piątek, 31 maja 2013

Zamiary

Pierwsza wizyta pani psycholog B. w domu. Skrajnie inna niż w przypadku poprzedniczki, pani G. Jakoś nie ,,wyczuwam'' tej kobiety... Z wzajemnością zresztą! No nic, może czas coś zmieni?


W głowie od jakiegoś czasu straszna gonitwa myśli, między innymi na temat przyszłości naszej i Mamy. Dojrzewamy do  dość radykalnych rozwiązań. Ale przez to i noce nieprzespane, i ciśnienie podskakuje.


Z przyjemniejszych rzeczy: zaklepaliśmy sobie już noclegi na czerwcowy krótki urlop. Jeden na Słowacji, dwa w Budapeszcie i... dwa u Magdy! Trochę strach, jak się u tych ,,bratanków'' dogadamy... Nasz angielski skromniutki bowiem! Liczymy jednak po cichu na to, że ci ,,od szabli i od szklanki''  posiedli swego czasu  język Wielkiego Brata i pamiętają choćby tyle, co my.


Asia mocno namawiała nas na Wiedeń, lecz Małż się wystraszył. Nie bardzo wiem czego, natomiast  gdy napomknęłam o Budapeszcie, przystał z wielką ochotą.


***


Czerwiec zapowiada się dość atrakcyjnie, jak na nasze obecne warunki bytowania. A co potem? Zobaczymy! Wielka Rada Familijna zaowocuje jakimiś wnioskami...



czwartek, 30 maja 2013

Niemożność

Takie pracowite święto sobie sama zgotowałam, że teraz plecy nie pozwalają przy maszynie posiedzieć... Spróbuję domęczyć Grocholę (,,Houston, mamy problem'') w pozycjach bardziej horyzontalnych. Do jutra!

środa, 29 maja 2013

Bigos urodzinowy

Bardzo, bardzo dziękuję za tak ogromny bukiet życzeń!


Prostuję tylko jeden fakt: wkroczyłam dziś w sześćdziesiąty rok życia, ale skończę go dopiero  za 364 dni. A dziś skończyłam 59. Nie, żebym się na siłę odmładzała, ale tak gwoli ścisłości.


***


Szalenie miło przebiegł mi ten urodzinowy dzień! Bez stresów praktycznie, bo moja dwójka podopiecznych, czyli Mama i Erka, nad wyraz dziś była spokojna. Parę miłych telefonów też na dobry nastrój wpłynęło. A wieczorem uczta dla uszu na koncercie blues-folkowym z elementami jazzu.


Niesamowite, jak bardzo jakość koncertu zależy od publiczności. Jeśli od pierwszego numeru muzycy wyczują, że odbiór jest życzliwy, naprawdę dostają skrzydeł! I wszystko działa do końca na najwyższych obrotach, z maksymalną dawką energii. Tak właśnie było dzisiaj!


***


Liście na różach całe ażurowe!  Szczególnie te najbliżej pąków. I tym razem to nie mszyce, choć tych też troszkę widać. Przyjrzałam się bliżej i wypatrzyłam winowajczynie: małe, bladozielone gąsieniczki! Czym to diabelstwo zwalczyć?! Pomóżcie, ogrodniczki zamiłowane...


***


Chlebka znów trzeba napiec...  Małż, o dziwo, optuje stanowczo za wersją na zakwasie! - I dosyp znów kminku, taki fajny smaczek nadaje... - postuluje. No proszę! A sklepowego z kminkiem nie lubił nigdy. Dla mnie kupował czasem, sam nie konsumując.


Przy okazji wniosek taki mi się nasuwa - kminek jest trochę jak nasze obie wiodące partie polityczne. Albo się go bezkrytycznie wielbi, albo wręcz nienawidzi! Trzeciej możliwości nie ma. A mało która przyprawa budzi aż tak skrajne emocje...


W mojej kuchni zawsze kilka pełnych torebek rezyduje. Do kapustki, do kurczaka pieczonego, do schabu po andrychowsku itp. Muszę się jeszcze rozpatrzyć w sieci w kwestii produkcji likieru kminkowego! Będąc wielbicielką kminku, powinnam polubić i alasz! Trunek międzywojennej bohemy...

wtorek, 28 maja 2013

,,A czas jak rzeka, jak rzeka płynie...''

I znów to niepomierne zadziwienie, jak co roku. Aż tyle tych wiosenek? Niemożebność!


O dziewiątej rano wkroczę w sześćdziesiąty rok życia. Nie będzie to wkroczenie tryumfalne, niestety... Ale i nie dramat zaraz. Wszak to logiczne - skoro się skończyło 59, to teraz pora  czekać na cztery mendle albo pięć tuzinów, czyli kopę. Kopę lat!


Czy ja kiedyś myślałam, że dożyję takiego ,,sędziwego'' wieku? Trudno to sobie wyobrazić mając lat 20 czy nawet 40. A jednak to przychodzi. Z wiekiem. O ile nie zdarzy się po drodze coś gwałtownego.


To, że obecnie czas zasuwa ,,pędzikiem'', zauważam najbardziej przy zapełnianiu swojego i maminego pudełka na leki. Co załaduję cały siedmiopak, to chwila-moment i już pusty! A wydaje się, że pojedyncze dni mi się czasem dłużą...


To wszystko przez względność czasu zapewne. Przyjemne chwile przelatują błyskawicznie, niemiłe się zawsze ślimaczą w żółwim tempie.


Nic to! Odważnie przyjmuję na klatę świadomość, że już bliżej jest niż dalej! Zaraz po północy dzwonię do Madzi, bo świętujemy razem - ja urodziny, ona imieniny! Wieczorem wybieramy się z Małżem na koncercik folkowo-bluesowy. Będzie okazja na spotkanie z dzieckiem mniejszym. Bo z większymi naocznie dopiero w niedzielę, w ramach kolejnej Wielkiej Kumulacji  Familijnej - Dzień Matki, Dzień Dziecka, imieniny Asi, moje urodziny. Pierwszy raz w komplecie od Wielkanocy!


