piątek, 31 stycznia 2014

Pytanko wbrew pozorom nie takie głupie...

... padło przed chwilą w radiu. - Po co byś wrócił, gdyby paliło się Twoje mieszkanie/dom?


Jedna pani bez namysłu odpowiedziała, że wróciłaby po buty! Hm... U mnie to w rachubę nie wchodzi na pewno.


Gdybym mogła zabrać tylko jedną, jedyną rzecz, to raczej bym w ogóle w ogień nie skoczyła. Albowiem nie byłabym w stanie się szybko zdecydować, co to ma być!


Przedsmak podobnej sytuacji miałam jakieś 3-4 lata temu, nawet tu o tym pisałam. Władze gminy zaczęły straszyć powodzią. Miałam z jednej strony niemal pewność, że nas nie zaleje, bośmy jakieś pięć metrów nad poziomem rzeki, z drugiej powszechna panika trochę się udzieliła. Bo ,,niemal'' jednak robi różnicę.  I zaczęłam kombinować taką sytuację:


Jestem sama w domu, Małż w robocie, a tu dobytek mus ratować! Chyba najpierw komputer, wszak to małżowe narzędzie pracy, a i moje poniekąd (blog!). Dobra, mogę wynieść na piętro! Trochę najpotrzebniejszych ubrań, by gołym nie zostać. Co dalej?  Może albumy ze zdjęciami? Książki nie, bo za dużo, a czasu za mało, by ulubione wybrać... Może jeszcze coś do jedzenia na przetrwanie czasu, zanim pontonem ratownicy przypłyną... I jakiś koc?!


Tak sobie kombinowałam parę lat wstecz. Teraz miałabym całkiem inne priorytety. Nauczona gorzkimi doświadczeniami ostatniego okresu. Przede wszystkim najważniejsze dokumenty! Metryki, akty ślubu, zgonów, dowody osobiste, papierki medyczne, świadectwa pracy, portfel z kartami do bankomatu. I rozliczenia ze skarbówką z kilku ostatnich lat! Na szczęście parę dni temu zrobiłam dość gruntowne porządki w papierkach... Więc szybko bym znalazła co trzeba!


Gdyby się w tym momencie jeszcze za mocno nie hajcowało, wtedy ten sprzęt komputerowy jeszcze... A reszta? Do odtworzenia! Może poza obrazami i witrażami autorstwa znajomych artystów...


Prawdopodobnie za kilka następnych lat priorytety znowu mi się zmienią. Zestaw najpotrzebniejszych leków?! Poduszka elektryczna i balkonik?...


Ciekawa jestem, co na zadane w radiu pytanie odpowiedziałaby dziś moja Asia. Może zaczęłaby od pianina? Oczywiście, zaraz po uratowaniu Bilbusia! A co by powiedział Pierworodny? To już super-zagadka...


***


Idzie odwilż. Oczywiście, właśnie teraz! Wszak wiadomo, że ,,gdy w Gromniczną z dachu ciecze, zima jeszcze się przewlecze''. Więc znów perspektywa Wielkanocy w zaspach...

środa, 29 stycznia 2014

Ranking. Tylko dla pań!

Czytaczy płci męskiej uprasza się o nieczytanie z obawy przed zanudzeniem się do imentu. Rzecz albowiem będzie o kieckach.


Nie wiem, co mnie naszło, ale sobie postanowiłam przypomnieć sukienki mojego życia. Takie przełomowe. A więc:


1. Pierwsza, jaką pamiętam z dzieciństwa - chyba z anilany, niebieska jak niebo, zimowa zdecydowanie, na rękawach i na dole jakieś czerwone małe kwiatki. Sister miała ,,negatyw'' - czerwoną z błękitnymi kwiatkami. Dlaczego tak właśnie? Ano dlatego, że Mamidło nazywało nas ,,Stokrotka'' i ,,Niezapominajka''.


2. Sukienka komunijna. Nie zachwycała mnie specjalnie. Może dlatego już przy wyjściu z pierwszokomunijnej ceremonii utytłałam dół w... smole! Ciecz kapała z remontowanego dachu na nieczynną część schodów, a ja właśnie tym ,,zakazanym'' kawałkiem zeszłam, by tłoku uniknąć. Niczym się tych plam nie dało wywabić, wskutek czego ,,biały tydzień'' zaliczyłam w wersji obciętej o jakieś 15 centymetrów. Znaczy ni pies, ni wydra...


3. Zielona ,,chłopka'' we wzorki. Jedyna sukienka uszyta przez sąsiadkę spod ,,piątki'', która spełniła moje oczekiwania! Z białymi koroneczkami przy krótkich rękawkach, z fartuszkiem, a jakże! Byłam wtedy może w szóstej-siódmej klasie...


4. Mój pierwszy i jedyny Bal Maturalny. W zasadzie nie mój własny, bo takowego nie miałam, tylko ówczesnego ,,lubego''. Końcówka drugiej klasy technikum. ,,On'' piątoklasista. Ja smarkula. W małej białej! Mini, dopasowanej, bez rękawów... I wielki świat, bo impreza w sopockim Grand Hotelu!


5. Sylwester rok przed maturą. Mama mojej ,,niemieckiej'' Basi pożyczyła mi małą czarną aksamitną z białym kołnierzykiem szydełkowym. Faceci się na mnie nie rzucali wprawdzie, ale ja się czułam gwiazdą!


6. Kreacja studniówkowa. Z czarnej satyny, krótki rękaw, długość maksi, koronkowy kołnierzyk produkcji Babci... I zero pamięci,  o tym co było i jak, bo angina totalna... Ze zdjęć jedynie wiem, że uczestniczyłam!


7. Moja osobista ślubna kreacja nr 1! W kolorze śmietanowo-żółtawym. Żorżeta jedwabna, nabyta w Baltonie za dewizy!  Fason jakby z lat 20-30-tych. Odcięcie na linii bioder. Welonu brak, bukiet z alstromerii, jeden kwiat we włosach...


