poniedziałek, 30 grudnia 2013

Dzięki...

... za Waszą ,,obronę''. Chyba przejęłyście się słowami Elizy bardziej niż ja sama. Mnie tylko do głębi oburzyło nazwanie ,,byle jakim przytułkiem'' miejsca, gdzie Mama spędziła ostatnie miesiące. Miejsca, w którym sama mogłabym się kiedyś znaleźć niemal z radością... Bo są tam m.in. radośni ludzie. Naprawdę!


W jakimś sensie ,,wytyki'' Elizy są słuszne. Na pewno szlachetniej jest wytrwać do końca jak najbliżej przy tych, którzy dali nam życie. W pewien sposób kosztem Mamy ocaliłam siebie, swoje zdrowie psychiczne, które już bardzo szwankowało, swoje małżeństwo także, bo i tu zaczęło być nieciekawie. Tak, to egoizm, ale na co bym się Mamie przydała w stanie totalnej depresji, do której był już tylko maleńki kroczek? Nie widzieliście tego, bo starałam się nie obarczać Was, czyli mojego ,,kółka różańcowego'' opowieściami szczegółowymi o tym, co najtrudniejsze. Ani Wy nie chcielibyście tego czytać, ani ja nie czułabym się w porządku, wystawiając na widok publiczny to, co działo się z Mamą. Kto miał do czynienia z zaawansowaną fazą Alzheimera, ten wie, o co chodzi. Kto nie, lepiej żeby nie wiedział.


Mogło się więc wydać, że traktuję całą chorobę Mamy lekko i wręcz anegdotycznie... I że wszelkie decyzje przychodzą mi ot tak, jak pstryknięcie palcem. Niestety, tak nie było...


Nocami sumienie cały czas podgryza, przypomina różne zdarzenia, chwile, gdy moja cierpliwość była na granicy, gdy w trosce o bezpieczeństwo Mamy trzeba było zabronić jej wykonywania kolejnych czynności itp. Wiem, że to jeszcze jakiś czas potrwa...Tymczasem ta mała ,,spowiedź'' przed Wami była mi potrzebna. I wcale nie z powodu wpisu Elizy. Chciałam w jakiś sposób zamknąć niemal dwuletni temat przewodni. Wierzę, że mnie zrozumiecie...



sobota, 28 grudnia 2013

Jeszcze i to...

Kiedy niecałe dwa lata temu odszedł Tatko, wszystkie formalności szły gładko i sprawnie. Teraz? Ciągle pod górkę... Część problemów wynika z naszej niewiedzy, inne z powodu kuriozalnych przepisów.


Przeciwko nam jest też obecny  okres okołoświąteczny, oczywiście. Jak nie weekend, to kolejne święto.Dni roboczych po drodze jak na lekarstwo.


Najsmutniejsze jest to, że na pogrzeb Mamy nie zdoła przylecieć moja Sister. Fakt, który tak cieszył ich półtora miesiąca temu, czyli otrzymanie obywatelstwa, teraz się obrócił przeciwko! Albowiem Basia nie ma jeszcze amerykańskiego paszportu! Z polskim może wyjechać, ale nie zostanie wpuszczona z powrotem do nowej ,,ojczyzny''... Ot, ironia losu! I wielka przykrość.


***


Po życzliwej obojętności, z jaką obsługują osoby w naszej sytuacji pracownicy szpitala, USC i zakładów pogrzebowych, naprawdę szczere współczucie i bezmiar empatii uzyskaliśmy w Domu Seniora. Ze strony i pań opiekunek,  i samego kierownika... To było naprawdę niezwykłe miejsce! Ze wszech miar godne polecenia...


czwartek, 26 grudnia 2013

***

Dziś kilka minut przed osiemnastą odeszła Mama...


Jeszcze w Wigilię wszystko było normalnie. A nawet i do Asi, i do mnie powiedziała po kilka słów, co się dawno nie zdarzyło. W pierwsze święto przed siódmą rano poinformowano nas, że Mama jest w szpitalu. Diagnoza - rozległy udar! Rokowania  raczej pesymistyczne. Niewiele dało się zrobić...


Byliśmy dziś po piętnastej. Z Asią. Widać było, nawet bez pytania lekarzy, że stan się od wczoraj pogorszył. I czuliśmy, że to mogła być pożegnalna wizyta...


Dwie godziny później zadzwoniła komórka...

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Odliczamy?...

Trochę smutnych wiadomości nadeszło tuż przed Świętami... Nie wszyscy będą w stanie się naprawdę cieszyć, niestety! Cała nadzieja w radości życia dzieci i... umiejętnościach lekarzy.


***


Mam nadzieję, że u  moich Zaglądaczy  wszystko w porządku! Że zasiądziecie do Wigilii wśród kochających bliskich, niezmęczeni nadmiernie przygotowaniami, radośni i troszkę po dziecięcemu podnieceni oczekiwaniem na podarki. Że liczne pyszne dania pójdą li i jedynie na zdrowie! Że na głosy i bez fałszów pośpiewacie nasze piękne polskie kolędy! I nie zapomnicie o tym, by być naprawdę RAZEM! Tego Wam i sobie życzę...


sobota, 21 grudnia 2013

Już w nastroju do świętowania!

