wtorek, 31 marca 2015

Zgaga plecie

Jeśli jutro nie będzie jakiejś pogodowej niespodzianki z cyklu ,,śnieg i mróz'', to na same imieniny zakwitnie mi pierwszy tulipan! To chyba kolejny rekord... Oczywiście inna ,,drobnica'' już od ponad tygodnia  kolorkami cieszy - żonkile miniaturowe, cebulice, pierwiosnki, ranniki, jakieś małe białaski i okazały ciemiernik. Ale jakoś zawsze czekam szczególnie na pierwszego tulipana...


***


W szkole mojej dziś pożegnano panią dyrektor. Smutne to, bo bez żalu... Zaczynało się bardzo sympatycznie, a potem jak u Przybory: ,,gdy już fasada rozpada się z trzaskiem, i gdy z niej wyjdzie, jak d..a z pokrzywy pysk zły i obrzydliwy i pryśnie cały blef''...


Może trochę za ostro pojechałam z cytatem, ale bezmiar rozczarowania osobą boli... Mnie też, choć po dziewięciu latach patrzenia  już niejako z zewnątrz, mogłabym mieć to w głębokim poważaniu. A jednak to wciąż ,,moja'' szkoła i moi w niej bliscy sercu ludzie.


Poza tym pewne postawy, zachowania, a zwłaszcza słowa, nie przystoją stanowczo pedagogowi z ponad 30-letnim stażem. I już!


***


Udaliśmy się dziś z sunią do doktorka, bo już dzień w dzień bidula, mimo leków,  nie panuje nad fizjologią. Sprzątamy kałuże na bieżąco, ale trochę obawiamy się o przyszłość podłóg... Niestety, trafiliśmy na jakiś poważny zabieg bez końca, więc po godzinie opuściliśmy poczekalnię. Nabyliśmy natomiast kilka psich pampersów, by przetrwać jakoś Święta w gościach. Ciekawe, jak się te cuda sprawdzą w praktyce?


***


Ostateczny bilans naszego udziału w Jarmarku niezgorszy. Na czysto zarobiłyśmy trochę ponad tysiąc złotych. I mamy nadzieję, że to nie ostatnia taka okazja w bieżącym  roku. Musimy przecież nazbierać na kolejny wyjazd. Mamy już nawet ustalone nowe miejsce i plus-minus termin...


***


I na koniec się trochę pochwalę, a co tam. W tym roku Asia nieco niżej w ankiecie ,,Twojego Bluesa'', bo czwarta, ale i to miejsce, pierwsze poza podium, bardzo cieszy dumną matkę!

niedziela, 29 marca 2015

,,No bo wy, no bo wy, miastowi, jeść lubicie dużo''...

Takim cytatem z piosenki nieodżałowanego Jacka Zwoźniaka można by podsumować udział naszego Koła Gospodyń w Jarmarku Świątecznym w Gdańsku.


Na mazurki, babeczki i świąteczne ozdoby łaskawym okiem raczej nie zerkano. Niestety... Za to 25 kilo pierogów zostało wchłonięte pierwszego dnia w ciągu dosłownie dwóch godzin! A my się bałyśmy, że będziemy musiały obowiązkowo brać po kilogramie do domu, gdy się impreza skończy... Duże wzięcie miał też żurek na maślance, na dziś trzeba było dogotować. A i tak zabrakło.


Dobre gospodynie niczego nie zmarnują, więc pozostałą z wczoraj okrasę do pierogów zamieniłyśmy na pyszne smarowidło do chlebka i serwowałyśmy tradycyjnie z kiszonym ogórem.


Żal mi bardzo naszej ekipy ,,zdobniczej'', która tak się napracowała przy przepięknych  wiankach i szydełkowych jajeczkach. Chyba jednak chętniej kupuje się wciąż ozdoby na Boże Narodzenie. Sama sobie uświadomiłam, że w mojej rodzinie też nie było tradycji zdobienia mieszkania przed Wielkanocą. Ot, stół tylko odświętnie nakryty...