8. Kreacja na po północy! Przebrałam się w kieckę czerwoną w duże białe kwiaty. Materiał raczej byle jaki, ale model niezły! Służyła mi jeszcze kilkakrotnie, m.in. podczas ślubu Szwagierki. I Joanny-Srebrzystej!


9. Nie pamiętam kompletnie, gdzie nabyłam zimową wełnianą suknię w różnych odcieniach fioletu! Wiem, że ją po prostu uwielbiałam... Mam w niej sporo zdjęć z imprez szkolnych! Z czasów ,,suchodębskich''... Czyli z pracy przedostatniej!


10. Aktualnie najbardziej ulubiona? Chyba ta, którą Mikołaj-Asia zostawił pod choinką tego roku... Czarno-czerwono-biała, trochę może zbyt krótka jak na staruchę niemal 60-letnią... Ale ją kocham!!!


poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rozwijam się...

... gastronomicznie. I dlatego zapytuję tu bywających ,,miszczów'' rondla, do czego może mi się przydać puszka mleka kokosowego? Nabyłam ostatnio, albowiem cena była niewygórowana. Poczytałam troszkę w googlach, jednak zawsze wolę, by przepis podał mi ktoś, kto naprawdę osobiście spożył produkt finalny!


Już się wstępnie kolegi Małża zapytałam, czy jest gotowy na obiad-niespodziankę. - No, zawsze mogę spróbować... - brzmiała raczej niepewna odpowiedź.


OK! Jakby co, przygotuję równolegle coś klasycznego. W razie gdyby nowość okazała się słabojadalna...


Fantazja mnie ponosi nieustająco. Do ulubionej surówki Małża - seler naciowy plus jabłko  and przyprawy - dodałam wczoraj prażone płatki migdałów. Chwyciło! I to jak! Zachwyt absolutny...


Do ,,sałatki dla ubogich'', jak ją nazywam (ogórek świeży plus ziemniak, plus jajo na twardo, majonez, sól i pieprz) dołożyłam rzodkiewki wraz z liśćmi, ogórek  konserwowy i trochę konserwowej papryki. A majonez wymieszałam pół na pół z chrzanem! I odrobiną gęstego greckiego jogurtu...


Nadal eksperymentuję z ,,piurami''. Jednak zdecydowanie najlepsza jest nadal mieszanka ziemniaków i korzeniowego selera! Plus odrobina mleka i kawałeczek masła... Jeszcze czeka na wypróbowanie składanka ziemniaczano-kalafiorowa... Bo z brokułem już się rzecz odbyła. Pozytywna reakcja! Groch łuskany też czeka...


Raport jakoś w  politykę wciągnięty, buuuu! Nie było to moim zamiarem...




niedziela, 26 stycznia 2014

Zimowym pannom młodym szczerze współczuję...

Wczoraj wychodziła za mąż młodsza córa znajomej. Jadąc z Małżem na sobotnie zakupy, przy temperaturze na zewnątrz -16, zastanawiałam się mocno nad tym, jak Agata wytrzyma ceremonię kościelną? Wszak nasze świątynie rzadko bywają ogrzewane...


Na suknię można narzucić jakieś gustowne (choć nie tanie zapewne!) bialutkie futerko. Ale co z ,,dołami''? Jako że mnie samej najbardziej zawsze marzną odnóża, a i z pęcherzem bywa różnie, rozpatrywałam rzecz najzupełniej poważnie w aspekcie zdrowotnym. Przecież raczej nie kozaki czy grube skarpety, jeno pantofelki! A od podłogi zamróz ciągnie...


Prawdę mówiąc nigdy nie byłam na żadnym zimowym ślubie. Przynajmniej w kościele, bo cywilny rok temu zaliczyłam. Ale w USC cieplutko było. Moje doświadczenia w roli ślubnego gościa miały dotąd miejsce od kwietnia do końca października. Z oczywistą przewagą miesięcy letnich.


Ten jeden jedyny kwietniowy ślub mocno mi utkwił w pamięci, bo też zimno było bardzo, na dworze deszcz ze śniegiem i wietrzysko. Tymczasem przybyli na ceremonię młodzi ludzie postanowili zrobić sobie uciechę kosztem panny młodej (nauczycielki) i obrzucali nowożeńców coraz nowymi porcjami grosików, które, jak wiadomo, należy wyzbierać co do sztuki! Prawie mi się płakać chciało na widok przyjaciółki, która z minuty na minutę robiła się coraz bardziej sina, podczas gdy dziatwa radośnie rechotała... Wreszcie ojciec E. przywołał bractwo do porządku!


Na drugim biegunie bywają anormalne upały. Tej atrakcji akurat doświadczyłam osobiście. Zarówno jako główna bohaterka (37 lat temu), jak i w roli gościa kilkakroć. Pewnie dlatego nie lubię rosołu! Kojarzy mi się bowiem nieodmiennie z początkiem weselnego  przyjęcia, kiedy całe zgromadzone towarzystwo zaczyna nagle spływać potem... Swoją drogą dlaczego mało kto zamienia w upalny dzień ów rosół np. na chłodnik?... Widać tradycja rzecz święta!


Z wesela Basi, córki mojej ex-dyrekcji, sprzed ośmiu lat, najbardziej zapamiętałam to, że średnio co dziesięć minut chodziłam do łazienki opłukiwać zimną wodą ręce. W sumie pewnie ze 40 takich wizyt było...Bo gdy mi się łapy kleją, dostaję szału!


Ustalając datę ślubu można jedynie pi razy oko domniemywać, jaka w dniu uroczystości będzie aura. Oczywiście, skoro czerwiec, to raczej będzie ciepło, a gdy styczeń, prawdopodobnie  zimno. Ale przewidzenie absolutnych skrajności? Raczej niemożliwe...


Ciekawa jestem wspomnień tu bywających zimowych panien młodych!



piątek, 24 stycznia 2014

Dobre dni

Miły tydzień! We wtorek babcio-dziadko-świętowanie, wczoraj nadzwyczaj przyjemny koncert w Blues Clubie, a dziś sabacik.Po długiej, długiej przerwie...