Za to następny spęd całej rodzinki bardzo szybko - z okazji przybycia Sister i Szwagra.

niedziela, 26 maja 2013

To be or Youtube?

Jak prawie każda nastolatka z mojego pokolenia, zaczytywałam się w książkach pani Siesickiej. Wszystko mi się tam podobało, ale... Jakoś dziwnie ta młodzież do siebie mówiła! Nie znałam tych ,,grepsów'' zupełnie. Próbowałam sobie tłumaczyć, że może akurat w stolicy obowiązuje inna, nowocześniejsza  frazeologia, a my tu na Pomorzu zacofani jesteśmy?

Potem się okazało, że warszawska młodzież też się od języka autorki odżegnywała!

Parę dni temu miałam przez chwilę w ręku coś na kształt słownika obecnej młodzieży krajowej. Przekartkowałam sobie pośpiesznie i niedbale, z braku czasu, ale zauważyłam, że już pewne zamieszczone zwroty są absolutnie passe! Postęp w slangu małolatów jest bowiem znacznie szybszy niż proces produkcyjny pozycji książkowej!

Ciekawe, czy i gwara więzienna się teraz  tak szybko zmienia?... Niestety, nie mam okazji, by przeprowadzić badania. Na konkretach!

W ,,Angorze'' śledzę na bieżąco listy najpopularniejszych książek. W ostatnim zestawieniu króluje po trzykroć niezwykle lubieżny pan Grey, zajmując całe podium. Niestety!  Nic to, kiedyś minie, jako ta najdłuższa żmija.

Jeśli już koniecznie promować, co nietypowe, osobiście proponowałabym ,,grę półsłówek''. Bo to i  rozwija, i bawi! Zmusza dziebeczko do umysłowego wysiłku, jednocześnie rechot radosny wzbudzając...

Takie na przykład ,,domki w Słupsku'', ,,słynna praczka'', ,,bój w hucie Lenina'', czy ,,Kali nie bać się jeleni'' - to już artefakty! A jednak bawią nieustająco! W książeczce podobnych niemal kilkaset... Mam niewątpliwą przyjemność znać osobiście autorów. Skromni, acz wielcy!

Dzień Matki minął dwuznacznie! Jako matka się może i spisałam. Jako córka? Niekoniecznie...

 

 

sobota, 25 maja 2013

Spleen

Nic mi się nie chce! Kolana łupią, łokcie też...Ten odgłos siąpienia za oknem doprowadza do szału. ,,Czubaszki'' mnie nieco rozczarowały! Pewnie przez ziąb i deszcz. Wszystko jakieś rozmamłane...


Poczekacie ze mną na słońce i ciepło?

piątek, 24 maja 2013

Czubaszki, mamulaszki...

Jak dobrze, że poleciałam dziś do miasta i pozałatwiałam kilka spraw, nie chcąc ich przekładać na sobotę! Teraz leje, wieje i nic nie zapowiada poprawy...


Najgorsza jest myśl, że wieczorem koncert w Teatrze Leśnym we Wrzeszczu, a tam nawet najgorętszym latem nie jest zbyt ciepło. Co dopiero teraz, gdy troszkę ponad dziesięć stopni tylko na termometrze? Jak tu usiąść, kiedy ławy drewniane mokre? Czym się od deszczu przykryć? Folią malarską chyba...


A tak się miło zapowiadało! Bo to inauguracja kolejnego sezonu w amfiteatrze z gwiazdami prawdziwymi! Piosenki do tekstów Marii Czubaszek, z osobistym udziałem autorki, tudzież pana Czubaszka-Karolaka i kilkorga znanych wokalistów. Dwa utwory wykona też Asia.


Ilekroć byliśmy w tym miejscu, zawsze udawało mi się zmarznąć. Natomiast jeszcze nigdy nie zmokliśmy. Zawsze musi być ten pierwszy raz podobno...


***


Pani psycholog B., na dziś umówiona, nie przybyła! Jakaś niespodziewana sprawa stanęła na przeszkodzie. Rozumiem, nie mam żalu o ten akurat moment, ale generalnie jakoś się ta opieka terapeutyczna systematycznie rozłazi. Szkoda...


Tymczasem z nieznanych mi przyczyn Mama wykazywała dziś niesamowitą aktywność. Prawie w ogóle nie drzemała, nie polegiwała, tylko ,,tumult czyniła'' rozmaity! Trzaskała na zmianę drzwiczkami od szafek pokojowych i kuchennych, a w przerwach szarpała żaluzjami w swoim pokoju. Trochę podglądałam, próbując dojść, o co chodzi. Bezskutecznie! Wyglądało to trochę na akcję poszukiwawczą, ale czego szukała, nie odgadłam...


Chociaż... Rano była awantura o pas do pończoch. Ten nowy, który Asia zamówiła w sieci. Stary bowiem znalazł się w pralce. - Nie chcę, nie będę w tym! - dosadnie, z towarzyszeniem tupnięcia nóżką, oznajmiło Mamidło. - No, jak nie, to założę ci rajstopy! - odparłam. - Nie! Nie włożę! - znów tupnięcie. - Hej! Ja też potrafię tupać, zobacz! - i zademonstrowałam, po czym nadziałam ,,obrzydliwy'' pas. Mina Mamy, gdy wieczorem ściągnęła z siebie tę część garderoby i składała ją tak, jakby trzymała w dłoniach grzechotnika - bezcenna! No, rano dostanie swojego starego ,,przyjaciela'' i będzie spokój na czas jakiś. Bo swoją drogą - z fizjologią to się za bardzo Panu Bogu nie udało. Szczególnie niemowlęcą i starczą...



czwartek, 23 maja 2013

Agresywność - dziesięć!

Taki obrazek rodzajowy z dzisiejszego przedpołudnia:


Wyszłam z Erą na trawniczek naprzeciwko bloku. Psica wącha sobie coś tam. Z wieżowca obok wychodzi młody człowiek. Łysa głowa, byczy kark, wzrost niewielki, raczej typ ,,szerszy niż dłuższy''. Raźnym krokiem podszedł do roweru, mniemam, że swojego. Już przełożył jedną nogę, by zasiąść. I nagle... Coś widać nie tak się okazało, bo usłyszałam tylko bardzo, bardzo głośne: - K..a mać!