Dziś przy zachwalaniu mazurków moje koleżanki niemal ochrypły, ale w końcu efekty były. Zostało dosłownie  kilka sztuk. Parę poświęciłyśmy, by nabywcy mogli zdegustować. I to podziałało. Zaczęły się ,,achy i ochy''! Oraz nabywanie.


Jak wyszłyśmy na czysto, jeszcze nie wiadomo. Trzeba dokładnie podliczyć koszty własne. Ważne, że zdobyłyśmy doświadczenie. Na przyszły rok dewiza: KARMIĆ NA BIEŻĄCO! Zamiast dwudziestu pięciu kilogramów pierogów, co najmniej dwa razy tyle! Głównie z kaszą gryczaną i twarogiem, bo te sprzedawały się lepiej niż ruskie. I żurku ile się da naprodukować...


***


Dla mnie to były absolutnie nowe doznania, nigdy dotąd nie wystąpiłam w roli ,,żeny za pultem''... (czyt. kobiety za ladą, jeśli ktoś nie pamięta czechosłowackiego serialu sprzed lat). Fajna sprawa, tylko nogi trochę bolą. I plecki też... Kolejny późny debiut, tak czy owak, zaliczony!


Poniedziałek przeznaczam na regenerację po tygodniu pełnym zadań bojowych. Od wtorku zaczynam działania okołoświąteczne... Głównie gastronomiczne, bo ze sprzątaniem już się prawie uporałam.



środa, 25 marca 2015

Zabawa na 102!

A właściwie nawet na 110. Mazurków. Bo cztery się za bardzo przypaliły, a cztery popękały...


Od 13.30 do 22.30 we trzy tyle napiekłyśmy i ozdobiłyśmy. Niezły wyczyn chyba?...


Niżej podpisana była odpowiedzialna głównie za wykonywanie ozdobnego ranciku przy pomocy maszynki do mielenia z wkładką na ciasteczka babcine. Prawica mi się wyrobiła, czuję wyraźnie, że posiadam  biceps! Pierwszy i pewnie ostatni raz w życiu...


Mazurki głównie owalne, w kształcie pisanki, parę prostokątnych i kilkanaście okrągłych. Z konfiturą truskawkową i polewą z białej czekolady, z malinami i czekoladą, z kajmakiem, z czekoladą gorzką itp. Dla każdego co innego . Co kto lubi, wybierze...


Wszystko naturalne, żadnych ulepszaczy czy erzacy. Kto ciekawy efektu finalnego, może zajrzeć jutro lub pojutrze na KGW Grabinianki. Na naszym facebooku będą fotki.


Jutro jeszcze pakowanie dzisiejszego urobku  i pieczenie mazurków osobistych. A potem już tylko pytanie, czy ludzie w sobotę i niedzielę  te nasze arcydzieła kupią?  Osobiście piękniejszych mazurków nigdy nie widziałam, więc szansa jest. Podczas naszego wyjazdu do SPA młodsze pokolenie naprodukowało ślicznych ozdób z masy cukrowej, zajączki, kurczaczki, pisanki. Wykorzystane dziś w znacznym procencie...


Dobra, idę spać, należy mi się wypoczynek po ,,przejściach''...




 

poniedziałek, 23 marca 2015

Się działo!

Tylko pogoda nam próbowała uprzykrzyć pobyt. Ale my nie z tych, co pierzchną przed zimnem, deszczem czy wichurą...


Już podróż małym busem dostarczyła wielu atrakcji. Matka nasza przełożona, jak zawsze przygotowana na każdą okoliczność, zapoznała nas z zasadami bhp, prezentując bogate wnętrze ,,ogólnowojskowej'' apteczki. A znajdowały się tam takie akcesoria, że nawet po 22-giej nie ośmielę się wymienić. Kto domyślny, zgadnie, czego samotnym kobietom może nagle zabraknąć i jak braki owe udatnie zrekompensować...


Po przybyciu i przydziale pokoi krótka kawka i marsz nad morze. Mimo deszczu i przenikliwego zimna. Na zaostrzenie apetytu przed obiadem. A po posiłku basen, sauna i jacuzzi. Dla chętnych również zabiegi rozmaite upiększające i relaksujące.