Przy dwóch butelkach czerwonego wina cztery godziny pogawędki sympatycznej. I, wyobraźcie sobie, ani jednego złego słowa o facetach!  No, trzeba przyznać, że temat mężczyzn naszego życia w ogóle nie poruszany. Żadnych utyskiwań na ciężkie życie, raczej z umiarkowanym optymizmem o tym, że nas nic strasznego nie dotyka. Do tego niewinnych ploteczek moc! Plus nieco rozpasana konsumpcja, jak zwykle...


Jutro też się zapowiada przyjemnie. Asia nas odwiedzi i to dwukrotnie. Raz przed wyjazdem na koncert do Iławy, i drugi po powrocie. Zięć też w trasie, więc dziecię u nas zanocuje...


Planujemy z Małżem do południa skrócenie się o głowę dubeltowe, bośmy niepostrzeżenie zarośli ponad miarę. Osobiście dwa dni temu postanowiłam zmienić coś w swoim życiu i w związku z tym przeczesałam się z prawa na lewo! Po raz pierwszy od urodzenia.  Nie wiem, czy na stałe, czy tylko do jutra? Zobaczę, co powie specjalistka.





środa, 22 stycznia 2014

Babcio-dziadkowe świętowanie

Mało co tak skutecznie wprowadza w dobry nastrój, jak popisy przedszkolaków!


Zawsze kilkoro skupionych, poważnych, rolą przejętych i na blachę znających tekst. Ale to mniejszość! Potem mniej lub bardziej przestraszeni. Z nerwów szarpiący na sobie odzienie, ze wzrokiem rozbieganym, nieraz na granicy płaczu. Gdy przychodzi się wypowiedzieć, ta grupka się jąka, zacina, wymaga suflerki itp.


Najsłodsze są jednak przedszkolaki-luzaki. Kompletnie niezainteresowane parciem na szkło. Z własnymi pomysłami na wypełnienie czasu przedstawienia... W repertuarze potężne ziewanie (co mnie to wszystko obchodzi?), drobne bójki z kolegą (znacznie ciekawsze niż klepanie wierszyków), drapanie się w różnych miejscach (przecież swędzi, więc muszę, nie?), bierny opór wobec poleceń pani (nic nie będę gadać, mowy nie ma!), ucieczka pod pozorem potrzeb fizjologicznych (JA CHCĘ SIKU! SIKU CHCĘ!) itp.


Jeden z młodzieńców stanowczo odmówił wyrecytowania roli Pasterza I, ponieważ pani zapomniała dać mu do ręki rekwizyt w postaci ciupagi. - Nie mam mojej MACZUGI! - wykrzyczał z oburzeniem, gdy przyszła jego kolej. Pani pobiegła za kulisy, przedmiot dostarczyła, ale tymczasem artysta już się obraził na amen. - Teraz już nie chcę! - oświadczył. Przemówił dopiero, gdy pani go bardzo pokornie przeprosiła...


Nasz Stasinek (w roli Pasterza II) zajmował się głównie ukrywaniem swej osoby za plecami Pasterzy pozostałych, czyli  I i III. Rolę wypowiedział głośno wprawdzie, ale nad wyraz pośpiesznie, na zasadzie ,,byle się to już skończyło''. Gdy babcie i dziadkowie bili brawo, demonstracyjnie zatykał uszy. Chyba nie ma zadatków na celebrytę?...


***


Po raz kolejny zatrwożyła mnie nadzwyczaj marna dykcja większości dzieci. Że tam większość mówi ,,skoła'' albo ,,śkoła'' - to nic! Że zamiast R słychać L albo J, to też jeszcze drobiazg! Ale niektóre czterolatki tak ,,bulgocą'', że nie sposób zrozumieć ani jednego słowa! Może w domu rodzice potrafią pojąć tę mowę, ale mogliby też troszkę popracować... Przedszkole państwowe, wiejskie, logopedy nie ma, bo brak funduszy. Jednak  za chwilę to bractwo ruszy do szkoły i co wtedy?!


Staś też nie mówi idealnie, ale nie tak, byśmy mieli problem z pojmowaniem. Z całej wczorajszej czeredy tylko dwie dziewczynki były naprawdę w pełni zrozumiałe. Jedna w dodatku zaprezentowała znakomity talent wokalny. Gdy zaśpiewała solo ,,Lulajże, Jezuniu'', to aż ciarki po plecach przeszły...


***


Po części artystycznej zostaliśmy zaproszeni do dziecek starszych na pyszny obiad. Tam starszy wnusio wręczył nam wykonane  w zerówce upominki, bardzo ładne i pomysłowe. Tak więc poświętowaliśmy na całego!


***


Na termometrze zaokiennym aktualnie minus 15,2! Ot, zima nierychliwa...

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Tak sobie marmolę pomalutku o niczym...

Coś ze trzy dni temu dopadli mnie nagle spamerzy! Dlaczego akurat teraz? Pojęcia zielonego nie posiadam...Pierwsze takie sygnały od niemal półtora roku.


Tymczasem mróz trzyma, aż strach! Rano na misję mus ruszyć - Dzień Babci i Dziadka w stasinkowym przedszkolu. Matko, co tu nałożyć na się, by nie przemarznąć?! Pomimo rosnącej sukcesywnie warstwy tłuszczowej, jakiś zmarzlak ze mnie tego roku...


***


Ze stosiku lektur zostały już tylko dwie pozycje. Buuu! Dziś pochlipałam solidnie nad ,,Matką wszystkich lalek'' Szwai. Całkiem inna książka od wszystkich dotychczasowych. Znacznie bardziej na serio, dopiero na ostatnich stronach trochę humoru. Ale nie mam pretensji! Czytało się doskonale!


***


Nagotowałam rosołku wołowo-indyczego na jutro, by po powrocie z przedszkolnej imprezki mieć szybki obiad. A tu się okazuje, że Pierworodny z Hanią zapraszają do siebie. Skoro tak, wystawiłam garnek na mróz! Niech stoi na tarasie, może się tym razem nie ,,spieni'', jak poprzednio... Erka aromat  wyczuwa, więc waruje non-stop przy naczyniu! Z nadzieją na ,,obrywy''...