Po okrzyku nastąpiło trzykrotne rzucenie rowerem o glebę z wielkim impetem. Stałam z psem kilka metrów dalej. Zamarłam ze wzrokiem utkwionym w trawę, bo poziom agresji u młodziana był tak wysoki, że mógłby teoretycznie i mną miotnąć!


Nie wiem, czy wzmiankowany obywatel gdzieś się spieszył bardzo, czy po prostu nie lubił awarii. Źródło tak histerycznego zachowania nie jest mi znane. Jakieś 40 minut później, gdy szłam do osiedlowej biblioteki,  spotkałam go już bez przeszkód pedałującego ulicą. Ze słuchawkami w uszach i... uśmiechem na obliczu. Inny człowiek...


Jakoś wyraźnie  obniżył się nam próg odporności na niewygodę wszelką. Wściekamy się nazbyt poważnie o byle co, o pierdółki zwyczajne. Trudno nam jakoś złapać dystans. Czym to uzasadnić? Chyba jednak nie wszystko da się wytłumaczyć kryzysem!


Nie darzę sympatią specjalną osobników o naturze flegmatycznej. Ale doceniam ich małą skłonność do zachowań gwałtownych i agresywnych. I ostatnio wręcz im zazdroszczę, bo zauważam  u siebie coraz więcej cech ewidentnie histerycznych. Naprawdę często maciupeńka iskierka wystarcza, by mi się lont podpalił! I za chwilę wielkie BUM!


A ja przecież nie chcę tak!

środa, 22 maja 2013

,, Ja ci mówię, jest dobrze, jest dobrze, ale nie najgorzej jest''...

Tak jakoś powiało optymizmem...


Poszłam po śniadaniu do naszej dzielnicowej opieki społecznej w sprawie pośrednictwa w znalezieniu opieki dla Mamy. Pani Ewa się przez 3 tygodnie z hakiem nie odezwała, więc mam prawo uważać, że już znaku życia nie da.


Pani ,,społecznica'' zadeklarowała pomoc. Jeśli jednak i z tego nic nie wyjdzie, mam jeszcze jeden kontakt. Coś w końcu się musi udać!


***


Pod wieczór koncert dyplomowy Asi. Z biernym udziałem trzech par rodziców: naturalnych (my), przysposobionych (teściowie) i artystycznych (Ania i Wojtek, ex-właściciele Kawiarenki). Plus cała masa przyjaciół muzyków, głównie płci męskiej. W rozrzucie wiekowym od lat dwudziestu do niemal osiemdziesięciu...


Fajny taki dyplom na kompletnym luzie... Może na samym początku dziecko było nieco stremowane, ale z każdą kolejną piosenką górę brała swoboda i zwykła radość śpiewania. Element zaskoczenia - jako jedyny utwór po polsku Asia wybrała piosenkę, która otworzyła jej 10 lat temu furtkę do ,,kariery''. Oczywiście, tym razem zaśpiewała  bogaciej, z piękną improwizacją w środku...


Niestety, nie mogliśmy zostać na drugim dyplomowym recitalu,  asinego kolegi. U którego  na basie w zespole towarzyszącym gra  nasz Zięć ukochany. Mam nadzieję, że na jakiś koncert Billego i spółki uda się w końcu kiedyś wyrwać.


Jak nam donoszą ,,wróbelki'', oboje dyplomanci dzisiejsi otrzymali od komisji egzaminacyjnej możliwie najwyższą notę! Asiu, Billy, najszczersze gratulacje!

wtorek, 21 maja 2013

,,Chleb się, chlebie...''

Napiekłam dziś pieczywa dla pułku wojska!  Znaczy trzy spore chleby. Jeden drożdżowy i dwa na zakwasie, jednakowoż z drożdżowym dodatkiem, jak radziła Magda.


Zakwas poczyniłam tym razem z mąki żurkowej. Szybko i pewnie! Mogłam też sobie kminku sypnąć do woli. bo nastawiłam się na to, że sama będę konsumować. A tu niespodzianka! Małż spróbował, zachwycił się i zapowiedział współpożeranie  intensywne! No dobra, niech mu będzie...


Połowę produkcji zamroziłam. Do niedawna byłam teoretyczną przeciwniczką mrożenia pieczywa. Ale się przekonałam na przykładzie chleba mamowego. Mamidło bowiem zjada dziennie zaledwie dwie kromki zwykłego białego pieczywa, którego my nie tykamy. Cały pokrojony bochenek to dla niej porcja na ponad tydzień. Ze skłonnością do szybkiego pleśnienia. Pierwszy raz wkładałam pół bochenka do zamrażarki z przekonaniem, że po wyjęciu produkt będzie się nadawał li i jedynie do karmienia ptaków. A tu niespodzianka! Mięciutko, świeżutko... Nabrałam przekonania!


W zamrażarce miejsca niewiele. Ale gdy się człowiekowi nie chce co trzy dni chleba wypiekać, to się jakoś ścieśni mięsiwo i wędlinki! I przestrzeń dla pieczywa zostanie zabezpieczona.


***


Na osiemnastą pędzikiem oboje z Małżem do Blues Clubu, bo tam dyplomowy koncert dzieckowiny. Zaproszeni też Ania z Wojtkiem - ,,rodzice chrzestni'' naszej artystki. Potem już tylko obrona pracy magisterskiej  i jedno poważne zadanie odhaczone... Pan promotor ukontentowany, że ,,po polskiemu'' praca napisana. Przydał się pierwszy fakultet z polonistyki!

poniedziałek, 20 maja 2013

Remanent

Córka się ze mnie śmieje, że mam starczą anoreksję! Ja, rzecz jasna, w to nie wierzę...


Za to bardzo wierzę, że coś mnie od pobytu w Andrychowie pogrubiło! Ewidentnie posiadam BRZUCH! Paskudny... A co gorsza, wciąż jestem głodna! Trzeba coś z tym zrobić, tylko co? Chlebka się znów wyrzec, ziemniaków itp... I ćwiczyć!