Czuję się pięknie wprowadzona w świąteczny nastrój...


Wyjątkowo poruszający koncert kolęd i piosenek świątecznych był naszym udziałem dziś w jednym z sopockich hoteli, który życzliwie przygarnia od czasu dawnych bywalców ,,Kawiarenki pod żaglami''.


Jako niespodziewany bonus do i tak wspaniałego wydarzenia, zaliczyć możemy spotkanie po 21 latach z dawnym kolegą Małża z czasów pracy w Instytucie Oceanologii. W 1992 roku spędziliśmy kilka dni wspólnych wakacji, a mój Pierworodny zakochał się wtedy pierwszą niewinną miłością w córeczce S. Ja najbardziej z kolei zapamiętałam, że urządziliśmy wtedy S. huczne, czterdzieste czwarte urodziny! Jakiś mu poemat okolicznościowy nawet wysmażyłam z nawiązaniami do Mickiewicza...


***


Przed wyjazdem telefoniczne ustalenia z Hanią, gospodynią naszej tegorocznej Wigilii, kto co przygotowuje. Do moich powinności należą: barszcz, kapusta, chleb (własnego wypieku), szyszki z ryżu dmuchanego, szarlotka i pasztet. Chyba niczego nie zapomniałam?...


Niewiele pracy w porównaniu z poprzednimi latami, gdy moje produkty występowały w rolach wiodących. Plecki nie zdążą rozboleć tym razem...Połowa zadań już praktycznie zrealizowana.


***


W pierwsze święto jesteśmy zaproszeni do asinych Teściów. Na obiad i może spacerek.. W drugie planujemy gromadny ,,nalot'' na Mamę. Oczywiście w Wigilię też się u niej pojawimy z opłatkiem.


To będą zupełnie inne Święta niż zazwyczaj, ale nie martwią mnie te zmiany. Rzecz jasna, gdyby Mama była zdrowa, wszystko przebiegłoby zgodnie z rytuałem znanym mi od dzieciaka. I tego trochę żal. Z drugiej strony wiadomo było, że taki moment kiedyś nastąpi...


Wigilia na pewno będzie  głośna, radosna i ,,żwawa'', choćby  dzięki chłopaczkom. I ,,przestrzenna'', bo na salonach Pierworodnego znacznie wygodniej niż w Gdyni. Ciekawi mnie też zderzenie dwóch tradycji kulinarnych. Oj, będzie się działo...

czwartek, 19 grudnia 2013

Ja pierniczę, dlaczego już nie pierniczę?

Córka przyjaciółki poprosiła mnie o przepis na pierniczki. ,,Bo pamiętam, że pani takie dobre robiła''... Trochę mnie zatkało, albowiem od lat nie produkuję. Asia przejęła już jakiś czas temu zimową zabawę w ,,pierniczenie''.


Skąd ja miałam ten przepis? - zaczęłam intensywnie myśleć. I w końcu sobie przypomniałam...


***


Kto młody, może nie uwierzy. Lecz był taki czas, gdy nie tylko cukier i mięso były towarem deficytowym, ale i książki! A już szczególnie książki kucharskie.


Jako młoda żona niewiele umiałam, za to bardzo ambitna byłam gastronomicznie. W końcu wyszłam z domu, w którym babcine specjały otaczała legenda! Wszystkie imieniny, urodziny itp. wiązały się z nieustającymi zachwytami gości nad każdym daniem. I nie były to zachwyty kurtuazyjne, fałszywe...


Bardzo chciałam okazać się godną następczynią Babci, jednak wiedzy dotkliwie brakowało.A że przywykłam, iż wiedzę czerpie się z książek, usilnie poszukiwałam jakichkolwiek na temat. Niestety, w końcu lat 70-tych takowe były nie do zdobycia!


Małż  co prawda wniósł w posagu ,,Kuchnię dla samotnych i zakochanych''. Ale tam za mało finezji było, jak na moje autowymagania...


***


Jakieś dwa lata po ślubie jeździliśmy często do naszych poznańskich przyjaciół - Maryśki i Grzesia. Marysia lubiła wypady na tzw. landy, czyli do podpoznańskich miasteczek - Śremu, Chodzieży, Murowanej Gośliny itp. Czasem właśnie tam można było znaleźć rzeczy w samym Poznaniu nieosiągalne.


I chyba w Chodzieży właśnie nagle na wystawie księgarni zobaczyłam pozycję pt. ,,Kuchnia śląska''. Jak burza do środka i.. - Poproszę dwa egzemplarze ,,Kuchni śląskiej''! - zakrzyknęłam. Bo jeden miał być dla Mamy.


Do grajdołka wracałam w poczuciu, że wiozę ze sobą SKARB!


