W czytanym po raz któryś z rzędu ulubionym kryminale natknęłam się na coś, co przeminęło wraz z rozwojem form komunikacji międzyludzkiej.
Przez wiele lat w sezonie urlopowym (choć nie tylko) można było usłyszeć w radiu komunikaty następujące: ,,Obywatel (ka) X. przebywający (-ca) na urlopie w okolicach miejscowości Y. proszony (-a) jest o pilny powrót do domu z powodu ważnych spraw rodzinnych''. Zawsze to pewien dreszcz wywoływało, bo na ogół powód nie należał do przyjemnych...
Trudno powiedzieć, kiedy podobne komunikaty straciły rację bytu, na pewno to już dobre kilkanaście lat. Powszechność komórek wyeliminowała zjawisko całkowicie.
Podobny los spotkał też telegramy. Wysyłane niegdyś masowo z okazji tak radosnych, jak i tych najsmutniejszych. Pamiętam, jak na poczcie liczono skrupulatnie pojedyncze słówka, bo za każde była opłata, ze spójnikami włącznie... Istniały nawet dowcipy związane z oszczędnością wyrazów!
Wcale nie tak dawne to czasy, gdy na stacjonarny telefon czekało się latami, a na wsi często jedynym uprzywilejowanym posiadaczem tegoż był sołtys, zobowiązany w zamian udostępniać sprzęt w razie nagłych zdarzeń losowych całodobowo.
Pamiętacie pierwsze telefony komórkowe? Istne cegły, ciężkie, wielkie... Pierwszy posiadacz tego cudu w naszej wsi (właściciel sklepu i hurtowni) spacerował wzdłuż i wszerz miejscowości z ową cegłą przy uchu godzinami, by każdy widział i zazdrościł...
Tak się rozwspominałam przy okazji lektury i trochę pod wpływem aury dzisiejszej, prawdziwie już jesiennej...