środa, 28 września 2016

Było, minęło...

W czytanym po raz któryś z rzędu ulubionym kryminale natknęłam się na coś, co przeminęło wraz z rozwojem form komunikacji międzyludzkiej.


Przez wiele lat w sezonie urlopowym (choć nie tylko) można było usłyszeć w radiu komunikaty następujące: ,,Obywatel (ka) X. przebywający (-ca) na urlopie w okolicach miejscowości Y. proszony (-a) jest o pilny powrót do domu z powodu ważnych spraw rodzinnych''. Zawsze to pewien dreszcz wywoływało, bo na ogół powód nie należał do przyjemnych...


Trudno powiedzieć, kiedy podobne komunikaty straciły rację bytu, na pewno to już dobre kilkanaście lat. Powszechność komórek wyeliminowała zjawisko całkowicie.


Podobny los spotkał też telegramy. Wysyłane niegdyś masowo z okazji tak radosnych, jak i tych najsmutniejszych. Pamiętam, jak na poczcie liczono skrupulatnie pojedyncze  słówka, bo za każde była opłata, ze spójnikami włącznie... Istniały nawet dowcipy związane z oszczędnością wyrazów!


Wcale nie tak dawne to czasy, gdy na stacjonarny telefon czekało się latami, a na wsi często jedynym uprzywilejowanym posiadaczem tegoż był sołtys, zobowiązany w zamian  udostępniać sprzęt w razie nagłych zdarzeń  losowych całodobowo.


Pamiętacie pierwsze telefony komórkowe? Istne cegły, ciężkie, wielkie... Pierwszy posiadacz tego cudu w naszej wsi (właściciel sklepu i hurtowni) spacerował wzdłuż i wszerz miejscowości z ową cegłą przy uchu godzinami, by każdy widział i zazdrościł...


Tak się rozwspominałam przy okazji lektury i trochę pod wpływem aury dzisiejszej, prawdziwie już jesiennej...


czwartek, 22 września 2016

Obiecane

EmptyName_6

 

Bazylika w Egerze wieczorową porą, widok od tyłu...

 

EmptyName_17

 

Ponoć najpiękniejsze miejsce na Węgrzech - Lillafured. Pałac wśród Gór Bukowych, zbudowany w latach międzywojennych, potem luksusowy ośrodek dla komunistycznych władz .

 

 

EmptyName_16

 

U podnóża pałacu tarasowe ogrody.

 

EmptyName_15

 

I wodospad, może nie jakiś ogromny, ale na Węgrzech największy.

 

EmptyName_13

 

Całej budowli jakoś nie udało się ująć na fotografii...

EmptyName_11

 

Pomiędzy zagranicznymi wspominkami nasz dożynkowy wieniec. No powiedzcie, czy nie ładny?

 

 

EmptyName_8

 

Relaksujemy się z Magdą na głównym placu Egeru, pod pomnikiem bohatera.

 

 

EmptyName_7

 

Widok z okien naszego ,,apartamentu''.

wtorek, 20 września 2016

Małe porażki, troszkę większe sukcesy

Nasz piękny dożynkowy wieniec nie zyskał zupełnie uznania jury i zajął ,,zaszczytne'' ostatnie miejsce! Jednak pociechę pewną stanowi fakt, że wielu osobom spoza komisji właśnie nasz wytwór najbardziej się podobał. A pewna pani o wykształceniu plastycznym wręcz się zachwyciła...


Za to w konkursie na potrawę z kaszy nasza Szefowa błysnęła mocno przy pomocy rafaello z kaszy jaglanej. Kasza, miód i kokos. Pyszne to, jadłam już kiedyś i sama też robiłam.


Z powiatowego konkursu kulinarnego wróciłam tym razem raczej ,,na tarczy''. Potrawę mięsną ewidentnie skopałam, sama nie wiem jak, bo przecież robiłam tyle razy... Pewną pociechą było wyróżnienie za paprykowy dżem, choć nie mam pojęcia dlaczego jury zakwalifikowało go do przetworów wytrawnych? Przecie on słodki zdecydowanie...