***


Z powodu częstych opadów deszczu w ostatnich dniach ogródek tatowy zarasta zielskiem w tempie iście olimpijskim! Codziennie wyskubuję ze 4 spore reklamówki zielska wszelakiego, co stanowi zaledwie nikły procent tego, co jeszcze w ziemi...


Choć nie przepadam za różami, muszę przyznać, że po trzykrotnym już tej wiosny nawożeniu prezentują się znakomicie. Tylko patrzeć, aż rozkwitną! Bo pąki już spore. Nawet na południu kraju tak szybko nie zamiarują kwitnąć...


Pięciornik z okolic Andrychowa  przywieziony najwyraźniej zamierza mieć kwiaty krwistoczerwone! Do tej pory znałam tylko słonecznikowe wersje... Będzie piknie!


***


Odkryłam nowy ciuchland. Super ceny! Po raz pierwszy butki nabyłam w podobnej placówce, za jedyne 10 zł. Niebieściutkie jak firmament! I bardzo wygodne! Do spodni lub spódniczki dżinsowej. Do tego spódniczka letnia  błękitna za osiem i sukienka czarno-biała nieco mini za 10!


Komórka mi troszku szwankuje! Na ekranie pasy jakieś podejrzane się objawiają... Chyba pora na wymianę! Dostaję co i raz maile, że już za złotówę czeka mnie cud-mnjut! No, zobaczymy...

niedziela, 19 maja 2013

Zwierzaki

Jako wiejski, przez większą część życia pies, Erka w wielkim mieście jest dość hałaśliwa. Niestety! Repertuar wokalny jest dość zróżnicowany, inaczej szczeka, gdy zobaczy auto wracającego z pracy pana, inaczej na widok dzieci naszej ex-opiekunki itp.


Najstraszniejszy charkot wydobywa z paszczy na widok Elzy - żółtej suki z naprzeciwka. Co jest w tym zwierzaku, że wszystko co żywe wokół dostaje palmy na jego widok? Bo nie tylko Era się tak wścieka, ale każdy inny psiak, blokowy czy tylko przechodzący w pobliżu...


Niewielki, niepozorny kundel takie emocje budzi! Coś w tym musi być. Właśnie dziś sobie uświadomiłam, że może to jakaś klątwa związana z mieszkaniem numer 2? Obecni lokatorzy są trzecią rodziną  od chwili oddania bloku do użytku, tj. od 1961 roku. Pierwsi, państwo K., posiadali prawdziwego psiego potwora! Wilczyca o mitologicznym imieniu ,,Pandora'' była postrachem dzielnicy. Pisałam kiedyś, że to był jedyny pies, któremu zdarzyło się mnie zaatakować.  Gdy pani Wiesia z Pandorą wychodziła, wszystko co żywe się chowało!


W tamtych czasach na 42 rodziny zamieszkujące nasz blok, tylko państwo K. z naszej klatki mieli psa i inni państwo K. na drugiej klatce. Ten drugi psiak to był Goofie, foksterier. Stareńki, ślepy już trochę i głuchy jak pień.


Dziś tylko na naszej klatce ,,piesów '' dostatek, średnio w co trzecim mieszkaniu. Oprócz Elzy jeden śliczny i nad wyraz spokojny ,,bigielek'' Wirus, przyjazny całemu światu golden  rettriver Śliniak i czarny nieduży  mieszaniec, którego imienia nie znam. Plus kotów cała zgraja bezpańskich, ale dokarmianych przez litościwe sąsiadki. Jest na co szczekać...


Powoli Erkę oduczamy hałasowania. Małż ma swoje metody, ja też. Obie dość  skuteczne. Tylko na pojawienie się Elzy nie mamy jeszcze sposobu! I nie zanosi się tu na sukces...

sobota, 18 maja 2013

Psychologizowanie

Pani psycholog B. lubi nam w Stowarzyszeniu serwować psychozabawy. - Może się państwo w ten sposób dowiecie czegoś o sobie? - zapowiada zawsze, by zachęcić.


Dziś mieliśmy narysować drzewo owocowe. W ciągu circa minuty do półtorej.  Gdy rysunki były gotowe, zaczęło się omawianie. No i się dowiedziałam: po pierwsze jestem mało inteligentna, po drugie zamknięta na ludzi, introwertyczna. Na szczęście okazałam się też optymistką... Bo gałęzie były skierowane ku górze.


Gdy prowadziła  zajęcia pani G., często się odzywałam, bo tematy mnie wciągały i czułam jakieś duchowe pokrewieństwo. Jak na psychologa, G. była bardzo ,,normalna'', życiowa. Tymczasem jej zmienniczka naturę ma bardziej abstrakcyjną, teoretyzującą. Jedyna płaszczyzna, gdzie zbiegają się nasze poglądy, to temat ... psów!


W piątek pani B. ma przybyć po raz pierwszy na indywidualną terapię do Mamy. Bardzo jestem ciekawa, jak się im ułoży współpraca.


***


Tymczasem Mamidło coraz wcześniej udaje się w objęcia Morfeusza. Dotychczas to się odbywało mniej więcej ok. 21.30. Wczoraj rozebrała się przed dziewiątą, a dziś? Pięć po dwudziestej! Fakt, że była burza, zrobiło się całkiem ciemno, może dlatego?...


Mam nadzieję, że rano nie zacznie ,,grasować'' od szóstej... Bo wtedy będą mi musiały wystarczyć cztery godziny snu.


***


Trochę ciężko po tygodniu nieróbstwa przestawić się na pełen zakres obowiązków. Do tego ogródek tatowy zarósł niemożliwie. Robiłam dziś przez półtorej godziny za ręczną kosiarkę, marząc nieśmiało o posiadaniu sierpa! W pieleszach tymczasem i kosiarka, i dwie podkaszarki, tylko zawsze zapominamy przywieźć. Bo pilniejsze sprawy...

piątek, 17 maja 2013

Popodróżnie

Rację jednak miał profesor Einstein - czas to pojęcie względne! Błyskawicznie mija, gdy człowieka czekają przyjemności, a ślimaczy się, gdy same obowiązki wzywają...