***


Niezbyt dobrymi wieściami inkrustowany ten styczeń... Nie wdaję się w szczegóły, ale  i u bliższych,  i u dalszych znajomych dzieje się nieszczególnie. Oby z końcem miesiąca wszelkie zło przeminęło! Bo ile można?...


***


Atlas ptaków polskich mam nadzieję jutro nabyć. By wreszcie wiedzieć, co za stworzenia boże grasują w okolicy. Parę dni temu na naszych drzwiach balkonowych popełnił ,,samobójstwo'' czarny ptak z żółtym dziobem! Kos?! Nie wiem, czy kosy odlatują, czy nie... Ptaszkowi pewno zagrażał jakiś jastrząb, bo tych potworów u nas urodzaj...

niedziela, 19 stycznia 2014

Rzecz o nieumiarkowaniach

Podobno mamy klimat umiarkowany. Podobno... Śniegu w piątek napadało faktycznie umiarkowanie, tak z dziesięć centymetrów. Ale po co zaraz do tego mrozy nieumiarkowane? Bo dla mnie do przyjęcia jest między minus jeden a minus pięć. A tu zaraz prawie 9! I wschodni wiatr do towarzystwa...


***


Budzą się we mnie z wiekiem jakieś niepokojące postawy obywatelskie. Zaczynam się przejmować współmieszkańcami dokonującymi wykroczeń. Wczoraj sąsiad zza rzeki przez kilka godzin palił na podwórku jakieś paskudztwa. Ogień buchał wysoko, a czarny dym stopniowo zasnuwał okolicę. Opony, plastiki? Czort wie, co to było, na pewno nic dobrego z punktu widzenia ekologii!


Dziś z kolei po śniadaniu wyszłam na moment na taras. I co widzę? Skoro spadł już śnieg, to przecież musowo trzeba kulig za samochodem dzieciskom zorganizować. Zgoda! Droga mało uczęszczana, ale jednak! I zawsze może się zdarzyć, że akurat coś szybkiego się zjawi. Tyle wypadków podobnych rok w rok, a dorośli dalej durni...


A w mojej duszy walka. Czy w podobnych przypadkach udawać, że się nie widzi, nie słyszy? Czy może jednak wszczynać alarm? W przypadku palenia ,,świństw'' można by zawiadomić sołtysa. Ale jak znam J., na pewno by źródło informacji ujawnił. Bo w zażyłych stosunkach z winowajcami. Co gorsza, i dla mnie to nie są anonimowi ludzie... Do tego należy wziąć pod uwagę, że zachowania nieekologiczne są jeszcze wciąż na wsi uważane za absolutną normę. A i samemu sołtysowi daleko do filozofii Zielonych!


***


Po dwóch latach mieszkania w mieście zauważyłam, jak wciąż sporo różnic dzieli małe i duże miejscowości. Mimo niemal pełnego zrównania cywilizacyjno-technicznego.


Choćby sprawa psów. Na wsi biegające luzem czworonogi nie są niczym dziwnym. Chyba, że jakiś olbrzym psi się pojawi i strach wywołuje. Że czworonogi hałasują jak doba długa, to też norma. W końcu po to na wsi pies, by szczekał. W mieście to już insza inszość.


Moja kołobrzeska Halinka w poprzednim miejscu zamieszkania była nieustannie nękana przez sąsiadów za to, że gdy ona była w pracy, pies podobno skomlił i wył. Co dwa trzy dni na klatce pojawiały się karteczki z ,,wytykami''.


Dziś Asia nam opowiadała, że w jej wieżowcu mieszka pani posiadająca wyżła z nieobciętym ogonem. Otóż ten ogon stanowi kanwę konfliktu właścicielki z sąsiadem. Albowiem podobno pies wychodząc z panią na poranny spacer, wali ogonem w drzwi sąsiada i budzi go przedwcześnie ze snu! Każdy posiadacz psa wie, że pupil (może poza mopsem lub nadmiernie spasionym jamnikiem) w drodze na spacer nie kroczy, lecz pędzi! Ledwo można za nim nadążyć. Ile razy może w tym biegu uderzyć o sąsiednie drzwi?!


***


Wracam po dygresji do moich lokalnych ,,baranów''. Tych od kuligów. Co tu w podobnym przypadku robić? Naprawdę nie mam pojęcia! Na pewno ani nie dogonię, by do rozumu przemówić, ani policji nie wezwę, bo zanim się zjawią, będzie po wszystkim. Poza tym jakoś hadko być kapusiem, choć może i sprawa słuszna. No, nie wiem... Jakieś apele przez szkołę, proboszczów, gminę może?



piątek, 17 stycznia 2014

Z inspiracji śniadaniowej tv

Ze dwa dni temu jednym uchem (bo jeszcze drzemałam) wyłowiłam pytanie: czy możliwa jest przyjaźń z szefem?


Dyskusji nie słyszałam, albowiem przysnęłam na dobre. Ale rzecz mnie w jakimś stopniu zaciekawiła.


Osobiście miałam to szczęście, że z trojgiem z dziewięciorga moich szefów się przyjaźniłam. Statystycznie 33,33%. Chyba nieźle?


Pierwszy szef-przyjaciel to był Staszek, mąż mojej Magdy. Zanim został moim dyrektorem, byliśmy już bardzo zżyci. Mnóstwo nocy przesiedzianych przy brydżu, wspólne wakacje itp. Nasze dzieciaki też się trzymały razem...


Nigdy wcześniej ani później się tak nie starałam, by wszystkie zadania wykonywać naprawdę na maksa. Żeby nie podpaść ani nie dać pretekstu do plotek. I aby nie usłyszeć od Stasia zdania zaczynającego się od ,,koleżanko''. Bo to oznaczało, że nagrabiłam!


Pamiętam sytuację, gdy zdarzyło mi się haniebnie zaspać. Dotarłam dopiero na drugą lekcję. W życiu się tak nie wstydziłam jak tego dnia, gdy szłam ,,ze spuszczoną głową, powoli'' do gabinetu, by się pokajać i przyznać do ,,zbrodni''!


