sobota, 20 maja 2017

Nie potrafię...

... znaleźć odpowiedzi na niektóre pytania. Chociaż na ogół języka w gębie mi nie brakuje. A są to pytania z kategorii ,,naj...''.


W wywiadach ze znanymi i lubianymi padają często pytania typu ,,twój najszczęśliwszy dzień w życiu'', ,,twój największy sukces (albo porażka)'', ,,twoje wymarzone coś..'' itp. Choć żaden ze mnie celebryta, zastanawiam się wtedy, co ja bym odpowiedziała, gdyby tak ktoś znienacka zaindagował?


Ponieważ tak się składa, że z racji mojej przypadłości wątpliwy jest w tym roku  jakikolwiek letni wyjazd, zastanowiłam się dziś, czy mogę sama sobie odpowiedzieć na pytania o najlepsze z dotychczasowych wakacji. I jakoś nie potrafię!


Było przecież tego tak dużo przez sześć dekad mego żywota... Najpierw obozy harcerskie, wczasy z rodzicami i babcią, potem już samodzielne wyjazdy z przyjaciółmi, wreszcie wakacje z osobistym potomstwem, a w ostatnich latach już z samym Małżem. Mnóstwo miejsc, zdarzeń, przygód rozmaitych, a mimo to żaden ranking w głowie się ułożyć nie chce...


Bez najmniejszego problemu natomiast mogę wskazać wakacje najgorsze. Trzy takie przypadki, wszystkie z czasów, gdy byłam nieletnia. Na najniższym stopniu podium plasują się wczasy zakładowe nad jeziorem Mausz, gdzieś w latach 60-tych. Nuda straszliwa! Ciasny domek kempingowy, okropne jedzenie i nic do roboty...


Srebrny medal dla kolejnych wczasów, w Rucianem, parę lat później. Dwa tygodnie deszczu! I codziennie po śniadaniu obowiązkowe grzybobranie. W kaloszach, czego nienawidzę do dziś.


Bezwzględne pierwsze miejsce przypada mojemu pierwszemu wyjazdowi bez rodziny. W wieku ośmiu lat. Kolonie w Wielu, o których tu nie raz wspominałam. Trauma okropna...


Najgorsze odhaczone, a najlepszych wakacji nadal wskazać nie potrafię. Gdzieś blisko szczytu na pewno jest pierwszy biwak na Wdzydzach, gdzie zostaliśmy z Małżem parą. I może wszystkie trzy kilkudniowe pobyty na Węgrzech. W grę wchodzi też chyba tygodniowy rajd po Beskidzie Niskim blisko 40 lat temu.


No, to jednak coś się uzbierało! A jak tam Wasze najlepiej wspominane wakacje?




poniedziałek, 15 maja 2017

Tato nie przewidział...

... więc pretensji mieć nie mogę!


Zanim przejdę do tzw. ,,adremu'', najpierw dygresja. Skąd się to bierze, że świeżo upieczeni tatusiowie często podkreślają swój udział w przyjściu na świat dziecięcia pierwszeństwem w decydowaniu o nadaniu imienia? Znam sporo przypadków, że wbrew woli matki ojciec biegł do urzędu rejestrować niemowlę według własnego widzimisię. Czasem mama długo żyła w przekonaniu, że tuli do piersi np. Helenkę, a nagle okazywało się, że to Basia! Bo tak się ,,widziało'' sprawcy...


Mnie ten przypadek akurat nie dotyczy . Niemniej Mamidło nie śmiało dyskutować z miłością bezwzględną swego małżonka do poezji wieszcza Adama. I tak dobrze, że nie przyszła Tatce do głowy Telimena... Oczywiście tato nie mógł przewidzieć, że jedyna w rodzinie (szeroko pojętej) będę miała problemy z głoską ,,r''. Gdybym została Zosią, moje życie wyglądałoby zapewne zupełnie inaczej... Ale Tatuś był ambitny i nie imponowała mu płocha dzieweczka, zachciało się bohaterki!


