewać, tańczyć itp. Dziewczyny z jednej strony dumne, że wygrały etap powiatowy, z drugiej bardzo przejęte!

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Do trzech razy sztuka

Nie wyszło w Walentynki, nie udało się 8 marca, dziś w końcu wypaliło!


Może trochę dziwnie w Święta się udawać do restauracji, gdy wszyscy po domach z rodzinami ucztują. Ale przynajmniej o wolny stolik łatwo! Do tego stopnia zresztą, że podczas spaceru do celu próbowano nas na wszelkie sposoby namówić na wstąpienie do co najmniej pięciu lokali.


Cel natomiast znajdował się na rogu Piwnej, tuż koło kościoła Mariackiego. A imię jego ,,Mon Balzac''.  W jakiś sposób Asia maczała palce w wyborze. Czy bywała osobiście nie wiem, ale to był strzał w dziesiątkę.


Wnętrze może nie zachwycające od progu, ale na pewno z duszą. Delikatna muzyka w tle (nie do końca francuska, co by sugerowała nazwa, ale za to w naszych klimatach), ładnie nakryty stolik, dyskretna i grzeczna obsługa w postaci sympatycznego i schludnego młodzieńca.


Dania w menu opisane na tyle szczegółowo, że nie ma obaw o otrzymanie kota w worku. Małż jeść nie chciał, ale zdecydował się na szarlotkę z lodami. Ja wybrałam ,,sałatkę francuską'', chcąc odpocząć od ciężkawego jednak nieco repertuaru z Wielkanocnego stołu w domu.


Troszkę się obawiałam tego, co otrzymam, ale zupełnie niepotrzebnie. Potrawa leciutka, prawie jak deser, bo w sałatce gruszka, winogrona, pestki prażone z dyni i słonecznika, dressing malinowy. Dla przełamania słodyczy pyszny pleśniowy ser. Popiłam bardzo smacznym białym wytrawnym winem.


Zasłodzony na amen Małż zaordynował sobie na koniec gorzką herbatę, ja natomiast maciupeńkie pyszne espresso con panna, czyli ,,z czapką z bitej śmietany''.


Rzadko zdarza mi się wyjść z lokalu gastronomicznego w pełni ukontentowaną. Tym razem jednak tak było. Już wiemy, gdzie z czystym sumieniem możemy zaprosić Sister i Szwagra, gdy przybędą w czerwcu.


I miło było doczekać się po 36 latach małżeństwa tak romantycznego wieczoru.... Dziękuję, Małżu!

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...