Koleżanki kołowe sprawiły się dużo lepiej i zgarnęły kilka pierwszych i drugich miejsc praktycznie we wszystkich kategoriach, prócz nalewek tym razem.


Po ogłoszeniu werdyktu zgromadzona gawiedź jest dopuszczana do degustacji. Odbywa się wtedy istny wyścig po talerze, do stołów dopchać się niemal nie sposób. Z tego powodu nie udało mi się posmakować wielu nagrodzonych potraw. Najmniejsza kolejka była do wyrobów procentowych, bo goście w większości zmotoryzowani. Dzięki temu mogłam się przekonać, że choć nie znoszę imbiru i miodu, to akurat nalewka z tych produktów (w wykonaniu artysty muzyka, którego zespół uświetnił konkurs) okazała się wręcz rewelacyjna!


Niektóre decyzje jurorów bardzo mnie zdziwiły. Ale cóż, o gustach się nie dyskutuje, a smak nie jest kategorią obiektywną...


***


PS. Jutro lub pojutrze będzie kilka zdjęć, m.in. wieniec.



piątek, 16 września 2016

Przed...

Szynka z maszyny udana! Może jedynie kolorek zbytnio przypomina konserwę turystyczną... Za to i smak, i konsystencja bardzo w porządku. Następnym razem nie będę się tylko tak ściśle trzymać receptury i poszaleję bardziej z przyprawami.


W sumie urządzonko całkiem przydatne! Przynajmniej ma się wędlinę, która nie zawiera czort wie czego.


***


Jutro gminne dożynki. Ominęła mnie z powodu węgierskiej eskapady większość prac przy wieńcu, więc dziś poszłam pomóc przy ostatecznym wykańczaniu. Ładnie nam wyszło, nie powiem. Moja zasługa w tym mikra, bo tylko wiązałam małe pęczki zbóż, ale jakiś ułamek satysfakcji jest.


Wyszło nam z kalkulacji, że może, może załapiemy się w tym roku na nagrodę za nasz twór. Tak to bowiem u nas jest, że gminni jurorzy nie tyle patrzą, co najładniejsze, ile pilnują ,,kolejki''. A że nasze sołectwo wygrało dobrych kilka lat temu, szansa jest!


Z tego względu wolę stanowczo powiatowy konkurs kulinarny ,,Niebo w gębie'', gdzie głównym sędzią jest ,,prawdziwy'' fachowiec. Zgłosiłam się po raz trzeci, tym razem z moim paprykowym dżemem i placuszkami z kurczakiem. Jedziemy w niedzielę bardzo niewielką reprezentacją, bo tylko Beatka i ja, ale mamy nadzieję  Koło godnie reprezentować.


Taki to weekend rozrywkowo-konkursowy mnie czeka...



poniedziałek, 12 września 2016

Szynkowa

Niemal naprzeciw domu Madzi znajduje się sklepik o wdzięcznej nazwie ,,Gosposia''. Tamże garnki, chemia gospodarcza, plastiki, słoiki, wiosną i jesienią nasiona i cebulki do sadzenia w ogródkach, słowem prawie wszystko.


Parę tygodni temu przyjaciółka moja serdeczna mi opowiada: - Weszłam do sklepu, a przede mną jakiś pan pyta: - Jest szynkowa? - Jest, oczywiście! - odpowiada ekspedientka.


Magda poczuła się jak w słynnej scenie z  ,,Misia'': ,,tu jest kiosk ,,Ruchu'', tu się mięso sprzedaje!'' . Zaciekawiona patrzy, kiedy klient ową szynkową otrzyma. A tu zamiast wędliny do rąk nabywcy wędruje niewielki kartonik. I okazało się, że to nie szynkowa, a szynkowaR. Maszyna nieskomplikowana do domowej produkcji wykwintnej (ponoć) wędliny.


