wtorek, 29 października 2019

Takie pytanie


Ile i czyich grobów odwiedzacie w Święto Zmarłych?

Jak tu pisałam kiedyś, zazwyczaj do tej pory zaliczaliśmy w sumie co roku pięć cmentarzy. Rozstrzelonych w promieniu mniej więcej stu kilku kilometrów. A wszędzie tłok, kłopot z zaparkowaniem itp.

Trzy z wymienionych nekropolii odwiedzamy nie tyle z obowiązku, co z serdecznego sentymentu. Dwa pozostałe raczej z rodzinnej tradycji. Tamże groby przodków, których ja praktycznie nie znałam, ale Rodzice związani byli... Czy nadal mamy ,,obowiązek''? Nie wiem, zwłaszcza że pozostała część szeroko pojętej rodziny grobu mojej Babci i Rodziców nie odwiedziła nigdy! 
A my owszem, do nieznanych babć i dziadków dotychczas co rok zaglądaliśmy, mimo niewygód wszelkich.

Co rok bunt się we mnie budzi, ale w efekcie zajeżdżamy. Czasu brak natomiast na odwiedzenie 1 listopada niewielkiego cmentarza miejscowego, gdzie spoczywa wielu dobrych znajomych z okolicy. Wpadamy drugiego lub jeszcze później...


piątek, 25 października 2019

Pozytywnie

Spotkałam dziś w sklepie mamę mojego byłego szefa. 

Jakieś 16-17 lat temu, doskonale to pamiętam, przyszedł do pracy załamany, bo okazało się, że mama zachorowała na nowotwór. Było leczenie ,,normalne'', oczywiście, ale oprócz tego i cudotwórcy, i popularna wówczas vilcakora. Potem bywało lepiej lub gorzej. Ale póki co, pani Krysia żyje i miewa się całkiem dobrze.

Wymieniłyśmy doświadczenia, pogadałyśmy o chemii, radioterapii, kuracji hormonalnej itp. Aktualnie córka pani Krysi choruje, ma ten sam typ raka, co ja. Załamana, bo młoda, około czterdziestki... Jednak z rozmowy wynikało, że to nie ten najstraszniejszy typ. Jest spora szansa na całkowite wyzdrowienie.

Nie rozumiem jednego. Dlaczego, jeśli temat nowotworu pojawia się w filmach lub serialach, chemioterapia jawi się jako  jakaś totalna makabra? Wszyscy bohaterowie już po pierwszej dawce niemal umierają... Owszem, spotykałam w poczekalni osoby, które te zabiegi znosiły źle, ale to była zdecydowana mniejszość. Niektórzy rzeczywiście nie najlepiej znosili pierwsze dwa-trzy dni po, ale potem wracali do w miarę normalnego życia. A takich jak ja, którzy znosili to zupełnie bez problemu, było całkiem sporo. 

Po co tak straszyć? Leżałam po operacji z panią, która właśnie pod wpływem takich ,,rewelacji'' rodem z telewizora, długo nie wyrażała zgody na leczenie. Wyhodowała sobie w związku z tym monstrualnego guza piersi... Na szczęście nie z tych najgroźniejszych. Dopiero dzieci ją ubłagały, a lekarz niemal siłą zaciągnął do szpitala. I okazało się, że chemia ,,lekką jej była''. Aktualnie wszystko w porządku, jak u mnie. 






czwartek, 17 października 2019

Ilustratorzy

Taka refleksja związana ze śmiercią Bohdana Butenki...

Czasem mam nieodparte wrażenie, że za czasów ,,komuny'' było znanych postaci mniej, ale te, o których słyszeliśmy, były jakby z wyższej półki niż dziś... 

W młodości znałam po nazwisku zaledwie trzech panów rysowników: Butenkę, Gwidona Miklaszewskiego i mojego ukochanego Janusza Grabiańskiego. Aha, był jeszcze, oczywiście, Jan Marcin Szancer - wspaniały ilustrator bajek i baśni.

Gwidon utkwił mi w pamięci jako rysownik satyryczny, autor kobitek o specyficznej budowie anatomicznej - panie były szerokie w ramionach, węższe w biodrach, nóżki zdecydowanie rachityczne, na głowie niezmienna trwała (loczki). 

Grabiański specjalizował się w zwierzakach, szczególnie w psach i kotach. Namiętnie zbierałam pocztówki z jego ilustracjami. Miałam naprawdę pokaźny zbiór. O ile dobrze pamiętam, to Tatko w swoich filatelistycznej kolekcji miał też znaczki z jego twórczością...