Pewnego rodzaju ceną za tę przyjaźń z szefem był fakt, że mimo nienagannej pracy nie mogłam absolutnie przez te kilka lat liczyć na dyrektorską nagrodę. Staszek uczciwie zapowiedział to na forum prywatnym swojej żonie, mnie, swojemu kuzynowi Przemkowi i jeszcze jednej przyjaciółce, Basi.


Parę lat później, w drugiej mojej szkole, szefową została  inna moja przyjaciółka, Stasia. W tym momencie  nasza przyjaźń doznała chwilowego uszczerbku, z mojej wyłącznie winy. Bowiem w przededniu wyboru poddałam w wątpliwość kwestię, czy Stasia się na dyrekcję nadaje. Dlaczego? Bo zawsze była za dobra dla wszystkich! A szef musi przecież czasem ochrzanić, wytyk służbowy udzielić itp.


Na szczęście szybko chwilowe nieporozumienie zostało zapomniane i nasz współpraca przez 5 lat była bardzo sympatyczna. W ogóle to był złoty wiek placówki! Grono zgrane, chciało nam się nie tylko robić to, co w planie, ale i sporo ponad! Stasia matczyną niemal opieką otaczała swoje ,,owieczki''. Zawsze na posiedzenia Rady Pedagogicznej szykowała swoją słynną sałatkę z twarogu, ogórków i pomidorów (ogromną michę!) albo wielką porcję zapiekanki wg Karolci, naszej matematyczki...


Po Stasi funkcję dyrektora objął Jarek K. Nie znałam go wcześniej, wiedziałam, że to absolwent naszej szkoły,  że jest wuefistą w ogólniaku, że wiele lat uczyła u nas jego mama, która w klasach I-III była wychowawczynią mojego Pierworodnego. I tyle!


Z Jarkiem - cudownym człowiekiem - zaprzyjaźniałam się powoli, ale systematycznie. Dopiero po ponad dwóch latach przeszliśmy na ,,ty'', a na dobre zbliżył nas wyjazd na Zieloną Szkołę. Gdy odchodził od nas, rok przed końcem kadencji, prawie wszyscy ryczeliśmy... Trudno jednak było próbować trzymać siłą kogoś, komu naprawdę należała się ,,wyższa półka''... Za kreatywność, sprawiedliwość, ludzkie podejście, za całokształt!


Oj, zapomniałam jeszcze o Zygusiu. Może trudno tu mówić o przyjaźni, bo to był szef młodszy o niemal całe pokolenie. Niemniej to za nim odeszłyśmy z koleżanką Alą ze szkoły w S. I był moim pierwszym dyrektorem w grajdołku, a przedtem ostatnim w S. Wesoły, rozrywkowy muzyk. Bardzo młodo został się za bossa, trochę przez przypadek, dużo mu trzeba było pomagać, podpowiadać. Ale warto było! Muszę też podkreślić, że gdy już poszedł wyżej, został  pierwszym nauczycielem muzyki naszej Asi. To z Zygusiem ćwiczyła pierwsze gamy i ,,Były sobie kurki trzy''...


A jak u Was z przyjaźnieniem się z szefostwem?



czwartek, 16 stycznia 2014

Głos odzyskany!

Jak Małż zapowiedział, tak i zrobił! Wystarczyło coś kliknąć... I odzyskałam możliwość odzywania się! Mądrala jest jednak z chłopa mego! Nie na darmo ma te IQ ponad 148!


***


Biało-czarno u nas! Trochę śniegu, trochę przedśniegowego brudu. W nocy ma dosypać. Oby! Bo jeszcze sporo do przykrycia...


Nie zaskoczyłam, że ferie zimowe dla pacholąt już tuż-tuż! Wydawało mi się, że jeszcze następny tydzień szkoły. A tu już! Aerobik na czas ferii odwołany, szkoda! Po raz pierwszy od niemal miesiąca wyruszyłam, spociłam się nieźle, werwy nabrałam, a tu znów przerwa na 2 tygodnie...


Cały czas trzy i pół kilo nadmiarowe! Wahnięcia dobowe w granicy 50 deko. Raz więcej, raz mniej! Ale i tak waga  pokazuje raczej  65, zamiast 62! Już nie mam ambicji na 60,5! Było, minęło... Przez króciutką chwilkę... Teraz wciąż w  symbiozie ze stresem poważnym! Byle jednak nie więcej już!


W biodrach jakieś 3 cm przybyło, w pasie dwa. Niby niewiele, ale już co niektóre części garderoby za ciasne! Dżinsy już raczej rozmiar 32 niż 30. Czyli ze zbiorów ogólnych  jakieś dwie-trzy pary dobre zamiast siedmiu... Dżizus! Help!!!


Parówek się wyrzekam absolutnie! ,,Smalczyku roślinnego'' po spróbowaniu takoż... Jedną porcję zaliczyłam. Smaczne, owszem, ale obciążające! Twarożek jeszcze propaguję! Czy to z czosnkiem, czy z rzodkiewką... Bo przecie ,,gołkiem''  nie zaliczysz! A szkoda!





 

wtorek, 14 stycznia 2014

Zakneblowana...

... się czuję przez  brak możliwości komentowania! A jeszcze kilka dni z tym kneblem, bo Małż postanowił to, co się popsuło, przez internet zamówić!


Tak mi się porobiło przez ostatnie dwa lata, że bardziej się wypowiadam na blogowisku niż w realu. Dlatego teraz tak mi jakoś... No, komfortu nie ma w każdym razie!


Gdzie dziś nie zajrzałam, chciałoby się swoje trzy grosze dołożyć. Choćby u Anovi, bo taki frapujący mnie temat! Kulinarne ,,odkrycia Ameryki''  2013 roku. Mam przecież kilka takich gastronomicznych ,,świeżynek'' na koncie. Na cały post za mało, na komentarz w sam raz! I w tym momencie ta okropna niemoc...Uuuch, motyla noga!