Wypławione, czyściutkie i upiększone, a także najedzone po urozmaiconej kolacji, zasiadłyśmy na hotelowym korytarzu do konsumpcji płynów rozmaitych, ploteczek, facecji itp. Kilka gospodyń nie marnując czasu, zawzięcie szydełkowało ozdoby na wielkanocny kiermasz. Niestety, trzy dziewczyny zostały nagle  powalone chorobami...


Niedziela powitała słońcem i końcem wichury. Nadal było zimno, ale na balkonach od południowej strony można było się pogrzać w wiosennych już przecież promykach... Więc po śniadaniu dłuższy spacerek po miejscowości. Dziwna to okolica . Momentami bardzo zadbana, miejscami wręcz odstraszająca. Pewnie w sezonie obrazek byłby bardziej zachęcający...


Przed obiadem znów taplanie się w wodzie, bąbelkach i parze. Dochodziło do mniej lub bardziej udanych przedsięwzięć heroicznych. Moja współlokatorka np. przełamała nagle lęk przed ,,ugotowaniem się'' w saunie, a po wyjściu nawet wskoczyła do beczki z lodowatą wodą.


Po obiedzie jeszcze część z nas wyszła do ,,Kredensu'', czyli dość klimatycznej kawiarni, gdzie podawano przeogromne porcje szarlotki i tortu bezowego oraz doskonałą kawę. Niczego nie jadłam, za to do hotelu wróciłam z kawałkiem bezy na bucie!


A potem już tylko pakowanie się i powrót... Myślę, że nasze radosne chichoty i rechoty jeszcze się echem odbijają  w całej Jastrzębiej Górze. Wesoło było bardzo, bo my jak się już bawimy, to na całego! Przed tygodniem pełnym pracy i przygotowań do Jarmarku taki wyjazd dobrze nam zrobił...


P.S. Chyba jedyny minus wyjazdu to niewygodne łóżka. Zbyt miękkie, dość wąskie, z bardzo ciężkimi kołdrami i sztywnymi niezwykle poduchami, których nie sposób było sobie dogodnie uformować. Między innymi dlatego noc dla wielu z nas była trudna. Ja praktycznie w ogóle nie spałam... Ale co tam, raz na jakiś czas to nie dramat!


niedziela, 22 marca 2015

***

Wróciłam, ale dziś ledwo dycham, bo nocka bezsenna i jeszcze mikrob mnie dopadł jakowyś. Grypopodobny. Współlokatorka z pokoju ani chybi mi podrzuciła...



Sprawozdanie przełożone na jutro. Mam nadzieję, że u Was zdrowo i wiosennie?

czwartek, 19 marca 2015

Biedne dzieci?

Już chyba nie ma takiej kwestii, która nie wzbudziłaby dyskursu narodowego. Choćby rzecz była z tych najbardziej błahych.


Właśnie rodzimi celebryci zaczęli wojenkę  na temat ,,Małych gigantów'', czy jak to się tam zwie. I niektóre ,,tuzy'' w krzyk, że krzywda okropna, bo dzieci tak strasznie przeżywają rywalizację. Jakby to nie był dla nich chleb powszedni...


Konia z rzędem temu, kto potrafi dziecię niewinne przed konkurencją ustrzec! No, może ewentualnie do piątego roku życia, gdy potomek-jedynak. Bo już rodzeństwo to rywalizacja na całego. I nieważne, czy latorośle rok po roku, czy różnica spora. Tak czy siak walka o prymat się pojawi... A kiedy jedynak, to prędzej raczej niż później do szkoły trafi i już wtedy nie ma odwrotu od konfrontacji z rówieśnikami.


I niby dlaczego we wszelkich innych dziedzinach życia współzawodnictwo dobre jest, a jeśli dzieci dotyczy, to już fuj? Każdy, kto się naprawdę zawodowo z maluchami zetknął, wie, że dzieciaki wprost uwielbiają się ścigać! Oczywiście, pojawiają się i łzy, i agresja, gdy nie po myśli małego człowieka rzecz się kończy. Wiadomo! Ale to norma. Nie żadne wielkie aj-waj i koniec świata.


