... za Waszą ,,obronę''. Chyba przejęłyście się słowami Elizy bardziej niż ja sama. Mnie tylko do głębi oburzyło nazwanie ,,byle jakim przytułkiem'' miejsca, gdzie Mama spędziła ostatnie miesiące. Miejsca, w którym sama mogłabym się kiedyś znaleźć niemal z radością... Bo są tam m.in. radośni ludzie. Naprawdę!
W jakimś sensie ,,wytyki'' Elizy są słuszne. Na pewno szlachetniej jest wytrwać do końca jak najbliżej przy tych, którzy dali nam życie. W pewien sposób kosztem Mamy ocaliłam siebie, swoje zdrowie psychiczne, które już bardzo szwankowało, swoje małżeństwo także, bo i tu zaczęło być nieciekawie. Tak, to egoizm, ale na co bym się Mamie przydała w stanie totalnej depresji, do której był już tylko maleńki kroczek? Nie widzieliście tego, bo starałam się nie obarczać Was, czyli mojego ,,kółka różańcowego'' opowieściami szczegółowymi o tym, co najtrudniejsze. Ani Wy nie chcielibyście tego czytać, ani ja nie czułabym się w porządku, wystawiając na widok publiczny to, co działo się z Mamą. Kto miał do czynienia z zaawansowaną fazą Alzheimera, ten wie, o co chodzi. Kto nie, lepiej żeby nie wiedział.
Mogło się więc wydać, że traktuję całą chorobę Mamy lekko i wręcz anegdotycznie... I że wszelkie decyzje przychodzą mi ot tak, jak pstryknięcie palcem. Niestety, tak nie było...
Nocami sumienie cały czas podgryza, przypomina różne zdarzenia, chwile, gdy moja cierpliwość była na granicy, gdy w trosce o bezpieczeństwo Mamy trzeba było zabronić jej wykonywania kolejnych czynności itp. Wiem, że to jeszcze jakiś czas potrwa...Tymczasem ta mała ,,spowiedź'' przed Wami była mi potrzebna. I wcale nie z powodu wpisu Elizy. Chciałam w jakiś sposób zamknąć niemal dwuletni temat przewodni. Wierzę, że mnie zrozumiecie...