Nic to. Trzeba się uzbroić w cnotę cierpliwości! Niełatwe to dla mnie, bo raczej z natury raptusem jestem. Czekać nie cierpię, nienawidzę, nie znoszę! Chyba, że w słusznej sprawie... A za taką uważam powrót do blogowtrącactwa!


poniedziałek, 13 stycznia 2014

Zgaga namaszczona

Nie, nie, jeszcze nie świętymi olejami przedśmiertnymi! Na to zawsze będzie czas...


Dziś poczułam się prawowitą członkinią naszego Koła Gospodyń. Do tej pory sympatyzowałam, ale z racji wiadomych nie chciałam zgłosić regularnego akcesu. Dziś i składki uiściłam, i wzięto mnie pod uwagę jako osobę wymagającą stroju obowiązkowego, itp.


- Ubranko będziesz miała w bardzo pięknej, miodowej tonacji. Niezwykle dostojne! - poinformowała mnie Ania M.  - Rozumiem, w sam raz dla matrony! - odrzekłam.  Bo nie da się ukryć, że jestem najstarszą starowinką pośród zwariowanych trzydziesto-czterdziestolatek! A co tam, czuję silną więź duchową z tymi szalonymi ,,smarkulami''...


Spotkałyśmy się w zaprzyjaźnionym lokalu, gdzie byłyśmy niemal same. Niemal, bo ,,pod oknem bez pani siedział pan, smętny pan, taki, co to nie pije (prawie, bo piwko przed nim stało jednakże), nie pali''... Pan konsumował jakiś późny obiad, czy też wczesną kolację. ,,Nagle wstał, ruszył..'', nie, nie w tan, ale do baru. I, ku naszemu niebotycznemu zadziwieniu, zaordynował po drinku dla każdej z nas!


W zamian za szczodry gest pan otrzymał spory kawałek tortu. Bo tradycją KGW jest fetowanie tortem comiesięcznych jubilatek obchodzących urodziny. Dziś były  raczone jubilatki styczniowe w liczbie pięciu, z czego tylko dwie obecne ciałem, reszta duchem, z powodu kolędy...


Do końca kwietnia przed nami sporo zadań. Też dostałam  swój ,,przydział czynności'', a jakże. Każdej podług talentów. A mamy szeroki wachlarz. Plastyczki, tancerki, wokalistki, mówczynie, mistrzynie kuchni, cukierniczki... Osobiście aktualnie robię za wice-poetkę okolicznościową. Na zmianę z moją byłą uczennicą, Kasią.


Najbliższa impreza - gminny Dzień Seniora. Mimo metryki nie wybieram się. Mogę pomóc w organizacji, ale uczestniczyć? Never! Dwa razy spróbowałam, ale to chyba jeszcze nie dla mnie... Może za dziesięć lat?





sobota, 11 stycznia 2014

Galimatias w części procentowy

Na wstępie przepraszam, że przez kilka najbliższych dni nie u wszystkich będę mogła komentować. Padł nam stacjonarny pecet, a na laptopie tylko u Antoniego i Klarki mogę się odezwać. Małż będzie teraz szukał możliwie optymalnego rozwiązania w kwestii zakupu nowej płyty głównej, czy jak się to tam nazywa...To chwilę potrwa!


***


Czy ktoś pamięta film Woody Allena ,,Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale wstydzicie się zapytać''? Pod koniec filmu jest genialna scena ,,wyścigu'' ludzików-plemników do macicy. Wśród mrowia białych figurek trafia się jeden plemnik czarny, pytając: - Ku..a, co ja tu robię?


Małż dostał od Asi pod choinkę zestaw bielizny termicznej. Koszulka, rajstopy i kominiarka. Przymierzył wieczorem i... wyglądał w tym zestawie dokładnie jak ów czarny plemnik! Brak tylko wypustki na czubku głowy... Zdjęcia nie zamieszczę, w obawie o życie własne. Córci tylko wysłałam...


***


Wspomnieniowa książka Jacka Fedorowicza szalenie mi się podobała! Głównie poprzez osadzenie w konkretnych punktach Trójmiasta, częściowo nadal istniejących, częściowo przekształconych. Jak słynny klub studencki ,,Żak'' od jakiegoś czasu zamieniony w siedzibę Rady Miasta.


Zabawne  anegdotki, barwne opisy życia młodych ludzi w latach 60-tych, gdy ja byłam jeszcze dzieciakiem, ale coś tam się słyszało o ,,tych wariatach-studentach''... I duma, że tyle wspaniałych postaci właśnie z Trójmiasta w świat szeroki wyruszyło. Bo prócz wymienionych wcześniej - Kobieli, Cybulskiego, samego Fedorowicza - to jeszcze i Niemen przecie, i Tadeusz Chyła, i  reżyser Wowo Bielicki, i rodzina Afanasjewów, itp.


***


Bezpośrednio po przeczytaniu ostatniej strony Fedorowicza, chwyciłam ,,Seks, sztukę i alkohol. Życie towarzyskie lat 60-tych.'' Tu już rzecz ujęta w aspekcie ogólnopolskim.


O seksie w książce niewiele. Za to o alkoholu?! Można mieć objawy kaca od samego czytania. Ale oddajmy autorowi sprawiedliwość - takie były czasy! Zresztą i później też. Sama pamiętam, że przez pierwsze lata mojej pracy w szkole, średnio raz w tygodniu zarządzano zrzutę na wódkę... Jako młodą osobę trochę mnie to raziło, ale skoro się mawiało, że ,,kto nie pije, ten donosi''?...


Nie wiem, jak sprawa wyglądała w większych miejscowościach, ale w naszym grajdołku nierzadkie były sceny, gdy w kierownictwie PGR-u odbywały się kilka razy w tygodniu tak huczne balangi, że potem jakiś ,,dyżurny'' zbierał do samochodu bezwładne ciała miejscowych notabli. Z dyrektorem szkoły gminnej (bardzo czułym na tle własnego autorytetu) na czele!


Kiedy na biurowych ,,salonach'' raczyła się miejscowa elita, szeregowi pracownicy PGR-u nie pozostawali w tyle, konsumując swojską i tanią księżycówkę pędzoną według receptury grunwaldzkiej: 1000 g wody, 400 g cukru, 10 g drożdży...