Mądry rodzic umie przygotować dziecko na ewentualne porażki. Nie raz tu pisałam, że do białej gorączki doprowadzają mnie nadmierni chwalcy swojego potomstwa, wmawiający małym istotkom, że są naj-naj pod każdym względem. Dziecko chłonie komplementy jak gąbka wodę, wierzy bezwzględnie, że jest najcudowniejsze. A potem trauma... Bo Jola ładniejsza, Zosia lepiej rysuje, Kacper sprawniej wykonuje fikołki,  a Marek ładniej śpiewa...


Że życie to nie zawsze bajka, należy tłumaczyć od początku. Choć, oczywiście, bajki też  trzeba małym czytać. Dobro i zło, i te sprawy... Wiadomo! Kręgosłup moralny kształtować to nasze podstawowe zadanie - rodziców i dziadków.


W przypadku małych telewizyjnych celebrytów pojawia się dodatkowe pytanie - na ile tu chęci samego malucha, a na ile rodziców? Ale to już odrębna kwestia...


***


Kuferek przyjdzie jutro pakować na wyjazd. Prognozy pesymistyczne. Chyba jednak nie polar, a kurtka zimowa. Niby temperatura nie taka straszna, ale wietrzysko się zapowiada wschodnie... Dwa kostiumy kąpielowe, bo gdyby pierwszy nie wysechł... Płyny nabyte. Te ,,rozmowne''. Będzie się działo...









 

wtorek, 17 marca 2015

No nie!

Wszystkie możliwe pogodynki, męskie i żeńskie, nawet mój ukochany pan Bartek z TVN, straszą powrotem zimy w weekend! Burząc mi tym samym koncepcję odzieżową na wyjazd...


Czy po to się zwydatkowałam  w sobotę na ryneczku na śliczny niebieski polarek z kapturem? Butki wiosenne zamszowe czyściłam pracowicie skórką z przejrzałego banana, jak radziła pani Perfekcyjna? Geterki  wyjściowe  uprałam i nawet wyprasowałam?! Przecie nie cierpię prasować!


Horror!  Dziś taka wiosna była, że lato prawie... Nie mogłoby już tak zostać?


***


Małżowi mój wypad z Gospodyniami jawi się niczym istny  Armagedon. Wszak nie porzucałam go od dziesięciu lat ani na chwilę. Ostatni raz, gdy jeszcze Asia była w domu, wyjechałam na 5 dni na zieloną szkołę.  Zapowiedziałam wprawdzie, że aprowizacja będzie zapewniona, ale... Dla P. sytuacją normalną jest Jego wyjazd, nie mój.


***


Chyba popełnię na tę okoliczność  ,,wiaderko'' pseudo-paelli. Pierś z kurczaka, boczek, ryż i marchewka plus groszek. Robiłam to zawsze, gdy wyjeżdżaliśmy z domu bez Pierworodnego na kilka dni. Synuś odgrzewał sobie co dzień na patelni  kolejne porcyjki...


***


A w następną sobotę, dwudziestego ósmego, urodziny Pierworodnego będziemy obchodzić. Trzydzieste czwarte już, nie do wiary... Nabyliśmy mu e-booka. Posłuży zapewne obojgu, i Szymonowi, i Hani.


***


Wczoraj nawiedził mnie pan ankieter. Zaczął od kwestii stricte politycznych, skończył na dość intymnych. Na dzień dobry poinformował o trzech ,,pytankach''. Skończyło się na co najmniej trzynastu... W gruncie rzeczy nawet to lubię. A najbardziej te kontrolne telefony.  - Ile czasu trwała ankieta?  Co pani odpowiedziała na pytanie x?


Taka mi się męska gaduła trafiła, że nie sposób było się gościa pozbyć. Pies taranował z impetem drzwi balkonowe, a ankieter gadał, i gadał, i gadał... W końcu udało się go wyewakuować  za drzwi, ale tylko na sekundę, bo zaraz wrócił... By przypomnieć, że jakby co, to był co najmniej 40 minut. No, tyle właśnie był, łącznie z monologiem...




niedziela, 15 marca 2015

Ufam usilnie...