Wyjazd na południe, jak zawsze, energetyzujący. I bardzo przyjemny, przynajmniej dla nas, a śmiem mniemać, że  i dla naszych Gospodarzy. Niedziela i poniedziałek deszczowe bardzo, w sam raz na pogaduchy. Wtorek? Raz po błocku, raz po kamieniach i tak na zmianę! Małż zataił przede mną wysokość górki. I słusznie, bo bym nie poszła! O 300 metrów wyżej niż rok temu...


Nocka z wtorku na środę intensywna, bo akurat madzine chłopaki powróciły z pracy zagranicznej. Dzień więc potem troszkę na zwolnionych obrotach, a już w czwartek trzeba było pakować się i wracać. Jak zawsze z większymi tobołami niż przybyliśmy... Bo to i roślin trochę, i łupów z lumpiarni, itp.


Przy okazji wizyty, porwana przykładem przyjaciół, przeszłam na e-papierosa! Jeszcze nie do końca wczułam się w rolę, ale pożytki w postaci braku popiołu, petów i smrodu są nie do pogardzenia... A i oszczędność niebagatelna!


W pieleszach biegiem niemal udało się posadzić parę roślinek i dokonać pierwszego w tym roku pokosu trawy. I już powrót do Gdyni. O dziwo, Mamidło bardzo się ucieszyło na nasz widok! Podobno już od rana chodziła od okna do okna, wypatrując...


Dziecka ochoczo pałeczkę sztafetową przekazały. Nie dziwię się! Bardzo dzielnie wytrwali te 6 dni. A różnie bywało. Dostali troszkę w kość niewątpliwie...


Nasz następny wyjazd w okolicach 16 czerwca. Znów na około tydzień. Wtedy na służbie zostanie Sister ze Szwagrem. Znów zaczynam odliczanie...

piątek, 10 maja 2013

Bolączki konserwatystki

Do i tak napiętego panu dnia, doszły zadania nagłe a niespodziewane. A wszystko przez mamine przywiązanie do tego, by było jak dawniej...


Pisałam tu kiedyś, iż Mamidło nigdy nie zaprzyjaźniło się z wynalazkiem w postaci rajstop, tylko uporczywie nosi pas i pończochy. I właśnie o pas dziś poszło. Wzięłam do prania, bo mus był. Sezon grzewczy się skończył, na dworze od trzech dni mokro, nic nie schnie ekspresowo. Więc wzmiankowany element garderoby był mokry.


- Ja tak nie chcę, nie mogę! - wykrzykiwała Mama pasa pozbawiona, przez co pończochy wciąż opadały. Przeszukałam po raz nie wiadomo który zasoby bieliźniane, zastępczego egzemplarza nie znalazłam. Coś mi wprawdzie świtało, że w początkach moich ,,rządów'' w Gdyni widziałam jeszcze jedną sztukę. Ale z drugiej strony Mama wciąż coś wyrzucała, bo ,,brzydkie''...


- Dobra, jadę do miasta, spróbuję ci kupić! - zdecydowałam. Ha! Szukaj wiatru w polu... Obeszłam całą halę, dwa sklepy chińskie, nic! W końcu do ulubionego z rajstopami, pończochami, skarpetkami itp. Tu MUSI przecież być!


No, był... Ale zdecydowanie model na mocno seksowną randkę dla niewiasty niekoniecznie 87-letniej! Wąziutki,  z koroneczki. W wersji czarnej lub białej. Naprawdę ładny, ale... Cztery razy mniejszy niż starożytne ,,chomąto'' mamine! Wyobraziłam sobie jej minę, gdybym coś takiego próbowała jej ubrać. Wypowiedzieć by się nie wypowiedziała, ale wymowne spojrzenie mogłoby mnie zabić!


W efekcie zwydatkowałam się solidnie na dwie pary samonośnych pończoch, droższych 6 razy niż te, które zwykle kupuję. Szału radości też nie było...Ale przynajmniej tak gwałtownie nie opadają!


Muszę pozasięgać języka, może jakieś panie gorseciarki robią jeszcze ,,antyki''...


Dwie godziny mi zabrały te bezowocne poszukiwania. W siąpiącym deszczu! Plan się zachwiał nieco, ale dałam radę. Jestem prawie spakowana. Jeszcze tylko czekam, by wyschło parę drobniejszych sztuk garderoby. Może się uda? Najlepiej byłoby mieć wszystko z polaru, bo ten schnie błyskawicznie!


***


A teraz, Kochani, udzielam Wam siedmiu dni bezpłatnego urlopu. Ode mnie! Wykorzystajcie ten czas, bo w przyszły piątek znów wrócę i zacznę sprawdzać obecność!

czwartek, 9 maja 2013

Organizuję

Trzeba intensywnie wysilić szare komórki, by dokładnie zorganizować się do wyjazdu. Mamidło doposażyć w co trzeba na tydzień, uzupełnić zapasy żywnościowe, ustalić, co zabrać z domu w Gdyni, a co z pieleszy, spakować wielki tobół z książkami dla Magdy, instrukcję napisać dla dziecek itp. Plus zwykłe obowiązki codzienne. Będzie pracowity piątek... Na samą myśl czuję zmęczenie.


Jeszcze bardziej napięty terminarz na piątek następny. Musimy w nim zmieścić wszystkie pieleszowe zaległości urzędowo-lekarsko-ogródkowe. Bo nie wiadomo, kiedy znów czas pozwoli zajrzeć... A w zasadzie wiadomo - po 11 czerwca! Wcześniej może na jedną nockę i kawałek przedpołudnia.


Obudziły się rozmaite robale i zaczynają nocną porą pakować się do pokoju. Co chwilę jakaś muszka mi się pojawia pląsając obok klawiatury. Nie ukrywam, że tępię!


Mamidło zapomniało, że panicznie boi się os. Wczoraj jedna z kwadrans podróżowała po jej pokoju, a Mama nic! A zawsze były piski, krzyki i machanie łapkami... Kolejny miniplusik demencji?





środa, 8 maja 2013

Kto z kim przestaje...

To się dzisiaj popisałam bystrością umysłu!