Nie udało mi się przez ponad 60 lat polubić swojego imienia. A już zupełnym dramatem jest dla mnie forma zdrobniała. Grażynka=kretynka! Tak mi się kojarzy i już. Niestety, zakazu zdrabniania konsekwentnie przestrzega jedynie Małż. Ostatnio, niestety,  nawet Magda zaczęła mi ,,grażynkować''... Choć powinna pamiętać, że nie znoszę.


Jakby tego wszystkiego było mało, niedawno moje imię stało się w internecie synonimem durnowatej, tłustawej ofermy płci żeńskiej. Dlaczego nie padło na przykład na Bożenę, Krystynę czy Jolkę? Nie wiadomo. Znalazłam się więc w jednym klubie z przysłowiowym już od jakiegoś czasu Sebą... Ech!




wtorek, 9 maja 2017

Znak czasu

Kiedy byliśmy piękni i młodzi, wystarczyły dwa dni, by skrzyknąć całą paczkę na wyjazd pod namioty. I to w czasach, gdy mało kto miał w domu telefon, a o komórkach jeszcze się nam nie śniło. A teraz?!


Od kilku tygodni próbujemy się umówić na nasze coroczne Piernikalia. Do dyspozycji niby pełne dwa miesiące, cały lipiec i niemal cały sierpień, a tu nijak nie daje się ustalić terminu. Raptem na 4-5 wspólnych dni. Jak pasuje Asi i Hali, to Marysia nie może, jak już może, to wtedy ma inne plany Edyta. Kazika jeszcze w ogóle nie pytaliśmy, niby emeryt, więc czas powinien mieć zawsze, ale tu też mogą być niespodzianki. I tak wkoło Macieju.


A ja sobie właśnie wczoraj uświadomiłam, że osobiście też  nie jestem w stanie podać żadnego terminu. Albowiem pojęcia nie mam, jakie plany ma wobec mnie medycyna po operacji. Najprawdopodobniej będą mnie ciąć w same urodziny, czyli 29-ego maja, a co potem? Na pewno jakieś naświetlania, dalszy ciąg  herceptyny i czort wie co jeszcze. To wszystko może trwać nawet do końca lata... Nic to, choćby na weekend się wyrwę ze szponów eskulapów!


***


Nasza wnusia rośnie w oczach, waży już 7 kilo, czyli podwoiła wagę urodzeniową. Właśnie odkryła przewracanie się z pleców na brzuszek i zaczyna się turlać po mieszkaniu...


A w sobotę komunia starszego wnuka. Jak to zleciało? Przecież tak niedawno sikał w pampersy...


środa, 3 maja 2017

Rozkosze długiego weekendowania

Od lat jeździliśmy w maju do Magdy, ale zawsze w drugim tygodniu maja. Tym razem, w związku z planami dziecek mniejszych, wypadła nam podróż wtedy, gdy i reszta Polaków postanowiła się poprzemieszczać. I to nie była słuszna koncepcja!


Trasę z domu do Andrychowa pokonaliśmy w osiem godzin, zamiast zwyczajowych sześciu. Ani wypadków, ani kolumny rządowych na drodze nie było. Wystarczyło jedno zwężenie i dwa cykle świateł w okolicach Częstochowy...


W poniedziałek zachciało się nam przejechać do Wisły. Kolejny błąd! Przez Szczyrk przedzieraliśmy się ze dwadzieścia minut w tempie iście  ślimaczym, a w Wiśle żadną miarą nie dało się nigdzie zaparkować. Więc ani spacerku, ani wymarzonej kawy...


Wszystkie te niedogodności wynagrodził nam sam pobyt u Magdy, gdzie jak zawsze było przesympatycznie, wesoło i smacznie. A dzisiejsza droga powrotna już bez niespodzianek. Sprawnie i szybciutko. Tylko w domu na powitanie ziąb, bo nie odważyliśmy się zostawić pieca samopas...

Żyję,żyję

 Ale co to za życie... Moje trzydniowe chemie szpitalne, zakończone w kwietniu, nic nie dały. TK wykazało, że to co miało się zmniejszyć, ur...