.. że to już definitywny koniec zimy! Albowiem posadziłam pierwsze bratki...

Pięć miniaturek żółto-fioletowych i pięć dużych fioletowo-białych. Zaraz mi taras zwiosenniał! I zrobiło się radośnie...

Kalina wreszcie kwitnie jak ta lala! Nie została przemrożona, jak rok temu. Choć była chwila, gdy się wydawało, że nici z kwiatów. Na początku stycznia, kiedy to ze dwa razy temperatura spadła poniżej - 10 stopni.

***

Przed chwilą zakończyłam półtoragodzinne pogaduchy z moją Joanną-Srebrzystą. A teraz gadam z Sister. O świętach i nie tylko... O Wielkanocy...

Jako że już wiosna, to i owady wpadają! Ćmy na tapecie! Coraz większe!

 

czwartek, 12 marca 2015

Wsjegda gatow!

Jakiekolwiek zadanie wyznaczy nasza Matka-szefowa KGW - jestem w gotowości!


Tym razem będę robić za sklepową! Podczas Jarmarku Wielkanocnego na Targu Węglowym w Gdańsku. W niedzielę przedświąteczną od czternastej do osiemnastej. Oferuję wraz z Matką żurek, pierogi i mazurki. Oraz ozdóbki okolicznościowe...


Doświadczenie w materii zerowe absolutnie! Rozmaite już w życiu funkcje pełniłam, ale takiej jeszcze nie... Na dzień dzisiejszy przygotowania zakończyłam poprzez nabycie składanego krzesełka za circa 30 zł. . Bo na stojaka przez 4 godziny na pewno nie wydolę!


Matka zapewnia, że spoko... No, pasmotrim-uwidim!


***


Do wyjazdu Kołowego też się przygotowuję. Mentalnie i materialnie. Oraz finansowo... Kostium kąpielowy posiadam, szlafroczek nabyłam nowy, bo domowy sprany i ,,niewyględny'' raczej...


Ofertę SPA  dogłębnie przejrzałam. Coś tam mi świta, że ewentualnie... Za stówkę  z  małym hakiem. Będzie się działo!


Mam jeszcze niemal dwa tygodnie na przemyślenia. M.in. na to, co Małżowi do konsumpcji zostawić  na dwa dni... By nie głodował! Od kilku dobrych lat go nie zostawiałam samego... Ostatnio przed emeryturą, gdym na zieloną szkołę wybywała! Czyli 9 lat temu z okładem...


***



Za to  Asia w trasę rusza. Augustów, Łódź i Stolica! Niezły maraton w trzy dni...


wtorek, 10 marca 2015

Żenada

Miałam dziś nie pisać, ale jak mnie coś zbulwersuje, to muszę, inaczej się uduszę...


W ubiegły piątek odbył się w naszej grajdołkowej restauracji Dzień Kobiet. Pan Sołtys ,,zabezpieczył'' DJ-a, nasze Koło 7 czy 8 blach ciast, resztę gospodarze imprezy. Przybyło jakieś 120-130 pań z bliższej i dalszej okolicy.


Bilecik na imprezę kosztował symboliczną dyszkę, w ramach której była kawa i herbata, ciasto i kieliszek szampana na wejście. Plakat zapowiadał, że będzie również bufet. Za 20 złotych każda  pani otrzyma talerzyk i sztućce i może korzystać do woli z zastawionego ,,konkretami'' stołu.


Sądząc po fryzurach i całkiem wyszukanych w wielu przypadkach kreacjach, panie uczestniczące do najuboższych nie należały. A jednak zachowanie niektórych osób zdumiewało...


Ciasta znikały w błyskawicznym tempie. I nie dziwota, skoro niektóre ,,damy'' nakładały sobie od razu po cztery-pięć kawałków! Jakby pościły o chlebie i wodzie od Popielca... Gdy niecałą godzinkę po rozpoczęciu zabawy poszłam po herbatę, na talerzach widniały zupełne resztki.