Zaintrygowana i zachęcona ceną niewygórowaną Madzia sprzęt nabyła, po czym obdarowała i mnie przedmiotem analogicznym. Dziś podjęłam próbę wytworzenia domowej szyneczki. Procedura trwa circa dwie-trzy doby, więc o efekcie będzie następnym razem. Bardzo jestem ciekawa... W razie porażki strata niewielka, mięso bowiem w promocji było.


Najtrudniejsze teraz to czekanie...


sobota, 10 września 2016

Definitywny koniec wakacji

Zamknęliśmy tegoroczne lato ostatnim wyjazdem. Prywatnie, oczywiście, bo aura ma swoje zdanie na ten temat i bardzo dobrze.


Nasza druga egerska wyprawa troszkę inna niż rok temu, bo przede wszystkim w składzie poszerzonym o Magdę. Przyjemna odmiana. Stancja tym razem nie na szczycie góry, więc się nie musieliśmy zasapywać trzy razy dziennie. Poza jednym wyjątkiem, gdy winda wysiadła i na szóste pięterko trzeba było per pedes...


Zaliczyliśmy kilka nowych miejsc i parę już znanych. Z nowych największe wrażenie zrobił wyjazd do Miszkolca - najpierw baseny (częściowo znajdujące się w skalnych grotach), potem nieopodal miasta piękne miejsce z pałacem, jeziorkiem, wodospadem i tarasowymi ogrodami. Po drodze Góry Bukowe- może nie bardzo wysokie, ale skaliste i nad wyraz urokliwe. A przez lata wydawało się nam, że Węgry to jedna wielka nizina...


W grafiku co dzień dwie stałe pozycje - pławienie się w basenach do południa i wieczorne wyjście w okolice zamku celem degustacji win. Udało się też popróbować więcej niż rok temu węgierskich specjałów.


Pogoda, poza dniem przybycia, dopisała na sto procent. Z dogadaniem się też problemów nie było. Klarko, nie musiałam kurczaka rysować, na szczęście, bo chyba nie potrafię... Nawet Małż się kilka razy po angielsku wypowiedział. Może obecność Madzi go zdopingowała?


Wina nawieźliśmy tyle, że wystarczy chyba na całą zimę, by przy kieliszku snuć madziarskie wspomnienia...


piątek, 2 września 2016

To ruszamy!

Tradycja rzecz święta, więc mus we wrześniu majdan spakować i jechać... Miał być Debreczyn. Ale tak się rok temu zakochaliśmy w Egerze, że jednak powtórka. Tym razem nieco inaczej, bo po pierwsze  w trrzyosobowym składzie (z Magdą), po wtóre w planach mniej stacjonarnie. Na pewno jeden dzień w Miszkolcu, a co jeszcze? Zobaczymy, gdzie nas poprowadzi Ziuta...


Poniedziałek w Egerze podobno ma być bardzo chłodny i deszczowy. Aż mi się wierzyć nie chce, bo Węgry kojarzą mi się wyłącznie z upałami. Tropikalnymi niemalże. Cóż, jeśli pesymistyczna prognoza się sprawdzi, nie będziemy płakać, tylko pić wino, bo gdzie, jak nie tam!


Nasza pani gospodyni, podobnie jak ubiegłoroczna, języka angielskiego nie posiada. Tydzień temu zadzwoniłam i chciałam o parę spraw spytać. Tak się ładnie nauczyłam po angielsku, że sama z siebie byłam dumna. A tu pani zamilkła, po czym usłyszałam: - Mmm... English... Nein english, deutch! My z kolei z niemieckim na bakier bardzo, praktycznie zerowo. Nie uczyliśmy się nigdy. Wykułam na pamięć ze trzy zdania ,,kluczowe'', obawiam się jednak, że odpowiedzi na moje pytania nie zrozumiem. Nic to, jakoś się przecież dogadamy. Jak kobieta z kobietą...


Wydaje mi się, że pierwszy raz spakowałam się sensownie. I to bez kartki! Czy tak jest w istocie, okaże się na miejscu. Chyba bym się zadziwiła!


***


 To do miłego za tydzień!


Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...