***


Zabawne... Wykorzystałam ,,skarb'' tylko kilka razy przez ponad 35 lat. Dokładnie 3 przepisy: na faworki, pierniczki i raz na tort. Z tortem akurat średnio wyszło, bo z podanych składników wyszła mi porcja kremu wystarczająca zaledwie na przełożenie połowy  biszkoptu...


Dziś prawdziwe kulinarny brylanty ukrywają się na niezadrukowanych stronach ,,Kuchni śląskiej''. Tam zaglądam kilka razy w roku, by przygotować dania i ciasta według receptur moich przyjaciółek. Niektórych już nieobecnych...


***


Moja biblioteczka kulinarna z czasem się rozrosła, może nawet troszkę ponad miarę. Bardziej bowiem oglądam niż korzystam... Choćby propozycje Jamiego czy Nigelli. Śliczne, ale jakoś nie ,,nasze''! Ostatni nabytek to uzbierany za punkty w Lidlu ,,Pascal i Okrasa''. Będzie leżał pod choinką...




środa, 18 grudnia 2013

Takie tam...

Asia, obciążona dziedzicznie po kądzieli! Mimo nawału zajęć wszelakich... Już drugi raz dziś pośpiewa kolędy z seniorami, w placówce, gdzie Mama. W sobotę na naszej szkolnej imprezce zagościła za frico, bo sentymenty. A w piątek najbliższy w szeroko pojętym okolicznym liceum, gdzie przyszywana ciotka ubłagała o pomoc, wszak ,,zaklepanej na zicher '' artystce coś wypadło...

***

Tak niewiele mam do roboty na Święta, że aż nic mi się nie chce! Zazwyczaj był poważny ,,garb''.  Barszcz, pierogi, ryba, groch, kapusta, makowce, ryba po grecku itp. A tu? Nawet z pierogów mnie wykolegowano... Dziwnie jakoś!

Pewnie powinnam się cieszyć. Pewnie... Tymczasem czuję się zbędna! Stara i niepotrzebna nikomu, buuu! Wykolegowana z racji wieku! Najstarsza starowinka?

***

No, dobra, ,,zamiast w karty grać, zamiast wódkę pić'', jestem gotowa na przyjęcie na klatę materiału od ,, sweet formation''...

 

wtorek, 17 grudnia 2013

Zgagowa drobna filantropia z akcentem podejrzliwości w tle

Troszku zreanimowani jesteśmy. Małż dopiero dziś do pełni życia wrócił za sprawą rosołku chudego na kawałku krowiny, za to z mnóstwem warzyw. Moje górne kończyny też prawie-prawie w formie.


Ostatni wypad do Gdańska po podarki uzupełniające dla ślubnego i Pierworodnego. W godzinkę załatwiłam. I pochwalę się, że już wszystkie upominki zapakowane i upchane w prastarym żeglarskim worku. Mikołaj nie żeglarz wprawdzie, ale co wór, to wór!


***


Gdzieś na tyłach Zbrojowni, gdy zapalałam papierosa,  podeszła do mnie pani. Trudno określić w jakim wieku. Może w moim, może starsza, tak czy siak zabiedzona mocno. Coś zaczęła szeptać, tak cicho, że  początkowo nie zrozumiałam. Wreszcie pojęłam, że kobieta ma cukrzycę, że jest głodna, chciałaby sobie ugotować cienką zupkę na kurzych szkieletach, ale nie ma za co itp.


Mój pierwszy odruch zawsze taki sam: wspomóc! Wyjęłam z portfela dychę, wręczyłam życząc pani zdrowia i dobrych Świąt. A tu niewiasta schyla się i próbuje mnie całować po rękach! Z autentycznymi łzami w oczach... I coś mówi o mojej ,,dobroci niesłychanej''! Matko kochana...


Odwiodłam od zamiaru całowania w mankiet, przytuliłam i odeszłam. Jakieś 10 metrów dalej... naszły mnie wątpliwości. - No tak, kretynko, znów dałaś się nabrać! Jak zwykle... - zaszeptał głos wewnętrzny.


Nie, żebym żałowała ofiarowanej dychy, ale żeby z tym głosem się uporać, zawróciłam. Sprytnie przeszłam na drugą stronę ulicy, by zobaczyć, czy procedura się nie powtórzy z kolejnymi przechodniami. Bacznie się rozglądałam, ale nigdzie tej osoby nie zauważyłam. W promieniu circa 200 metrów nie było też żadnego sklepu spożywczego ani monopolowego. Zresztą kobieta nie wyglądała absolutnie na wielbicielkę trunków.


Z jednej strony głupio mi się zrobiło z powodu tego miniaturowego ,,śledztwa''. Z drugiej głos wewnętrzny tak mnie podburzył, że gdybym złapała tę panią na podobnej akcji z kimś innym, mogłabym wykazać jakąś słowną agresję... A tak mogę uznać, że to chyba był naprawdę tzw. dobry uczynek.