Pomysłowe matki i babki Polki szybko też odkryły, że z kilkuosobowej grupki koleżanek siedzących razem można wydelegować JEDNĄ po ów talerz  za 20 zł do bufetu, a potem przecież nie ma co się brzydzić, talerz i sztućce mogą zmieniać właścicielkę!


Szkoda, że pracownicy restauracji byli mniej kreatywni i nie wpadli na to, by jednak przy bufecie postawić kogoś z bystrym okiem... Widocznie liczyli, nieszczęśni,  na więcej damskiej  kultury osobistej.


Podczas jednego z wyjść na papierosa słyszałam też rozmowę, w której jedna z pań, bardzo dumna ze swego fortelu, tłumaczyła pozostałym, że ,,tylko głupi by kupował  po 5 zł drinki w barze, gdy przecież można przynieść swój alkohol''. Bo ,,i tak nikt nie pilnuje''...


Nie potrafię zrozumieć tej dumy z jawnego oszukiwania. Czy naprawdę nie uda się nigdy wyplenić naszego polskiego cwaniactwa? Może jednak jakaś nadzieja jest, bo, niestety, w tych machlojkach uczestniczyły głównie panie 45-50+.  Nierzadko w brokatach i grzechocące biżuterią. Młodsze dziewczyny nie rzuciły się nam w oczy w tej kwestii...


Oczywiście, zdecydowana większość obecnych zachowywała się  porządnie i przyzwoicie. I generalnie impreza była bardzo udana. Jednak ta ,,łyżka dziegciu'' jakoś mi leży na wątrobie...



 

 

poniedziałek, 9 marca 2015

Niedzielne ,,atrakcje''

Dość nietypowy Dzień Kobiet nam wczoraj nastał...


O szóstej rano obudziłam się z ,,jelitówką''. Która to zaraza mordowała mnie systematycznie do nocy... Życie uchodziło ze mnie regularnie. Średnio co kwadrans. Jakakolwiek myśl o produktach jadalnych sprawiała wręcz fizyczny ból. Zaległam w łożu i słabłam z godziny na godzinę... Jedyne, co mogłam pobrać do organizmu, to była woda z cytryną...


Około 19.30 usłyszeliśmy łomot do drzwi. Małż otworzył, słyszę damski niemłody  głos: - Musi nam pan pomóc!


- A coś się stało? - spytał Małż. - A żeby pan wiedział. Włóż pan kurtkę i chodź!


Głos brzmiał bardzo apodyktycznie, ślubny posłusznie wyszedł. Wytrzymałam jakieś dziesięć minut, chłop nie wraca. Porwali, czy co? - myślę. Zwlokłam się z łoża boleści, kocykiem okryłam i wyszłam na taras. Z jednej strony nic, z drugiej... Rany boskie, pali się!!!


Nie dom, na szczęście, i nie młyn, ale pomiędzy nimi stojący przy płocie drzewny kikut gorejący! Dwa metry z hakiem płoną jak diabli... Widzę, że Małż i ojciec sąsiadki przedsiębiorą jakąś akcję gaśniczą. Czemu po straż nie zadzwonili? - myślę...


No, tak. Sąsiad od rana palił jakieś resztki po zrąbanym niedawno jesionie. Potem wyjechał z rodzinką, zostawiając teściów na gospodarstwie. W przypadku pojawienia się strażaków mogła wyjść na jaw niefrasobliwość pana A. Wiatru silnego niby nie było, a jednak...


Akcja gaśnicza, choć niekrótka,  skończyła się sukcesem! Pod koniec sąsiedzi wrócili. A. zdenerwowany totalnie, ręce mu się ponoć trzęsły niesamowicie.


Nie ma żartów z ogniem! Budynek, w którym mieszkamy, już się kiedyś spalił. Pod koniec lat sześćdziesiątych. Niemal do cna. Powtórki chyba nikt by sobie nie życzył. Tym razem dom nie był może  bezpośrednio zagrożony, ale uważać trzeba.


Małż też do południa niemały ogieniek rozpalił. Bo i nam się uzbierało mnóstwo suchych gałązek, pamiątek po jesiennych wichurach. Jednak nasze ognisko zostało  dokładnie zalane około siedemnastej...