Po poranno-przedpołudniowych obowiązkach postanowiłam się wybrać do mojej ,,dalszej'' biblioteki. Pogoda cud-miód, więc podreptałam sobie, napawając oczy kwieciem rozmaitym w mijanych po drodze ogródkach. I dopiero, gdy byłam o jakieś 20 metrów od celu, nagle uświadomiłam sobie, że jest środa!


No, trudno! Wymiany lektur nie załatwię, ale przyszło mi do głowy coś innego. Wczoraj w drodze z Kauflandu zauważyłam na naszej trasie sklep z pucharami i grawerem. A takowy jest mi aktualnie potrzebny. Więc postanowiłam skorzystać z okazji, podjechać i załatwić co trzeba.


Nie pamiętałam dokładnie, w którym miejscu ten punkt, ale wiedziałam, że na Morskiej. Więc w stosowny trolejbus wsiadłam, nos do szyby  przykleiłam i śledzę wszystkie szyldy mijane po drodze. Jadę, jadę, jadę i nic! Nagle się zorientowałam, że jestem już ZA Kauflandem...


Sklep nie zniknął od wczoraj. To ja zapomniałam, że trasa trolejbusowa i nasza kangurowa w pewnym miejscu się rozmijają! Niestety, nie było już czasu na ciąg dalszy, bo i tak Mamę na prawie dwie godziny zostawiłam bez opieki...


Nachodziłam się, napodróżowałam komunikacją miejską, a efekt żaden! Dwa zero dla sklerozy! By nie wymienić tej okropniejszej nazwy na literę A...


Choróbsko niby nie zakaźne, a jednak...  Nie powiem, bym nie odczuła pewnego niepokoju!


***


Jeszcze dwa i pół dnia do urlopu! Mam nadzieję, że wyjazd zadziała pozytywnie na moją głowę... Oby!

wtorek, 7 maja 2013

Temat rzeka

Właśnie skończyłam lekturę ulotki wydanej przez gminę na temat czekającej nas od lipca segregacji śmieci.


Nie jestem fanatycznie nastawiona do ekologii. Z różnych względów. Niemniej rozumiem, że jak trzeba, to trzeba.  Jednakowoż ulotka mnie nieco przeraziła. Albowiem dostosowanie się do wymienionych tam reguł nie będzie proste!


Jak znam życie i naszych urzędników, treść zaleceń została żywcem ,,zerżnięta'' z ulotki pochodzącej z jakiegoś miasta. W związku z tym nie przystaje zbytnio do realiów życia na wsi. Jeślibym chciała czynić ściśle według ,,litery prawa'', czekają mnie częste kursy do odległych miejscowości, gdzie można oddać odpady nietypowe. Niektóre za odpłatnością.


Moja niemiecka Basia, z którą ostatnio rozmawiałam na ten temat, powiedziała, że u nich jest zatrudniony człowiek, który pilnuje przestrzegania zasad segregacji. Śmieci można wyrzucać w ściśle określonych godzinach, a pracownik dokładnie śledzi, co gdzie jest wrzucane. I krzyczy ,,halt!'', gdy coś nie gra.


Niemcy, wiadomo, z reguły posłuszni. Ale nie z nami, Polakami, takie numery! Po pierwsze, nikt strażników śmieci nie postawi przy pojemnikach. Może szkoda, bo to niezły pomysł na zmniejszenie bezrobocia. Rodak przekorny jest, co tłumaczy się podobno zaborami i komuną, więc byle nakazów słuchać nie będzie. Już teraz w pojemnikach na plastik masowo pojawia się np. gruz, puszki piwne itp. A niektórzy pakują swoje śmieci wprost do caritasowych pojemników na odzież!


Statystyczny obywatel RP posiada jeden kosz na śmieci, usytuowany przeważnie w szafce sześćdziesiątce pod zlewem w kuchni. Część z nas osobno usuwa szkło i plastik, czasem też papier (u nas na wsi takowego pojemnika nie ma do tej pory!). W Gdyni wszystko razem wędruje na razie do zsypu, notabene notorycznie zapchanego. Jak tu zmieścić nagle w szafce podzlewowej  trzy lub cztery kosze?


Gmina zapowiada raz do roku odbiór zużytego sprzętu AGD i okazów wielkogabarytowych. Bardzo pięknie zapowiada, ale to kosztuje. W bogatej przecież Gdyni na rok 2013 ,,wystawek'' nie zaplanowano. Bo drogie! Przed wieżowcem naprzeciwko od dwóch miesięcy stoją dwa beżowe fotele i kanapa. Czekając na ,,lepsze'' czasy...


Czas pokaże, jak ta śmieciowa rewolucja się rozwinie. W zasadzie jestem za, ale obaw mam niemało...

poniedziałek, 6 maja 2013

Post okołomaturalny

Równo 40 lat minęło od mojej matury. Niesamowite...


Wspominam bardzo przyjemnie i niemal bezstresowo, poza ustną matmą, której się nieco obawiałam. Niepotrzebnie zresztą. W porównaniu z egzaminem do technikum to była czysta rozkosz!


Czy zdałabym współczesną maturę? Chyba miałabym kłopot z... polskim!


Największy horror mojego życia zaczął się jakieś dwa tygodnie po maturze, ale nie napiszę o tym, bo nie mam pewności, czy sprawa się już przedawniła. Choć niby wszyscy zamieszani poza mną już nie żyją... Na pamiątkę po tych wydarzeniach pozostały mi na zawsze trzęsące się ręce!


Za całe 350 tysięcy rozpoczynające dziś zmagania z egzaminem dojrzałości - trzymam kciuki!


***


Obejrzałam telewizyjną maturę z przedmiotów ścisłych. I uznałam, że nie jest ze mną tak źle. Zaliczyłam troszkę ponad dwie trzecie dobrych odpowiedzi. Nie najgorzej jak na zdeklarowaną humanistkę! Choć przyznaję się bez bicia, że kilka razy strzelałam...


Małż, jak zawsze, telewizją się brzydził, za to post factum domagał się stanowczo przytoczenia pytań. Oczywiście pamiętałam już tylko kilka. Jedno zagadnienie tak go zafrapowało, że grzebał w tablecie ponad pół godziny, opóźniając udanie się na spoczynek.