Tzw. ,,opieranie sprawy o bufet'' stanowiło podstawowy sposób załatwiania wszelkich spraw urzędowych i handlowych. Na niższych szczeblach wystarczała zwykła czysta, na wyższych jarzębiaki, winiaki luksusowe, koniaki gruzińskie itp. Choć odbiorcy z górnej półki też między Wartą a Bugiem woleli zwykłą ,,strażacką''...


***


Proceder alkoholowo-pracowy był tak powszechny, że praktycznie w każdym polskim filmie do momentu ,,odnowy'' się pojawia. Każdy ,,nowy'' musiał się wkupić flaszką. Każdy nagrodzony za cokolwiek kolegom postawić. Dziś praktycznie rzecz nie do pojęcia... Bo jeśli już, to zdecydowanie poza miejscem pracy. Ale pół wieku musiało minąć!



czwartek, 9 stycznia 2014

Wspominek garstka

Zawahałam się dziś, czy brać się za czytanie wspomnień o trójmiejskiej bohemie lat 60-tych, czy za wspomnienia Jacka Fedorowicza?  Dzieła z pewnością w jakiś sposób kompatybilne, wszak pan F. rozpoczynał karierę właśnie tu i wtedy...


Przy okazji pojawiły się refleksje i obrazki sprzed lat. Z czasów, gdy w telewizorach był li i jedynie jeden program. W związku z czym oglądalność, o którą teraz tak walczą wszelkie stacje, wynosiła niemal 100 procent!


W dni powszednie emisja rozpoczynała się coś około szesnastej-siedemnastej. Gdy ,,lud pracujący miast i wsi'' odpracował już swoje szychty. Nie pamiętam, czy na początku też był obowiązkowo hymn, na końcu programu (ok. 23.00) na pewno! Kilka stacji regionalnych (Warszawa, Łódź, Gdańsk, Kraków itp...) miało swoje indywidualne sygnały dźwiękowe. Do dziś je pamiętam...


W niedzielę program zaczynał się znacznie wcześniej,  już około dziewiątej rano. O jakiejś wczesnopopołudniowej  porze zaliczaliśmy całą rodziną  przeznaczony dla dzieci ,,Teatrzyk Wiolinek''. W czwartki ulice pustoszały totalnie przed emisją ,,Kobry''. Jakież to były na owe czasy nowoczesne spektakle! Często-gęsto ukazujące ,,zgniły Zachód''! Z zagranicznymi samochodami, trunkami, strojami... Ilustrację muzyczną stanowiły czasem nawet utwory Beatlesów, lub innych mega-gwiazd tamtych czasów!


Ogromną popularnością cieszyły się rozrywkowe programy z udziałem Fedorowicza, Gruzy i Łazuki - ,,Poznajmy się'', potem ,,Małżeństwo doskonałe'' itp. To były męskie gwiazdy, co się zowie!


W tych samych latach w Trójmieście działał studencki teatr ,,Bim-Bom''. Wśród bywalców tegoż  znalazł się i Kobiela, i Cybulski... Postacie niemal kultowe, choć takiego pojęcia nikt jeszcze nie znał, i nie używał.


W moim rodzinnym domu, w zakładowym bloku na drugim piętrze, mieszkała pani inżynier Ela. Któregoś dnia Tato nadmienił, że jest ona związana z ,,Bim-Bomem''. Nie dociekałam, w jaki sposób. Coś się mówiło o jej roli jako kostiumolożki. Grunt, że pani Ela stała się dla mnie rodzajem guru! Boże! Przecież ona widywała z bliska ,,polskiego Jamesa Deana''! Czyli Cybulskiego. Rozmawiała jak równy z równym z Afanasjewem! Do Fedorowicza mówiła : Jacku!


Pani Ela do dziś jest postacią nietuzinkową! Wiosenek już dobrze ponad 80, a żywotność niezwykła. O opinii wśród blokowych sąsiadek nie napomknę, wszak od dawna kobita na cenzurowanym! Moherowa społeczność damska nie była nigdy w stanie znieść tak kolorowego ptaka...


 

 

wtorek, 7 stycznia 2014

Półprzepis półgłówka i łzy

Kiedy wczoraj zaczęłam Wam polecać wspaniałą wątróbkę mojej przyjaciółki Stasi, zadzwonił telefon. Z wrażenia machinalnie kliknęłam ,,opublikuj'' i pooooszło! Pół przepisu...


 A zatem dokończę. Po krótkim przesmażeniu wątróbki na tę samą patelnię wrzucam pokrojoną w kostkę cebulę, paprykę i pieczarki. Na trzy-cztery minutki. Przerzucam całość do garnka, podlewam odrobiną wody i duszę jakiś kwadrans. Doprawiam papryką w proszku, solą, pieprzem itp. Potem dorzucam puszkę rozdrobnionych pomidorów lub 3-4 łyżki koncentratu. Jeszcze kilka chwil i gotowe! Można spożyć z chlebem, ryżem, ziemniakami itp. Jak kto czuje!


***


Zabrałam się dziś za ,,Krzyk dzikiej czajki''. Już po kilkunastu stronach zrozumiałam, że nie ma takiej siły, która by mnie oderwała od lektury. Dobrze, że wczorajszej pomidorówki zostało dobre pół garnka...


Nie wiem, czy coś w pogodzie było, czy w moim nastawieniu dzisiejszym do świata, ale... Zanim dotarłam do końca, zużyłam niemal trzy paczki chusteczek. Chlipałam, szlochałam, łkałam! Bez końca... Skończyłam tuż przed powrotem Małża, zdążyłam nawet się podcharakteryzować. I tak zauważył. - Stało się coś? - Nie... - Ale wyglądasz, jakbyś płakała. - Książkę czytałam tylko. - No tak, normalka! Znów się nawzruszałaś! Oj, kobito...


Nic na to nie poradzę! Ryczę przy książkach , płaczę w kinie, a jak się czasem jakiemu ojczystemu sportowcowi poszczęści, to i przy hymnie oczy zmoczę. Zdarzyło mi się też rozbeczeć przy utworze muzycznym. Najmniej poruszają  mnie chyba twory plastyczne - obrazy, rzeźby itp. Ale np. katedra Notre Dame wywołała niemy szloch swoim dostojeństwem...