Może w nagrodę Mikołaj mi coś przyniesie?... I jeszcze za to, że dziś musiałam wstać o ósmej rano, bo Małż z powodu niedyspozycji nie wyturlał wieczorem pojemnika ze śmieciem!



poniedziałek, 16 grudnia 2013

Troszkę minorowo

Jak to w życiu - co się polepszy, to się popieprzy!


Po miłej sobocie niedziela pod znakiem choróbsk. Obudziłam się z bardzo bolącymi barkami i ramionami. Jakby mnie kto kijem baseballowym ponaparzał... Ale obowiązki kury domowej wzywały, by choć obiad uwarzyć.


Wyjęłam na noc do odmrożenia kurzy biust z zamiarem popełnienia kotletów. Coś mi to mięsko nie zapachniało jak należy. Obmyłam kilkakroć, dalej odorek! Więc całość do kosza. Dobra, ale jakiś obiad być musi!


Zrobiłam na szybko taką papaciaję z kiełbaski pokrojonej w kostkę, papryki, cebuli i jabłka. Do tego ziemniaki i zasmażane buraczki. Całkiem dobre to wyszło, choć Małż jakoś tak wolniej niż zwykle konsumował i bez zbytniego entuzjazmu.


Niecałą godzinę później nastąpił istny armagedon! Moje szczęście ślubne pozieleniało, pobladło i... ledwo zdążyło do łazienki! Odgłosy dobiegające zza drzwi były naprawdę przerażające... Miałam wrażenie, że w ramach torsji wyeksportuje zaraz wszystkie narządy wewnętrzne!


Na jednym razie się nie skończyło. Średnio co godzinę sprint i odgłosów ciąg dalszy. A zieleń na potwarzy coraz bardziej intensywna... Odmówił, mimo moich nalegań,  stanowczo: mięty, gorzkiej herbaty, węgla itp. Ostatni bieg o trzeciej nad ranem...


W pracy troszkę się sytuacja uspokoiła, jednak nic prawie dziś nie zjadł. Mimo, że w planie było przyjątko opłatkowe. Przyznał się jedynie do wypicia barszczyku...


Tymczasem Asia, która ma cały tydzień ,,śpiewany'', zachrypnięta i z gardłem bardzo obolałym.


Moje górne kończyny już odrobinę sprawniejsze, ale dalej obolałe. I jakby na dobitkę dowiedziałam się, że dziś nad ranem zmarła moja ulubiona babcia-sąsiadka. Ta od siekierki! Dziewięćdziesiąt sześć i pół roku! I tylko te ostatnie pół już bez wychodzenia z domu. Jeszcze w lipcu krzątała się po podwórku, a raz nawet zaprosiła mnie na kieliszeczek... Dusza-człowiek! Jak niemal wszyscy przedwojenni ,,ź Wilna''... (tak ma być - ,,ź Wilna'', tak babcia mówiła!).


Żadna śmierć nie przychodzi w porę. Ale zawsze mi się wydaje, że szczególnie nie w porę właśnie tak tuż przed Bożym Narodzeniem lub Wielkanocą. Jak trudno się bliskim radować świętami kilka dni po takim zdarzeniu...

sobota, 14 grudnia 2013

Duch powrócił!

Troszkę może bledszy niż dawniej, ale znów jest! Taki wniosek wysnułyśmy dziś z Anią M.


***


Jak już wiecie od dawna, nie jestem nadmiernie sentymentalna, za to ogromnie przywiązana do tradycji. Tych najstarszych,  i tych nowszych, nawet świeckich. Jeśli tylko miłe i ku pożytkowi...


Nie mogłam przeboleć, że w ubiegłym roku moją szkołę ominęły dwie ważne uroczystości: 50-lecie i coroczna impreza charytatywna ,,Na anielską nutę''. Już nie dociekam, dlaczego tak się stało. Ale szkoda wielka...


Gdy dowiedziałam się,. że nowa dyrekcja tradycję podtrzyma i impreza z aniołami dojdzie w tym roku do skutku, z jednej strony bardzo się ucieszyłam. Z drugiej natomiast pojawiły się wątpliwości. Dziecisków garsteczka, najstarsze ośmiolatki, nauczycielek niewiele... Czy podołają? Oczywiście, mogłabym to mieć w głębokim poważaniu, jako że już siódmy rok to jest moja ex-szkoła! Ale ja tak nie potrafię...


W piątek nie wytrzymałam i zadzwoniłam do dziewczyn z obsługi z pytaniem: - Przydam się do pomocy przy szykowaniu? Bo mam czas, mogę przyjść!


Trzy godzinki się tak ,,przydawałam''. Aż plecy rozbolały. Nic to! Kiedy sala już była pięknie udekorowana, a wszystkie ozdoby, stroiki itp. ustawione, aż się łezka w oku zakręciła...


Wszyscy jednak mieliśmy jedną poważną rozterkę: czy dopiszą goście? Zazwyczaj bowiem impreza odbywała się w piątek ok. 17-tej. Tym razem początek o 10-tej w sobotę! Przedostatnia sobota przed Świętami, gdy najlepsza pora na zakupy, sprzątanie itp. Do tego chlapa na dworze...