Butenko był wszechobecny. W ,,dobranockach'' i książkach dla dzieci. Najbardziej utkwił mi w pamięci jako ilustrator powieści W. Woroszylskiego ,,Cyryl, gdzie jesteś?''. Była to lektura uzupełniająca, bodajże w piątej lub szóstej klasie podstawówki. Ciekawie skonstruowana, bardzo nietypowa w formie. Przez kilka dobrych lat ,,przerabiałam'' ją z dzieciakami. I, co dla mnie bardzo ważne, potrafiłam, mimo totalnego braku zdolności plastycznych, narysować na tablicy wszystkich bohaterów utworu. Dzieciaki najbardziej kochały wizerunki Olimpiady i Zyzia... 

Pewnie dlatego wiadomość o śmierci Butenki jakoś niemal osobiście mnie dotknęła...




piątek, 11 października 2019

Jesiennie...

Po(d)grzybobralismy po raz drugi. Kilometrów więcej, grzybów niby nieco mniej, ale za to kilkanaście rydzów się trafiło! Przed nami starszy pan nagrzybobrał tych najszlachetniejszych okazów całą skrzynkę, ale i tę naszą odrobinę, usmażoną na masełku, pochłonęliśmy z dziką rozkoszą. Małż debiutował w kwestii konsumpcji rydzów, zachwycił się absolutnie!

Podgrzybki i dwa prawdziwki suszą się aktualnie. W suszarce, która początkowo zastrajkowała, ale dała się jakoś udobruchać memu osobistemu inżynierowi... Małż zawsze powtarza, że jego idolem z młodości był bohater ,,Tajemniczej wyspy'', inżynier właśnie. Nazywał się bodajże, o ile mnie pamięć nie zawodzi, Cyrus Vance. Natchnął mego Osobistego do studiów politechnicznych, choć śp. Teść mój kochany widział raczej Małża w roli ... księdza!

W dżungli zaokiennej zaczęło sypać orzechami. Na razie skromnie, zbieram po kilkanaście sztuk dziennie. Za to okazy spore, większe niż zazwyczaj. Tymczasem w domu jeszcze z pięć kilko ubiegłorocznych. Pomimo totalnego rozdawnictwa... Co drugi dzień rozłupuję solidną porcję.

W drodze do lasów widoki przecudne. Uwielbiam kolory wczesnej jesieni - żółcie, czerwienie, pomarańcze... W naturze tylko, bo już na przykład w garderobie niekoniecznie. Czerwony czasem akceptuję, pozostałych nie! 

Tymczasem obie drzewiaste fuksje kwitną jak szalone! Spróbowałam owoców, bo ponoć, jak podaje internet,  jadalne. Być może, ale zdecydowanie zbyt mdłe, jak na mój gust. Może w przyszłym roku dołożę do jakiejś nalewki?...




czwartek, 3 października 2019

Nareszcie

Od poprzedniego roku czułam ogromny niedosyt w dziedzinie grzybozbieractwa. Nasza średnia za ubiegły sezon wyniosła 0,5 grzyba na wyjazd...

Od paru dni jak kraj długi i szeroki - relacje, filmy i zdjęcia z wybitnie owocnych wypraw w rodzime lasy. Tu cztery wiadra pełne, tam 150 borowików jednorazowo itp., itd. Więc i my ruszyliśmy dziś, wprawdzie bez wielkich nadziei, ale jednak z jakąś iskiereczką. 

Jak zawsze problem podstawowy: GDZIE? Nie mamy bowiem ,,swojego'' miejsca, gwarantującego plon. Tym razem wybór padł na okolice Ostrzyc. Niby Kaszuby, więc spodziewałam się lasów sosnowych, z mchem, jagodowiskami  i nielicznymi brzózkami tu i ówdzie. Niestety... 

Liściasto, mokro (wczoraj lało cały dzień), plus 6  i ciemno. Ale trudno! Tym razem Małż jako pierwszy znalazł i to prawdziwka. Cóż, że jedynego dziś, i tak został królem. Potem ja dwa koźlaki. I kilka podgrzybków. Pojechaliśmy kawałek dalej, znów w las. Tym razem pół niewielkiego wiaderka, znów podgrzybki same, ale zdrowiutkie. 

Trzeci las sporo dalej. Po prawej stronie szosy nic! Za to błota pod dostatkiem i czołgania się w tymże pod górę. Przeszliśmy na drugi brzeg i tu sypnęło. Podgrzybkami, oczywiście. W pewnym momencie powiedziałam: - Jeszcze 5 grzybków i do domu!

Znaleźliśmy te pięć, ruszamy w stronę auta, a tu nagle wysyp! Po 5-6 w kupce, śliczne, malutkie. Dozbieraliśmy wiaderko z czubem, a tu jeszcze kolejne, coraz piękniejsze. Jednak rozum mi zaczął podpowiadać: - Pamiętaj, kobieto, że musisz to wszystko po powrocie do domu obrobić!...

Więc jeszcze tylko tyle, ile garść pomieściła i do domu! Ale mam satysfakcję...

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...