Dziś dochodziłam do siebie. Powoli, ale systematycznie. Nagotowałam rosołku. Z którego wyjadłam głównie marchewkę... Jeszcze trochę chodzę, trzymając się ścian. Ale już widzę światełko w tunelu...




 

 

sobota, 7 marca 2015

Niespodzianka

Taką nam, a mnie szczególnie,  dziś Asia zafundowała atrakcję, że do tej chwili nie mogę się ,,otrząsnąć ze wstrząsu''! I gęba mi się śmieje jak brzdącowi.


Kto ukochał Starszych Panów, ten zrozumie. Czterdzieści jeden lat po telewizyjnej czarno-białej premierze, mogłam znów zobaczyć ,,Mędeę, moją sympatię''.  W teatrze Atelier w Sopocie. W wykonaniu bardzo młodych artystów i w wersji nieco uwspółcześnionej, ale tylko  pod względem kostiumów i rekwizytów.


Ani jedno słóweczko nie zostało zmienione, ani jedna melodia. Na scenie cztery panie i bodajże pięciu panów, niektórzy z nich w kilku rolach. Aha, zapomniałabym o jeszcze jednej ,,aktorce'' - plastikowej kozie. Wszyscy doskonali, ale moimi absolutnymi faworytkami były trzy dziewczyny, stanowiące ,,chór cór Koryntu''. Wdzięk, seksapil, dystans do siebie, cudo!


Tekst niedługi, więc spektakl godzinny zaledwie, ale od lat się tak nie spłakałam ze śmiechu. Makijaż nie dotrwał nawet do końca pierwszego kwadransa... Tekst miejscami na pamięć znam, piosenki w większości też, a jednak co chwilę coś mnie zaskakiwało! Przede wszystkim ruch sceniczny chyba, odważniejszy znacznie niż cztery dekady temu. Może i dlatego, że obsada taka młoda, reżyser takoż.


Nie muszę tu chyba nadmieniać, że najgłośniej z całej widowni rechotała wdzięcznie moja córka? Ona śmieje się głosem, ja raczej  oczami...


W drodze powrotnej dyskutowaliśmy sobie z Małżem o tym, co widzieliśmy i słyszeliśmy. I doszliśmy do wniosku, że gdyby dziś oficjalnie działała cenzura, to pewnie skupiłaby się  na aspektach obyczajowych i znaczną część sztuki w pień by wycięto! Bowiem z punktu widzenia poprawności wszelakiej jest to bardzo, bardzo odważny tekst! Na szczęście w latach 70-tych cenzorzy nie czepiali się specjalnie kwestii tego rodzaju...


W domu wygooglałam sobie informacje o pierwowzorze. Pamiętałam, że Medeą była Barbara Rylska, ale że Jazona grał Wilhelmi? Potem znalazłam na youtubie song ,,Jam jest Kreon wspaniały'' z Mieczysławem Czechowiczem w roli króla nie bardzo lubiącego kobiety. I znów się wzruszyłam...


Asiu, wielkie dzięki! I pogratuluj swoim znajomym aktorom!



środa, 4 marca 2015

Fuks

Strona, z której ściągam sobie książki, co jakiś czas jest zamykana. Za każdym razem wygląda to tak, że już na zawsze...


Jednak, gdy kończą mi się ostatnio pobrane lektury, stronka ożywa! Tak było już kilkakrotnie. I teraz też. Właśnie dziś Małż mi oznajmił, że można pogrzebać. A kończyłam akurat przedostatnią pozycję.


Pobieramy jednorazowo 10-12 książek. To moja  porcja na dwa tygodnie, może ciut więcej, gdy czas na czytanie bardziej ograniczony. Przeciętnie jakieś trzy dni później strona się zamyka. I tak w kółko!


W odwodzie wciąż inna strona, ale jeszcze dotąd  nie musiałam z niej korzystać. I oby tak zostało...


***


W ogródku prawie wiosna! Oprócz przebiśniegów kwitną pierwiosnki, kalina, dwa żółte krokusy. I ciemiernik już niemal ... Dziś wprawdzie śnieg lekko postraszył, ale po godzinie nie było już  po nim śladu.