***


A jednak się udało! Ludzie przybyli, atrakcje wypaliły, skarbonka się napełniła! Ale to wszystko mało ważne...


Najcenniejsze zdecydowanie, że dziś powrócił z samointernowania dobry duch naszej szkoły! Przez ostatni rok, a może i troszkę dłużej,  skrzętnie się ukrywał. Powiewało chłodem, atmosfera była gęsta, mało sympatyczna. A tu znów jak za starych, dobrych lat... Może jeszcze troszkę brakuje, wszak ,,prawie'' robi podobno różnicę. Jednak kierunek słuszny!


Nie było mi dane uczestniczyć w całej imprezie, zaliczyłam początek i końcówkę. Oraz, oczywiście, sprzątanie post factum! Wiele miłych spotkań z dawno niewidzianymi mieszkańcami, rodzicami, absolwentami itp. Bardzo, bardzo udane godziny!




czwartek, 12 grudnia 2013

Mankamencik taki nieduży

Chociaż wzrok mi jeszcze całkiem dopisuje, bowiem obywam się praktycznie bez okularów, moja spostrzegawczość w skali 1-10 wynosi co najwyżej półtora...


Taki przykład pierwszy z brzegu. Na aerobik chodzę od początku października, średnio 1,5 razy w tygodniu. Ćwiczę zawsze w drugim, lub nawet trzecim rzędzie, czyli na tyłach. W pierwszym rzędzie natomiast bardzo regularnie znajduje się osoba nadzwyczaj skoczna i żwawa. Zawsze mam wrażenie, że ma gdzieś wmontowaną sprężynkę...


Do ostatniego poniedziałku byłam przekonana na sto procent, że to osóbka circa 25-letnia. Najwyżej! Dlaczego nigdy dotąd nie widziałam jej z przodu? Bo nie jestem spostrzegawcza! - Naprawdę nie zauważyłaś, że to babka bliżej czterdziestki? - zapytała mnie w drodze powrotnej Beata. - Przecież przychodzi często z taką nastoletnią córką!


Córkę widziałam, ale nie wiedziałam, czyja to latorośl...


Przykład drugi. Zakład fryzjerski, w którym się we wtorek strzygłam, zauważyłam po raz pierwszy w ubiegłą sobotę. Gdy zapytałam, od kiedy funkcjonują w tym miejscu, usłyszałam: - Od mniej więcej ośmiu lat!


A ja tam przejeżdżam lub przechodzę średnio raz na tydzień...


Przykład trzeci, już trochę historyczny. W początkowych latach mojej pracy w szkole w grajdołku miałam pod opieką stale tę samą salę lekcyjną. Dzień w dzień spędzałam w tym pomieszczeniu  po 6-7 godzin. Po jakichś 4-5 latach koleżanka biologiczka zajrzała do mnie pewnego dnia i mówi: - Przepraszam, chciałam tylko pożyczyć ptaka! - Jakiego ptaka? - pytam. - Tego wypchanego, co stoi na segmencie.


Wierzcie lub nie, ale ja go NIGDY wcześniej nie zauważyłam! A stworzenie było solidnych rozmiarów (kormoran chyba?) i stało dokładnie na wprost mojego biurka...


No, tak mam i nic nie poradzę! Gdy czasem Małż nie może pojąć, że nie zauważyłam czegoś na ulicy czy w domu, pół żartem pół serio mówię mu: - Mój drogi! Gdyby nagle pod naszym oknem stanął słoń afrykański, nieprędko bym się zorientowała, że tam jest! W końcu jakąś jedną wadę mieć muszę...


Gapowatość moja jest jednak w pewien sposób selektywna. Bo np. po wyjściu z nowo poznanego pomieszczenia potrafię na bieżąco opisać kolory ścian, umeblowanie, nawet jakieś bibeloty. Może bez najdrobniejszych detali, ale jednak. Natomiast jeśli w często odwiedzanym miejscu zajdzie drobna zmiana (np. nowa lampa, obraz itp.), za nic nie zauważę.

wtorek, 10 grudnia 2013

Czy to możliwe...

... żeby mi od soboty urosła głowa?!

Dziś przed udaniem się na jarmark świąteczny, wyszłam z Erą. A że włosy miałam jeszcze mokre, naciągnęłam nabytą w sobotę czapkę, by się nie zaziębić przed Świętami. Wyszłam na dwór i nagle... zaczęły mi się robić skośne oczy! I czoło jakoś się zmarszczyło dziwnie...

Wyraźnie czułam, że to wina czapki. Próbowałam a to nasunąć bardziej na czoło, a to wprost przeciwnie. Nieważne, w każdej pozycji pozostawałam skośnooka, z kącikami oczu zdecydowanie uniesionymi ku górze...

Na jarmarku nabyłam większą. Chyba za 3 dni nie okaże się za ciasna?