Chodziło o to, dlaczego, jeśli wstawimy do zamrażarki jednakową ilość wody zimnej i wrzątku, woda gorąca zamarznie szybciej. Pan Orłoś powiedział, że na razie nie ma uzasadnienia naukowego, dlaczego tak się dzieje. - Jak to nie ma? - zakrzyknął  mój domowy Wszechwiedzący. - Musi być!


I zaczął drążyć temat. Coś mi tam potem co chwilę napomykał, ale za bardzo uczenie. O jakiejś konwekcji było między innymi.  Niewiele pojęłam, ale pozwoliłam się wypowiedzieć. A potem zagoniłam do spania... Już widzę, jak rano zapędzi połowę załogi do dyskusji nad problemem.


Mnie osobiście najbardziej zadziwiło, że długość nici DNA w pojedynczej ludzkiej komórce wynosi 2 metry! Jacy my jesteśmy wewnętrznie poplątani...

niedziela, 5 maja 2013

Z koniem się nie kopię

Jak już sobota przeminęła i dotarło do mnie, że nie pojadę do domu, to zrozumiałam, że ten zaczynający się tydzień muszę przecież przetrwać. Bo to właśnie ten koń, z którym nie ma po co się kopać.


Dodatkowo sobie wykombinowałam, że ten tydzień to czas, gdy powinnam zapracować na jak najlepszy urlop. Zapiszę Mamidło do fryzjera, niech ją pięknie ufryzują i obetną, bo szybko włosy urosły i trudno z nimi coś porządnego zrobić. A choć tylu rzeczy już bidna nie pamięta, to w lusterko i owszem, zagląda kilka razy dziennie. Więc niech tam znów zobaczy damę...


Tatkowy ogródek też dopieszczę przed wyjazdem. A co? Niech  Tato spogląda nań z góry i docenia! Kurhanik już obsadzony w znacznej części, byle trochę deszczu, to się zielone porozrasta.


Dziś zasadziliśmy jeszcze piwonię, mój ulubiony kwiat. I coś mi się w związku z tym przypomniało. Dawno, dawno temu, gdy rodzice moich uczniów jeszcze nie uważali, że tylko kwiaty nabyte za pieniądze są godne podarowania na koniec roku, dostałam istne morze piwonii. Takich z przydomowych ogródków. Wazonów nie miałam zbyt wiele, ale posiadałam olbrzymią szklaną misę, do której nalałam wody i powrzucałam same główki kwiecia. Pachniały bosko i cieszyły oczy do połowy lipca...To będzie na zawsze jedno z moich najpiękniejszych wspomnień!


W pieleszowym ogrodzie mam dwa krzaki piwonii. Amarantową i ciemnoróżową. Długo czekałam, by zakwitły, bo najpierw były przez 3-4 lata pojedyncze kwiaty i dopiero rok temu nastąpił ,,wysyp''.


Nasadziliśmy tu, w Gdyni, bardzo wiele nowych roślin wieloletnich. Bez zastanawiania się, co dalej... Przyszłe losy zarówno mieszkania rodziców, jak i przynależnego doń trochę nieformalnie ogródka, są bliżej nieznane. Notarialnie to własność Asi. Zrobi, co zechce, gdy przyjdzie czas na decyzję... Jeśli własność przejdzie w obce ręce, oby to były ręce miłośnika roślin!


sobota, 4 maja 2013

Pogłębianie

Po raz pierwszy spotkanie w Stowarzyszeniu zadziałało na mnie przygnębiająco. Dotychczas raczej pokrzepiona wychodziłam...


Pani psycholog B. (ta mniej ulubiona, ale w tej chwili jedyna) zaczęła nagle po kolei nas brać na spytki w kwestii, co jest dla nas najtrudniejsze w opiece. A to w związku z artykułem, który przyniosła. Miałam być ostatnią odpowiadającą. Kiedy ,,zeznawał'' sympatyczny pan Mirek, a przede mną była już tylko pani Halina, nagle poczułam, że oczy mi się robią mokre i nie zdołam wykrztusić nawet zdania pojedynczego nierozwiniętego. Chwyciłam torebkę i prawie biegiem opuściłam salę. Na dworze już się rozryczałam na dobre...


Oczywiście pozbierałam się jakoś w ciągu następnego kwadransa, ale na spotkanie już nie wróciłam...


Pewnie straciłam szansę na umówienie wizyty domowej. Trudno! W następną sobotę będę w lepszym nastroju. Bo to będzie ta sobota przed wyjazdem!


***


Gdy sprzątaliśmy po obiedzie, usłyszałam podejrzany odgłos z jadalni. Mama odsuwała krzesło i się przewróciła. Nie bardzo groźnie, bo na miękki dywan. Ale jednak! Łokieć trochę odarła z naskórka... Wyrywna jest bardzo, chce się jeszcze na coś przydać, wiadomo. Jednak przedmioty martwe prezentują już wobec niej  ,,kły i pazury'', jak pisał Różewicz. I nigdy nie wiadomo, skąd nadciągnie niebezpieczeństwo...


Na pociechę -  ostatnia noc była ,,,sucha''!


***


Małż zaplanował dla mnie kolejną górkę! Znów parę metrów wyżej niż rok temu... Wstępnie się zgodziłam. Może w ,,Dniu Zdobywania Szczytów przez Zgagę'' znów będzie lało?...

piątek, 3 maja 2013

Moje małe Waterloo

Właśnie kończyłam szorować na błysk lodówkę, gdy zadzwoniła komórka. Wyświetliło się ,,pani Ewa''. Coś mi przez myśl przemknęło niepokojącego, ale ,,ugasiłam''. Tymczasem: - Przykro mi bardzo, nie dam rady do państwa przybyć. Siostra w Warszawie miała zawał! Wyjeżdżam do niej na czas nieokreślony, póki nie dojdzie do siebie!


Rozumiem, rodzina przede wszystkim! Ale poczułam się tak, jakby mi dzień przed końcem roku szkolnego oznajmiono, że jeszcze miesiąc! A tymczasem żywotność już  na rezerwie...