Ptaszki tylko nadal iście zimowy apetyt prezentują. Oprócz bogatek i modraszek odwiedza mnie regularnie  jedna szarytka (sikorka uboga) i jedna kapturka! Do tego dwie sójki i  bardzo agresywna sroka.  Od dwóch dni wyraźnie słychać w górze skowronka...


***


Małż jest wielkim miłośnikiem krupniku. Zupy, nie alkoholu. Gotuję mu średnio raz na dwa tygodnie wielki gar. Dziś po raz pierwszy z pęczakiem.  Do tej pory zawsze z drobną  kaszą jęczmienną.  Ależ cmokał z zachwytu! Jeśli zupa jest jedynym daniem obiadowym, musi być taka, że  w niej ,,łyżka stoi''! I z dużą ilością mięska... Dziś dwa udka kurzęce i jedno indycze zaspokoiły ową potrzebę.


Osobiście za krupnikiem żadnym  nie przepadam, alkoholowym także. Więc najbliższe trzy dni opędzę indywidualnymi daniami... Mam zapas brokułów, papryki, pyrek, dam radę!



niedziela, 1 marca 2015

Hardcorowa sobota

Dla takiej pary starszych państwa jak my nie był to łatwy dzień. Choć w sumie przyjemny...


Pierwszy raz z domu wyjechaliśmy punkt dziesiąta. Krótka wizyta na pruszczańskim ryneczku, by uzupełnić zapasy warzywno-owocowe, i potem pod Kościerzynę na pogrzeb Cioci. Sama ścisła rodzina Cioci (dzieci, wnuki i prawnuki) to niemal sto osób. Do tego liczni reprezentanci krewnych ze strony Cioci i Wujka, plus sąsiedzi, znajomi  itp. Dobrze ponad dwieście osób. To była zdecydowanie największa tego typu ceremonia, jakiej doświadczyłam...


Zmarznięci mocno wracaliśmy do domu na niecałą godzinkę. Szybka herbata, jakaś kanapeczka i w okolice Żukowa do E., na obchody 60-tki. A tam przyjemnie i na bogato, ale... Znaliśmy tylko Jubilatkę i jej najbliższą rodzinę, poza tym na imprezie multum całkiem obcych ludzi. Nie należymy oboje do osób łatwo nawiązujących kontakty z nieznajomymi, niestety. Szczególnie Małż. Ja sobie chociaż pogadałam z siostrą przyjaciółki...


Po dwóch godzinach znów do domu. Z odbiorem tortu dla Asi po drodze. I tu przygoda! Małż złapał wielki wypiek tak niezgrabnie, że upaprał totalnie kremem wyjściową kurtkę na wysokości żołądka... W domu mieliśmy dosłownie kwadrans na odsikanie Ery, złapanie upominków i przygotowanych przeze mnie przekąsek. Udało się jeszcze zaprać szybciutko kremowe ślady, Małż przyodział okrycie mniej reprezentacyjne i ruszyliśmy w stronę Gdyni. Po drodze zabierając z Żabianki na imprezę córkę mojej poznańskiej Marysi.


W Blues Clubie, mimo że byliśmy tam zdecydowanie najstarsi, poczuliśmy się ewidentnie bardziej ,,domowo''. Przygotowana przez nas ,,laurka'' dla Asi pt. ,,30 twarzy Bobera'' (taka córcina ksywka), inspirowana wiadomo czym, okazała się całkiem trafiona. Również tort, z takim  trudem i poświęceniem dostarczony, zrobił furorę. Z lewej strony porzeczkowy, z prawej caffe latte... Dzieło naszej szefowej KGW, Izy.


Bardzo nas cieszyło, że tylu znajomych przybyło na Asi jubileusz. W zasadzie chyba wszyscy zaproszeni dotarli! Czyli circa 50 sztuk! Przyjaciele, studenci, znajomi muzycy. Ponoć zabawa trwała niemal do czwartej rano, my się wykasowaliśmy tuż przed jedenastą... A w domu, po północy,  padliśmy jak kawki!  I dziś od rana  regenerowaliśmy siły...

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...