***

W ostatnią sobotę, jak pisałam, nie zdołałam się skrócić o głowę z powodu Ksawerego. Postanowiłam spróbować szczęścia dziś. Wysiadłam w moim powiatowym miasteczku i skierowałam kroki ku ryneczkowi, gdzie mój ostatnio ulubiony zakład fryzujący. Oddalony o jakieś sto metrów od przystanku. Po przejściu kilku metrów zauważyłam konkurencyjną placówkę. O wdzięcznej nazwie ,,Metamorfoza''. Jakoś do dziś nie miałam pojęcia o istnieniu tejże. Minęłam, ale zaraz zawróciłam. Jednak bliżej, co by nie mówić...

Czy moja ,,metamorfoza'' ewidentna? Nie wiem! Ale za to zostałam tak dopieszczona jak nigdy! I narzędziami, i miłym słowem.  Za jedyne 30 złotych...

***

Uskrzydlona ruszyłam na jarmark przedświąteczny do Gdańska. A tu niemiłe zaskoczenie! Od ładnych paru lat przybywałam na tę imprezę i bywało, że niemal sto procent upominków tu właśnie nabywałam. Ciekawych, a przy tym w naprawdę umiarkowanych cenach.

Tym razem totalna porażka! Poza wzmiankowaną wyżej czapeczką  za dwie dyszki zero nabytków! W namiocie, gdzie zazwyczaj i konfekcja, i szwarc-mydło-powidło, tym razem sztuka z bardzo wysokiej półki! Czapeczka włóczkowa na ten przykład za jedyne... 90 złotych! Wszak przez ,,artystkę'' wydziergana! Aniołek z włóczki - 40 zeta. Podobny niezwykle do tych, co na zewnątrz po piątaku... Chyba komuś odbiło!

Dalej Pierworodny niedoinwestowany upominkowo... Reszta familii natomiast odhaczona!

 

niedziela, 8 grudnia 2013

Biedni faceci...

Zajrzałam na parę stron internetowych na temat ,,prezent dla pana''. Oniemiałam, prawdę rzekłszy!


Do tej pory sądziłam naiwnie, że tylko nas, kobiety, ma się generalnie za puste idiotki. Których życie to tylko ciuchy, kosmetyki, botoks i, czasem, kulinaria. Okazuje się, że o panach myśli się jeszcze gorzej!


Specjalnie wybierałam opcję ,,pan senior'' lub ,,pan 60+''. I albo zupełnie nie znam swego od 36 lat małżonka, albo? ... Nie wiedziałam, że może marzy od dawna o:


- piersiówce lub zestawie szklanek do whisky


- scyzoryku o 36 ostrzach


- replice kałasznikowa


- mieczu świetlnym


- locie balonem nad Warszawą


- antystresowych cycuszkach (?)


- i wreszcie o ,,sztandze dla Wacusia'', cokolwiek to oznacza!!!


Słowo honoru, mam kilku przyjaciół w podobnym przedziale wiekowym. Znam ich na tyle dobrze, by wiedzieć, że może poza lotem nad stolicą reszta by ich specjalnie nie zainteresowała. No, może jeszcze te cycuszki ewentualnie...


Agresywny opój erotoman - oto wizerunek mężczyzny seniora w naszym pięknym kraju! Przynajmniej w ocenie fachowców od reklamy... Pogratulować!


Z powodu oszołomienia nie odważyłam się nawet zajrzeć na analogiczne strony dla pań w moim przedziale wiekowym. Miałabym się przekonać, że ,,wzorzec''  50+ to niewyżyta erotycznie dzidzia-piernik?...


***


Zapomniałam uprzednio nadmienić, że Xafcio zaowocował w moim przypadku zdarzeniem zupełnie niezwykłym - kupiłam sobie czapkę! Pierwszą od czasów szkolnych. Czyli po czterdziestu latach mniej więcej. Oczywiście nie jestem absolutnie zachwycona, nadal żaden projektant modelu dla mnie odpowiedniego nie wymyślił. W każdym nakryciu głowy wyglądam idiotycznie. Jest to tylko możliwie najmniejsze zło! Ze spuszczoną głową mogę się w tym ewentualnie przemykać po ulicach, bez obawy, że salwy zgryźliwego rechotu będą mi towarzyszyć...


Dojrzałam też po latach do używania zimą rękawiczek. Szczególnie, że coś się dzieje z moją lewą dłonią... A tam, przejdzie pewno z wiosną... Być może jednak  to ta słynna ,,cieśń nadgarstka'', bardzo teraz powszechna? Gdzie się nie obrócę, słyszę, że moje znajome właśnie albo przed, albo tuż po zabiegu...




sobota, 7 grudnia 2013

Dwa kroczki bliżej Świąt...

...dziś zrobiłam.


Po pierwsze primo zakupiłam buraki i zakisiłam na barszczyk. Już trochę w kuchni pachnie czosnkiem i przyprawami...


Po drugie primo zakupiłam kilka upominków, z których jestem naprawdę zadowolona! Oby i obdarowani za 17 dni tak się poczuli...