Gdyby ktoś potrzebował płaczki na zawołanie, chętnie służę! Mam też kilka koleżanek-płaczek...


poniedziałek, 6 stycznia 2014

Apetyczny stosik

Pod choinką czekało na mnie łącznie 5 książek. Z czego dwie nabyłam sobie sama. Do tego Asia odebrała od pani Marzenki w gdyńskim sklepie odłożone pieczołowicie cztery dyrdymałki-kryminałki. Dwie ,,Daisy D.'' i dwa ,,McBethy''. Zaraz! Jeszcze przecież dwie pozycje nabyłam w okolicy dworca w Gdańsku, gdzie książki przecenione. I kolejne dwie dostałam do przeczytania od Asi. Te, które dostała ode mnie na Gwiazdkę... W sumie to chyba 13?

Na pierwszy ogień poszła moja ukochana Szwaja. ,,Anioł w kapeluszu''. Finał obficie podlałam łzami rzęsistymi. Jak zazwyczaj... Zupełnie inne odczucia przy lekturze ,,Adriana Mola. Na manowcach''.  Zmarnowany czas!

W międzyczasie jako dyżurna pozycja w kibelku (no, muszę tam zawsze mieć książkę!) spoczywała  ukochana z młodości Czajka - ,,Nigdy nie wyjdę za mąż''. Wzruszyłam się okrutnie, gdy natrafiłam, po latach bezowocnych poszukiwań,  na źródło powiedzonka rodzinnego - ,,mydlić, mydlić!''. Małż twierdził, że to z jakiegoś filmu, ja, że z książki, ale za chińskiego boga nie wiedziałam, z jakiej...

Od dziś wracam do normalnego rytmu życia, więc czasu na lektury będzie co niemiara! Na początek ,,Krzyk dzikiej czajki'' Zuzanny Śliwy. Nabyłam rzecz zupełnie przypadkowo, poszukując kolejnych tomów Izabeli Czajki. Niestety, nie było...

Co tam jeszcze w zanadrzu? Rzecz o bohemie trójmiejskiej z lat 60-tych, bliska mi bardzo mentalnie. Autobiografia Jacka Fedorowicza. Rozmowy profesora Bralczyka z Michałem Ogórkiem. Nagrodzona Nike powieść Joanny Bator. I ,,Maska Atreusza'', coś na kształt książkowego Indiany Jonesa.

W tak zwanym międzyczasie nabyłam na zamówienie Asi jeszcze jedną Szwaję - ,,Matkę wszystkich lalek''. Jak tylko przeczyta, podrzuci! To będzie pozycja nr 14!

***

Z zupełnie innej beczki! Popełniłam piure z ziemniaków i selera korzeniowego. Bajka! W najbliższym czasie wypróbuję jeszcze wersję z marchewką, kalafiorem, brokułem, szpinakiem. O awokado już nie wspomnę!

Wątróbkę cielęcą, kurzą itp. smaż na oleju rzepakowym. Dodaj paprykę, cebulę itp.

 

 

sobota, 4 stycznia 2014

Ech kalinka, kalinka maja, durnowata!

Już od kilki tygodni wybierałam się do ogrodu, by zlikwidować chabazie, czyli resztki wysokich kwiatów, bylin  itp. Wyglądało to bowiem dość obrzydliwie i stanowczo wymagało interwencji. Ale jakoś ochoty brakowało. Dziś niemal wiosennie było, więc gdy Małż ruszył w pola z psem, chwyciłam sekator i ruszyłam.


Pociachałam tu i tam na poziomie podstawowym, a potem zeszłam niżej, nad kanał, gdzie też trochę badyli się uchowało. Nagle patrzę, a moja różowa kalina najnormalniej w świecie kwitnie! Prawie wszystkie pąki rozwinięte!


Teoretycznie mogłabym się ucieszyć, bo to dopiero drugie kwitnienie od czasu zakupu ładnych parę lat temu.  Ale dlaczego w styczniu?! Prędzej czy później zimowe mrozy i śniegi nadejdą i wtedy co?


Nie dość, że człowiek ma bałagan w życiu, że brak porządku w gospodarce, polityce itp., to jeszcze przyroda fiksuje i nie zachowuje się przyzwoicie... Nieładnie!




piątek, 3 stycznia 2014

Wracam...

... do życia blogowego!


Jeszcze raz gorąco dziękuję za Wasze bezcenne wsparcie w trudnych chwilach. Dopiero dziś przeczytałam większość komentarzy i jestem naprawdę wzruszona. Tak samo, jak przybyciem moich przyjaciół z reala na ceremonię. Ze wszystkich stron kraju zjechali się moi bliscy rówieśnicy, którzy w naszym gdyńskim domu bywali. Bo był to zawsze dom gościnny i otwarty... Właśnie dzięki Mamie! I Babci...


***


Ogarnęliśmy już generalnie  wszelkie sprawy urzędowe. Został jeszcze sąd. Ale tu  akurat nie ma pośpiechu... Z obu stron!


***


Dzięki Madzi i Staszkowi, którzy przybyli z Małopolski już we wtorek, najtrudniejsze chwile były nieco osłodzone ich ciepłą i życzliwą bliskością. Jesteśmy niby ,,tylko'' przyjaciółmi, ale w wielu ciężkich chwilach wspieramy się od lat jak najbliższa z najbliższych  rodzina. I działa to w obie strony.


***


Znów dane mi było poznać zupełnie nowych członków rodziny. I ze strony Mamy, i Taty. Sami przesympatyczni ludzie! Trzeba będzie nawiązać bliższe kontakty...


***


Biedna Ciocia Irka, odwieczna przyjaciółka i sąsiadka Mamy (od niemal sześćdziesięciu lat.)! Podczas opuszczania kościoła potknęła się na schodkach i zraniła się poważnie w lewą dłoń, dopiero co operowaną na okoliczność cieśni nadgarstka!  Zadzwonię jutro, zapytać, co i jak...



Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...