Nie ukrywam, poryczałam sobie troszkę. Tyle miałam ważnych spraw do załatwienia w grajdołku na poniedziałek i wtorek. Recepty na leki u pierwszego kontaktu, wypowiedzenie umowy dotyczącej śmieci itp. O zwykłym relaksie już nawet nie wspomnę! I konieczności podlania zasadzonych ostatnio roślin...


No cóż, wytrzymam jeszcze siedem dni, nie mam wyjścia!... Z dnia na dzień jest trudniej, nie wdaję się w szczegóły, bo pisanie o fizjologii nie jest moją pasją. Niemniej dwie pralki dziennie też dołują...


***


Na poprawę humoru namówiłam Małża na spacer do ,,Marioli''. To taka kawiarenka gdyńska, istniejąca od czasów mojego dzieciństwa. W tej chwili już trójplacówkowa, ale na początku była tylko skromna budka z lodami na Polance Redłowskiej. Najlepsze niewątpliwie lody w Gdyni!


Lodów, ze względu na dietki obojga, nie zażyczyliśmy sobie tym razem. Jedynie kawkę. Dla Małża latte, dla mnie z advocatem i śmietaną ubitą (zamiast kolacji). Spacerek godzinny ukoił nieco nerwy. Tak na trzydzieści procent... Z nieco lżejszym sercem wracałam.


Rano do Stowarzyszenia. Mam nadzieję, że nowa pani psycholog umówi się na wizyty...






czwartek, 2 maja 2013

Zmiany

Sądząc po niewielkich kolejkach w sklepach i mnóstwie obcych rejestracji na drogach, Rodacy majówkę traktują bardzo poważnie! I słusznie, lepiej niech się ludzie rozrywają zamiast biadolić... Narodowe narzekactwo poczeka do poniedziałku!


Nasza majówka bardzo stacjonarna. Trzeba klar w mieszkaniu zrobić, wszak obca osoba wkroczy w sobotę i wstyd, żeby miała oglądać brudy. Nie powiem, żebym się wyrywała ku tym czynnościom porządkowym, ale ,,jak trzeba, to trzeba''. To było takie sztandarowe powiedzonko Mamy, zanim utraciła zdolność komunikowania się.


Przygotowałam już pani Ewie miejsce w szafie oraz pościel. Zastanawiam się nad pewnego rodzaju ,,instrukcją obsługi'' Mamy. Z wyszczególnieniem na przykład, jak wygląda standardowe śniadanie i kolacja. Wszak rytuały są w tej chorobie bardzo ważne, o ile nie najważniejsze...


Podziękowałam dziś za roczną miłą i owocną pomoc pani Asi. Miałam trochę wyrzutów sumienia, że z dnia na dzień pozbawiłam ją części dochodu, ale okazało się, że niepotrzebnie. - Dzieci się ucieszą, że częściej będą widywać mamę, a pracy i tak mam pod dostatkiem! - oświadczyła mi nasza dotychczasowa opiekunka. Znaczy kamień z serca...


Nawiasem mówiąc te dzieciaki są przesympatyczne i doskonale wychowane. Co nie jest dziś znów taką prawidłowością...


***


Już tylko osiem dni do wyjazdu do Magdy. Nie mogę się doczekać... Małż kondycję szlifuje na pagórki. I w mapkach siedzi. Ja gromadzę książki na wymianę. Uzbiera się pewnie cała skrzynka, bo to i saga jedna ponad trzydziestotomowa, i kilkanaście tomów Agathy R. Wywiozę pewnie znacznie mniej. I dobrze, bo ledwo nadążam z moimi lekturami z dwóch bibliotek...


środa, 1 maja 2013

Ożywcze dłubanie w glebie

Nic tak nie uspokaja! Żadne prochy!


Po trzech godzinach w ogródku jestem zmęczona, ale zrelaksowana też bardzo. Małż dzielnie towarzyszył, gdy powrócił z pedałowania, toteż odwaliliśmy solidny kawał roboty!


Róże, rododendrony, azalie, hortensje i iglaki dostały należną porcyjkę nawozów. Posiałam trochę jednorocznych kwiatków - nemezję i nasturcję. Skrzynki balkonowe oczyszczone z zeszłorocznych resztek czekają na nowych lokatorów. Każde miejsce, gdzie coś kiedyś posadzono, zlustrowane!


Wbrew moim obawom jeszcze sprzed dwóch tygodni, większość roślin dała radę zimie. Kilka zakwitło po raz pierwszy, choćby forsycja wspomniana wczoraj, kalina  czy ciemiernik. Hortensja, o której los się mocno obawiałam, pięknie odbija.


Nadłubałam też drobiazgu skalnego na gdyński kurhanik. Teraz tylko deszczu czekać...


Jeden kwiat domowy musiałam zlikwidować. Szkoda mi go okrutnie, bo to był prezent imieninowy od tzw. ,,trzech wariatek'' - moich byłych uczennic. Przez co najmniej 8-9 lat budził zazdrość moich koleżanek-wiedźm. Niestety, drugiej zimy w warunkach syberyjskich nie zniósł!


Za to ,,szewski'' kaktus kwitnie jak nigdy! Orgia czerwonych kielichów w różnych fazach rozwoju...


Sąsiedzi z naprzeciwka godnie nas w tym roku zastąpili, umieszczając na ganku dwie skrzynki z bratkami. Przez kilka lat to my odpowiadaliśmy samozwańczo za dekorację wejścia do budynku. Zmiana pokoleniowa cieszy...


Jedyne maleńkie rozczarowanie to kalina. Takie grube pąki zawiązała po raz pierwszy późną jesienią, spodziewałam się nie wiadomo czego, magnoliopodobnych okazów niemal. Tymczasem kwiatuszki drobniutkie, trochę przypominające bez, bladoróżowe... Nic to, ważne, że zakwitła w końcu! Po czterech latach...


Mam nadzieję, że dożyję  też debiutu w wykonaniu złotokapu, który hodujemy z nasionka. Krzak już spory, ma z siedem lat. Ponoć zakwita po piętnastu... Zaprę się, a doczekam!


Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...