Namówiłam Małża do odwiedzenia po raz pierwszy Galerii Kociewskiej w Tczewie. Zaliczone, ale raczej wizyta się nie powtórzy. Jednak zdecydowanie nie lubimy oboje  galerii! Jedyne zakupy zrobiliśmy w Empiku, bardzo ciasnym w porównaniu z moim ulubionym przy dworcu w Gdańsku.  Przed powrotem do domu  postanowiliśmy wypić kawkę w lodziarnio-kawiarence na pięterku. W życiu tak długo nie czekaliśmy na realizację prostego przecież zamówienia! Chyba ze 20 minut...Za to oba napoje (małżowe latte i moja po wiedeńsku) były bardzo dobre!


***


Ksawery na chwilę przed odejściem jednak mi dokuczył. Zamierzałam dziś skrócić włos na głowie w ulubionej placówce przy ryneczku powiatowym. A tam na drzwiach papier, na którym: ,,Zakład nieczynny z powodu braku prądu''! W momencie, gdy odczytywałam te słowa, prąd już był, ale personel nie powrócił, niestety...


***


Po powrocie do domu dokonałam inwentaryzacji nabytych już podarków świątecznych. By spisać i zorientować się, co jeszcze komu się należy. Ku memu zdumieniu okazało się, że na obecną chwilę najwięcej mam upominków dla Hani, Synowej! Chyba po raz pierwszy na tym etapie wyprzedziła Asię... Wnuki już odhaczone, zostali mi generalnie panowie - Małż, Pierworodny i Zięć.


***


Wczoraj w ramach rozważań ,,co by tu na obiad'' przypomniałam sobie, jak lata temu moja ex-szefowa Stasia, podejmowała nas na swoich imieninach w maju. Jednym ze sztandarowych dań była wtedy wątróbka drobiowa z warzywami. Zadzwoniłam do źródła, by języka zasięgnąć co do proporcji. Bezskutecznie. Więc sama poimprowizowałam z niezłym skutkiem.


Najpierw podsmażyłam na oleju pokrojone w kostkę dwie czerwone papryki, dwie cebule, jakieś 25 deko pieczarek i dwie marchewki. Plus przyprawy: sól, pieprz ziołowy, słodka i ostra papryka. Na drugiej patelni podsmażyłam przez chwilę pół kilo drobiowych wątróbek obtoczonych w mące. Połączone produkty z obu patelni powędrowały do wspólnego garnka. Z odrobiną wody, a potem z dodatkiem kilku łyżeczek koncentratu pomidorowego. Kwadrans duszenia. Można wtedy majeranku ociupinę, ale niekoniecznie. Z ziemniakami albo kaszą - cymes!


piątek, 6 grudnia 2013

Xafcio

Z góry przepraszam ewentualnych poszkodowanych przez szalejące od czwartku wietrzysko!


Wobec zapowiadanego zagrożenia, to co się działo w naszym grajdołku, to naprawdę był orkan-bobas. Bałam się bardzo, szczególnie czwartkowego wyjazdu na comiesięczną randkę z panem Listonoszem. Jednak było nie najgorzej. Owszem, zmarzłam solidnie, gdy czekałam równe pół godziny przed jednym z bloków na wyjście pana Przemka. Chyba go jakaś życzliwa kobitka-emerytka na herbatkę zaprosiła...


Wieczorem w czwartek telewizor postraszył, że najgorzej będzie u nas, nad morzem, w piątek o czwartej rano. A Małż tuż po piątej wyrusza autem do firmy. Kilkakrotnie prosiłam, by w razie naprawdę strasznej wichury może ciut wyprawę opóźnił. Oraz by zaraz po dotarciu wysłał mi sms-a. Na szczęście wszystko było ok. Tylko jedną gałąź na drodze napotkał...


Dziś jedną krótką chwilkę grozy przeżyłam około dziewiątej rano. Przez kilka minut bardzo silne porywy dosłownie napierały na okno w kuchni. Wszystko dziwnie trzeszczało, brr! Co dziwne, przez te dwie doby jedynie na dwie minuty wysiadł prąd! I na godzinkę woda. Może dlatego, że się tak dobrze przygotowałam. Świec cały zapas porozstawiałam po mieszkaniu, wody już w czwartek po powrocie z Gdyni nabrałam w co się dało itp.


Na tarasie mamy rozbity mały namiot. W środku nasze tarasowe meble czekają na wiosnę. Dzielny ,,domek'' bohatersko oparł się podmuchom! Owszem, trzepotało nim bardzo, ale przetrwał!


Tak więc, oglądając dziś krajobrazy po przejściu żywiołu, mogę powiedzieć, że nas odwiedził zaledwie Xafcio...


***


Wymęczonym aurą ku pokrzepieniu serc stara, ale aktualna anegdotka.


