Osoby tzw. ,,obrzydliwe'' uprasza się o nieczytanie. Rzecz bowiem będzie o psiej kupce.
Pierwsze pytanie u doktora w sobotę: - Psina sika? Kupę robi? - Na pierwsze pytanie tak, na drugie nie, niestety... - odrzekliśmy z Małżem chórem. - Niedobrze - orzekł doktor. - Ale ja jej tu zadam coś takiego, że za chwilkę nastąpi eksplozja... Niech pan zaraz biegnie z psem na trawnik, a żonie wyjaśnię, co dalej.
Małż pognał na trawę, dołączyłam po pięciu minutach. A tu nic! Pospacerowaliśmy jeszcze chwilę, potem na zakupy. Pies z tyłu auta. - No, najwyżej posprzątamy... - stwierdziliśmy. Minęły ze trzy kwadranse, nic...
Po powrocie do domu nadal zero reakcji na ,,wybuchowy'' specyfik. Na taką ewentualność doktor zalecił podanie po południu dwóch-trzech czopków glicerynowych. Podaliśmy. Nadal nic...
- Gdy już wszystko inne zawiedzie, proszę Erze zaordynować lewatywę - zalecił doktor. Hm.., narzędzia w postaci gruszki w domu brak. Kiedyś była, ale gdzieś w pomroce dziejów zaginęła. - No to po śniadaniu jedziemy do jakiejś dyżurnej apteki - zapowiedziałam Małżowi.
Jako że w niedzielę śpię długo, pora śniadaniowa w moim wydaniu wypada dobrze po jedenastej. Tuż przed stał się cud! I drugi godzinkę później... Odetchnęliśmy!
***
Jak to czasem niewiele człowiekowi do szczęścia trzeba, prawda? Miejmy nadzieję, że już teraz rekonwalescencja psia przebiegnie bezproblemowo?...