Mieliśmy kiedyś pisarza, który posługiwał się nazwiskiem Władysław Orkan. Pewnego dnia w jakiejś prasie poczytnej ukazał się artykuł pt. ,,Onegdaj szalał tu wielki orkan''. Pisarz zareagował natychmiast, wysyłając do redakcji telegram o treści następującej: ,,Wcale nie szalałem! Z poważaniem - Władysław Orkan''.


Wczoraj też gdzieś usłyszałam, że ,,orkan'' to słowo niemieckie. Po naszemu natomiast zwyczajnie - ,,wichura'' albo ,,huragan''.... Chociaż ,,huragan'' jest niekoniecznie czysto polskim słowem.


wtorek, 3 grudnia 2013

Taki gość, taki gość!

Jeśli dobrze pamiętam (choć ,,skleroza to moja siostra rodzona'', więc nie jestem pewna na sto procent), to moja ex-dyrekcja i bardzo bliska koleżanka w jednym, czyli Stasia, była u mnie ostatnio 9 i pół roku temu! Czyli na moje 50-te urodziny...


Chciałam z okazji jej dzisiejszej wizyty wykonać jakiś gustowny transparent, ale czasu nie stało! Jednak odnotowuję owo wydarzenie na blogu, by potem świętować kolejne rocznice! :)


Przejrzałyśmy razem szkolne ,,archiwum X'', po wielokroć dochodząc do nieco smutnego wniosku, że już ,,pamięć nie ta''. Przegląd zajął niemal półtorej godziny, tyle tego materiału jest. Tylko dalej nie bardzo wiemy, jakie jest nasze zadanie. A pani dyrektor, która je zleciła, chora... Na zwolnieniu do końca tygodnia. Więc mamy czeski film!


Tak czy siak mogłyśmy sobie przy okazji spokojnie pogadać i to jest bezcenne!


***


Mama otrzymała znów nową współlokatorkę, trzecią z kolei. Nie widziałam pani, podobno bardzo miła, jak twierdzi żona pana Szefa. Pani Zosia natomiast wróciła do rodziny! Personel chyba odetchnął... My na pewno!


Przy okazji zapytałam panią Szefową, co sądzi o zabraniu Mamy na Wigilię. - Na podstawie moich obserwacji dwie-trzy godzinki, nie dłużej - odpowiedziała pani G.I dodała: - U nas uroczysta wieczerza zacznie się o piętnastej, potem wizyta Mikołaja ( w tej roli mąż) i upominki. Najlepiej, żebyście  państwo zabrali mamę po naszej uroczystości...


No, to jest zagwozdka! Wymagająca przemyślenia...  Nic to, jest trochę czasu.


***


Trochę się dziś czuję jak górnik. Dołowy...


 

 

 

niedziela, 1 grudnia 2013

Stasinek i reszta świata

Niesamowicie mnie  ostatnio rozczula mój młodszy wnuk...


Stasinek bardzo długo totalnie mnie ignorował! Liczył się tylko Dziadek. Jako obiekt do wspinania się i szaleństw przeróżnych. Nie chciał się ze mną ani witać, ani żegnać. Byłam ,,przeźroczysta'' w pewnym sensie...


Przełom nastąpił w styczniu tego roku, podczas Dnia Babci i Dziadka w przedszkolu. Od tego momentu Staś mnie nie tylko dostrzega, ale i obdarza sporą uwagą. Dziś mi wyznał, że lubi mnie najbardziej spośród swoich ,,czterech babć'' (czyli dwóch rzeczywistych i dwóch pra...). Opowiadał mi z godzinę różne historie, wdrapywał się na kolana, przytulał itp. Rzekłabym nawet, że byłam dziś dla niego większą ,,gwiazdą'' niż Dziadek!


Bardzo szybko udawało mi się też zażegnywać w zarodku konflikty Stasia i Sebastiana. Raz tylko nastąpił poważny zgrzyt. Staś w pewnym momencie zameldował, że boli go ząb. Zapomnieliśmy z Małżem przez chwilę, że czterolatek niekoniecznie posiada już poczucie humoru i pokazaliśmy maluchowi... kombinerki w roli likwidatora problemu! Oj, działo się...


Pierworodny z Hanią odwiedzili dziś  Babcię. Po długiej, paromiesięcznej przerwie. Nieco zszokowani galopującymi postępami choroby! Nie dziwię się ich reakcji... Mnie z kolei bardzo zaskoczyła wiadomość, że z pokoju Mamy zniknęła pani Zosia! Albo przeniesiono ją do innego pokoju, albo... Tu brak mi koncepcji! Zobaczymy we wtorek, o co chodzi.


Wstępnie ustaliliśmy, co kto robi na Wigilię. Będzie interesująco, albowiem  po raz pierwszy dwie tradycje rodzinne się spotkają. Nasza i Haniowa! Do tej pory Szymon z Hanią po naszej  gdyńskiej wieczerzy jechali do Tczewa. Teraz będziemy mieć dwa w jednym! Ot, ciekawostka...


Do moich obowiązków należy dostarczenie barszczu, pierogów i kapuchy. Może jeszcze się uda akurat wypiec świeży chlebek...


Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...